Z filmu wyjęte: Rezydencja marzeń (producentów filmowych)Gdy nadchodzi czas wyboru budynku, w którym będzie się rozgrywać fabuła kręconego filmu, zaczyna się szarpanina między ekipą realizatorską a producentem. Ci pierwsi chcieliby pięknej rezydencji z mnóstwem pomieszczeń, ten drugi natomiast najchętniej nie wypuściłby nikogo ze studia, co najwyżej dopuszczając sfilmowanie fasady oryginalnej budowli. Są jednak i najprawdziwsi skąpcy.
Jarosław LoretzZ filmu wyjęte: Rezydencja marzeń (producentów filmowych)Gdy nadchodzi czas wyboru budynku, w którym będzie się rozgrywać fabuła kręconego filmu, zaczyna się szarpanina między ekipą realizatorską a producentem. Ci pierwsi chcieliby pięknej rezydencji z mnóstwem pomieszczeń, ten drugi natomiast najchętniej nie wypuściłby nikogo ze studia, co najwyżej dopuszczając sfilmowanie fasady oryginalnej budowli. Są jednak i najprawdziwsi skąpcy. Dzisiejszy kadr prezentuje amerykańską rezydencję z epoki kolonialnej. Rezydencję bardzo tanią w dzierżawie, gdyż… wymalowaną na ścianie studia. Prawdziwy jest jedynie kikut dostawionego do ściany „rezydencji” drzewa oraz piasek, po którym stąpa koń. Na szczęście nie tekturowy, w przeciwieństwie do „bramy”. Dekoracja ta jest objawem skrajnego skąpstwa producenckiego, w którym to skąpstwie celował przez praktycznie całe zawodowe życie Roger Corman. Wyprodukował on ogromne ilości filmów fantastycznych i horrorów, dając ekipie do dyspozycji budżet, z którego zaśmiałby się nawet nasz rodzimy nauczyciel czy pielęgniarka. W tej biedzie budżetowej powstawały niekiedy i dzieła sensowne, aczkolwiek częściej były to fatalne zbuki, dekadami dostarczające niezdrowej rozrywki. Jak na przykład „Bestia o milionie oczu”, w której – ze względów oszczędnościowych – za bestię robił perforowany czajnik, muzyka natomiast stanowiła zlepek darmowych utworów z domeny publicznej. Nakręcona w 1955 roku „Bestia…” była notabene jednym z pierwszych filmów w karierze Cormana-producenta, który do dziś – bo warto wiedzieć, że Corman wciąż jest aktywny zawodowo – przyłożył rękę do powstania aż 415 obrazów. Wśród wyprodukowanych przez niego filmów był m.in. „The Haunting of Morella” („Nawiedzenie Morelli”) z 1990 roku. Film ciekawy nie tylko ze względu na tandetną scenografię, ale także dlatego, iż jego reżyserowi, Jimowi Wynorskiemu, seryjnemu tandeciarzowi, udało się przerobić gotycką „Morellę” Edgara Allana Poego na coś w rodzaju erotyku. No dobrze – erotyzowanego horroru. I to horroru zaskakująco mrocznego jak na Wynorskiego. Chwilami onirycznego, mocno niejednoznacznego i zaskakująco brutalnego, bo przedstawiane sceny śmierci są dalekie od hollywoodzkich wzorców – szybkie, precyzyjne, bez zbędnego pozowania i napawania się widokami. No i są biusty. Kobiece. W więcej niż dostatecznej ilości, i w eleganckiej oprawie. Zaś co do fabuły – na kilka dni przed 18. urodzinami dziewczyny opiekunka zaczyna procedurę ożywienia jej matki, straconej 17 lat wcześniej za czary (próby osiągnięcia nieśmiertelności zakończyły się zaszlachtowaniem kilku młodych kobiet; w efekcie zabito ją wypalając oczy rozżarzonym prętem). Nim procedura zostanie ukończona, dziewczyna wchodzi w romans z młodym prawnikiem, który – z grubsza widoczny na załączonym kadrze (to ten ciemny kształt nad białym końskim zadem) – przywiózł jej papiery dotyczące dziedziczenia po matce. Romans polega oczywiście na szybkim wskoczeniu mu do łóżka, choć nie jest do końca pewne, czy decyzja o zbliżeniu nastąpiła z inicjatywy dziewczyny, czy też może raczej jej matki, potrafiącej okresowo przejmować kontrolę nad swoją latoroślą. Trup pada gęsto, duch się niecierpliwi, prawnik zaś próbuje zatrzymać orgię morderstw. Naturalnie trudno posądzać „The Haunting of Morella” o jakiekolwiek ambicje, ale jak na tani, machnięty od niechcenia film, jest to historia zaskakująco strawna i zajmująca. 8 kwietnia 2019 |
Brytyjska autorka kryminałów Dorothy Leigh Sayers, w przeciwieństwie do Raymonda Chandlera czy spółki pisarskiej używającej pseudonimu Patrick Quentin, nie była rozpieszczana przez polskich reżyserów. W połowie lat 80. powstały jednak dwa oparte na jej opowiadaniach, zrealizowane przez Stanisława Zajączkowskiego, spektakle. Jeden z nich był adaptacją tekstu zatytułowanego „Człowiek, który wiedział, jak to się robi”.
więcej »Czy nikt z Was nie marzył, żeby popływać sobie pod wodą wraz z ulubionym koniem? Nie? To dziwne…
więcej »Powie ktoś, że oparta na prozie słowackiego pisarza Juraja Váha „Noc w Klostertal” byłaby ciekawsza, gdyby nie pojawiający się na finał wątek propagandowy. Tyle że nie pobrzmiewa on wcale fałszywą nutą. Gdyby przyjąć założenie, że cała ta historia wydarzyła się naprawdę, byłby nawet całkiem realistyczny. W każdym razie nie zmienia to faktu, że spektakl Tadeusza Aleksandrowicza ogląda się znakomicie nawet pięćdziesiąt pięć lat po premierze.
więcej »Nurkujący kopytny
— Jarosław Loretz
Latająca rybka
— Jarosław Loretz
Android starszej daty
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Nurkujący kopytny
— Jarosław Loretz
Latająca rybka
— Jarosław Loretz
Android starszej daty
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Orient Express: A gdyby tak na Księżycu kangur…
— Jarosław Loretz
Kości, mnóstwo kości
— Jarosław Loretz
Gąszcz marketingu
— Jarosław Loretz
Majówka seniorów
— Jarosław Loretz
Gadzie wariacje
— Jarosław Loretz
Weź pigułkę. Weź pigułkę
— Jarosław Loretz
Warszawski hormon niepłodności
— Jarosław Loretz
Niedożywiony szkielet
— Jarosław Loretz
Puchatek: Żenada i wstyd
— Jarosław Loretz
Klasyka na pół gwizdka
— Jarosław Loretz
Jak na Rogera Cormana to jest bardzo bogata scena. Koń jest ŻYWY!