Z filmu wyjęte: Organiczna bieliznaNiekiedy twórcy zostają postawieni pod ścianą i muszą mocno się nagimnastykować, żeby dogodzić producentom i ujść gniewowi zaoceanicznej publiki. Bywa jednak, że wysiłki te przynoszą nieco śmiechu…
Jarosław LoretzZ filmu wyjęte: Organiczna bieliznaNiekiedy twórcy zostają postawieni pod ścianą i muszą mocno się nagimnastykować, żeby dogodzić producentom i ujść gniewowi zaoceanicznej publiki. Bywa jednak, że wysiłki te przynoszą nieco śmiechu… Taka właśnie niezamierzenie śmieszna sytuacja występuje we francusko-hiszpańsko-amerykańskim „Czasie wymierania”, nakręconym w 2015 roku horrorze mieszanym z postapokaliptycznym kinem sf. Gdzieś na obrzeżach miasta żyje sobie dwóch dżentelmenów – jeden z dziewczynką, a drugi z psem. Ich domy są jednak oddzielone wysokim płotem, żeby dodatkowo podkreślić fakt, iż dżentelmen od dziewczynki nie lubi się z dżentelmenem od psa. Ten pierwszy przymiera głodem, ten drugi – grany przez Matthew Foxa z „Zagubionych” – wypuszcza się na dalsze polowania, konsumując różne odstrzelone podczas takich wypadów zwierzęta. Próbuje też złapać jakąkolwiek transmisję radiową, choć szanse – po dziewięciu latach od wybuchu plagi zombie – są na to mikre. I oto pewnego dnia, gdy obaj sąsiedzi myślą, że mobilne truposze są już pieśnią przeszłości, pojawia się w okolicy nowa jakość: białoskóry zombie. Jest goły i praktycznie ślepy, ale za to posiada zamiast uszu dziwne wypustki, które doskonale łowią najdrobniejsze szmery. Do komunikacji z kumplami używa czegoś w rodzaju ochrypłego ryku. Gwałtowny, niespotykanie żarłoczny, szybko się regenerujący, a do tego muskularny stwór jest wyposażony dodatkowo w… majtki. Pierwsza myśl – organizm był sprytny i wyhodował sobie skórzane gacie, żeby cojones nie grały kastanietów. Z drugiej jednak strony – truposzowi tak są potrzebne majtki, jak dżdżownicy spinka do włosów. Oczywiście, zaraz pojawia się druga, przyziemna myśl – tak to jest, jak się chce pokazać stwora w pełnej krasie, ale przecież nie mogą mu dyndać jaja w samym centrum obrazu. No i ktoś w końcu wymyślił, żeby dać mu malowane w kolor skóry majtki. Twórcy powinni jednak pamiętać, że w obecnych czasach zatrzymanie obrazu nie stwarza najmniejszego problemu i takie bzdurstwa prędzej czy później wypłyną na wierzch. Najlepszym wyjściem byłoby po prostu unikać pokazywania stwora od frontu, i to do tego w rozkroku. No ale cóż, wyszło jak wyszło i mamy zombie, którym jakaś trupia Armia Zbawienia uszyła partię saczków… Poza tym detalem, i poza kilkoma innymi drobnymi wpadkami (samochód oblepiony ewidentnie sztucznym śniegiem) oraz enigmatycznością niektórych wątków (kwestia relacji między sąsiadami) i logicznymi potknięciami (nikt nie wiedział, że truposzowi trzeba strzelać w łeb – i to w świecie, gdzie plaga istniała od prawie dekady), „Czas wymierania” ogląda się z odczuwalną przyjemnością, zwłaszcza że posiada dobrą scenografię i urokliwe zdjęcia, dzięki którym niektóre sceny są wręcz obrazkami w sam raz na tapetę. Całość posiada też ładny klimat i ogólnie tchnie kulturą realizacji. Nie ma się co jednak oszukiwać – seans nie będzie niezapomniany. 27 sierpnia 2018 |
Brytyjska autorka kryminałów Dorothy Leigh Sayers, w przeciwieństwie do Raymonda Chandlera czy spółki pisarskiej używającej pseudonimu Patrick Quentin, nie była rozpieszczana przez polskich reżyserów. W połowie lat 80. powstały jednak dwa oparte na jej opowiadaniach, zrealizowane przez Stanisława Zajączkowskiego, spektakle. Jeden z nich był adaptacją tekstu zatytułowanego „Człowiek, który wiedział, jak to się robi”.
więcej »Czy nikt z Was nie marzył, żeby popływać sobie pod wodą wraz z ulubionym koniem? Nie? To dziwne…
więcej »Powie ktoś, że oparta na prozie słowackiego pisarza Juraja Váha „Noc w Klostertal” byłaby ciekawsza, gdyby nie pojawiający się na finał wątek propagandowy. Tyle że nie pobrzmiewa on wcale fałszywą nutą. Gdyby przyjąć założenie, że cała ta historia wydarzyła się naprawdę, byłby nawet całkiem realistyczny. W każdym razie nie zmienia to faktu, że spektakl Tadeusza Aleksandrowicza ogląda się znakomicie nawet pięćdziesiąt pięć lat po premierze.
więcej »Nurkujący kopytny
— Jarosław Loretz
Latająca rybka
— Jarosław Loretz
Android starszej daty
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Nurkujący kopytny
— Jarosław Loretz
Latająca rybka
— Jarosław Loretz
Android starszej daty
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Orient Express: A gdyby tak na Księżycu kangur…
— Jarosław Loretz
Kości, mnóstwo kości
— Jarosław Loretz
Gąszcz marketingu
— Jarosław Loretz
Majówka seniorów
— Jarosław Loretz
Gadzie wariacje
— Jarosław Loretz
Weź pigułkę. Weź pigułkę
— Jarosław Loretz
Warszawski hormon niepłodności
— Jarosław Loretz
Niedożywiony szkielet
— Jarosław Loretz
Puchatek: Żenada i wstyd
— Jarosław Loretz
Klasyka na pół gwizdka
— Jarosław Loretz