Z filmu wyjęte: Robot a kobietaAch, gdzie te lata 60., kiedy to miłośnik fantastyki był atakowany na każdym kroku wizerunkiem robota dybiącego na cześć niewieścią…
Jarosław LoretzZ filmu wyjęte: Robot a kobietaAch, gdzie te lata 60., kiedy to miłośnik fantastyki był atakowany na każdym kroku wizerunkiem robota dybiącego na cześć niewieścią… Dzisiejszy kadr – podobnie jak ten z zeszłego tygodnia – jest poniekąd powtórkowy. Pochodzi bowiem z opisywanego już przeze mnie włoskiego filmu „Argoman”, nakręconego w 1966 roku. Tym razem jednak przedstawia nie książkę, a robota wyciągającego swoje zimne chwytaki w kierunku gorącej asystentki bohatera, porwanej swego czasu i uwięzionej w siedzibie kobiety planującej przejęcie władzy nad światem. Bohater oczywiście musi pokonać robota, jeśli zamierza jeszcze kiedykolwiek skorzystać z usług asystentki. Tak scena, jak i cały film, są naturalnie jawnym kiczem, ale jednocześnie przypominają, że w okresie, kiedy powstawał film, wciąż żywa była tradycja umieszczania na okładkach komiksów i książek SF – zwłaszcza tych pulpowych – rozmaitych blaszanych indywiduów łasych na kobiece wdzięki. Przy czym obiekt pożądania nieodmiennie był młodą, białą dziewoją o bogatym wyposażeniu cielesnym, raczej odsłoniętym niż zasłoniętym przed okiem nabywcy broszury. Jak takie okładki wyglądały, łatwo się przekonać zaglądając tutaj lub tutaj. Swoją drogą szkoda, że dziś już mało kto robi takie okładki… 3 grudnia 2018 |
Brytyjska autorka kryminałów Dorothy Leigh Sayers, w przeciwieństwie do Raymonda Chandlera czy spółki pisarskiej używającej pseudonimu Patrick Quentin, nie była rozpieszczana przez polskich reżyserów. W połowie lat 80. powstały jednak dwa oparte na jej opowiadaniach, zrealizowane przez Stanisława Zajączkowskiego, spektakle. Jeden z nich był adaptacją tekstu zatytułowanego „Człowiek, który wiedział, jak to się robi”.
więcej »Czy nikt z Was nie marzył, żeby popływać sobie pod wodą wraz z ulubionym koniem? Nie? To dziwne…
więcej »Powie ktoś, że oparta na prozie słowackiego pisarza Juraja Váha „Noc w Klostertal” byłaby ciekawsza, gdyby nie pojawiający się na finał wątek propagandowy. Tyle że nie pobrzmiewa on wcale fałszywą nutą. Gdyby przyjąć założenie, że cała ta historia wydarzyła się naprawdę, byłby nawet całkiem realistyczny. W każdym razie nie zmienia to faktu, że spektakl Tadeusza Aleksandrowicza ogląda się znakomicie nawet pięćdziesiąt pięć lat po premierze.
więcej »Nurkujący kopytny
— Jarosław Loretz
Latająca rybka
— Jarosław Loretz
Android starszej daty
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Nurkujący kopytny
— Jarosław Loretz
Latająca rybka
— Jarosław Loretz
Android starszej daty
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Orient Express: A gdyby tak na Księżycu kangur…
— Jarosław Loretz
Kości, mnóstwo kości
— Jarosław Loretz
Gąszcz marketingu
— Jarosław Loretz
Majówka seniorów
— Jarosław Loretz
Gadzie wariacje
— Jarosław Loretz
Weź pigułkę. Weź pigułkę
— Jarosław Loretz
Warszawski hormon niepłodności
— Jarosław Loretz
Niedożywiony szkielet
— Jarosław Loretz
Puchatek: Żenada i wstyd
— Jarosław Loretz
Klasyka na pół gwizdka
— Jarosław Loretz
Takie okładki cały czas powstają, jednak widząc taką praktycznie od razu wiesz, że nie warto sięgać po daną książkę (no, chyba że to Amberowskie wznowienie z okładką rysowaną przez Royo)