Z filmu wyjęte: Małe ptaki konsumuje się w całościJak wiadomo, w Chinach spożywa się przeróżne rzeczy, wliczając w to psy i koty. Nikt raczej nie je ich jak bułkę, rwąc wielkie kęsy i przełykając razem z chrząstkami i kośćmi. A przynajmniej tak by się zdawało na zdrowy rozsądek.
Jarosław LoretzZ filmu wyjęte: Małe ptaki konsumuje się w całościJak wiadomo, w Chinach spożywa się przeróżne rzeczy, wliczając w to psy i koty. Nikt raczej nie je ich jak bułkę, rwąc wielkie kęsy i przełykając razem z chrząstkami i kośćmi. A przynajmniej tak by się zdawało na zdrowy rozsądek. Im mniejsze zwierzę, tym drobniejsze kości się w nim znajdują. Żadna jednak nie da się bezkarnie zjeść, więc nawet Chińczycy liczą się z tym, że szkielet spożywanego właśnie zwierzęcego trupka trzeba odłożyć na bok talerza / wrzucić do śmieci / wypluć na ziemię. W poprzek temu przekonaniu stoi jednak scena z nakręconego w Hong Kongu filmu „Black Magic” („Czarna magia”), noszącego także tytuł „Erotic Deadly Witchery” („Zabójcze erotyczne czary”), na której możemy podziwiać miejscowego eleganta, przymierzającego się właśnie do odgryzienia ćwierci korpusu małego, pieczonego ptaka. Przy czym warto zwrócić uwagę, że posiłek został podany na wykwintnym… eee… liściu, zaś ptak został może i oskubany, ale upazurzonych łapek nikt mu już przed pieczeniem nie odejmował. Bo – być może – także podlegają konsumpcji. Tu pojawia się jedno, podstawowe pytanie – czy drzewiej faktycznie tak się w Chinach jadało, czy jedynie charakteryzatora poniosła fantazja (bo istnieje spora szansa, że ptak jednak był gumowy). Produkcja pochodzi z 1993 roku i jest nieudaną mieszanką horroru i fantasy, dodatkowo wzbogaconą o akcenty erotyczne. W fabule znalazły się teoretycznie wszystkie niezbędne do zrobienia nietuzinkowego filmu składniki, czyli duchy, kapłani, pojedynki na świetliste promienie, kule i co tam jeszcze, kopane walki, problemy z hardymi władykami, romanse oraz oczywiście kobiecie piersi. Sęk w tym, że wrzucono to wszystko do kotła byle jak, w najmniejszym stopniu nie dbając o wytworzenie choć śladu dramaturgii. W efekcie wyszedł czysty, zdumiewający chaos. Film rozpoczyna się od próby splądrowania grobu. Przebrani za duchy rabusie, którzy przy okazji kopania grobu napadli na dwie przechodzące w pobliżu kobiety i zabrali się za ich gwałcenie, zostają przepędzeni przez wielmożę. Zaraz potem akcja przeskakuje do domu owego wielmoży i koncentruje się na poczynaniach jego syna. Najpierw wszczyna on bójkę z zausznikiem burmistrza, kilka nocy później próbuje zamordować żonę, uważając, że zdradza go z mieszkającym z nimi kuzynem-poetą, a gdy tylko zostaje wyegzorcyzmowany (bo wyszło na to, że działał w letargu), zarzyna szablą tak żonę, jak i kuzyna. Ponownie wyegzorcyzmowany, szybciutko decyduje się na ślub z córką innego wielmoży, znaną mu od dzieciństwa. Tuż przed ślubem narzeczona umiera jednak na jakieś zatrucie i przed ołtarz zostaje doprowadzona – oczywiście w tajemnicy przed panem młodym – siostra zmarłej. Oczywiście związek nie będzie mógł być szczęśliwy, skoro bohater wciąż zachowuje się dziwnie, a w nocy dręczy go krąg kobiecych duchów. W dalszej części filmu, obfitującej w kolejne zgony, pojawiają się jeszcze duchy obu żon (w sensie tej zamordowanej i tej niedoszłej), raczej w miarę przyjaźnie ustosunkowane do bohatera, kapłani, którzy zabierają się do dość idiotycznej walki, w trakcie której na niebie dryfuje na przykład kartonowa łódź, a także dyrygujący wszystkim upiór-szef. Czym „wszystkim"? I dlaczego dyrygujący? Na czyje zlecenie? I skąd w ogóle wzięły się dręczące bohatera duchy kobiet? A także – jak można zmienić eterycznego ducha w materialną ropuchę? Tego to już nie wiadomo, bo wyskakują napisy końcowe. Film ogólnie rzecz biorąc jest pozbawiony sensu, a ze względu na poszatkowaną, niezbyt zrozumiałą fabułę, trudno czerpać przyjemność nawet z widoku kobiecych wdzięków. Po seansie zaś zostaje w głowie głównie… pieczony ptak. 22 kwietnia 2019 |
Brytyjska autorka kryminałów Dorothy Leigh Sayers, w przeciwieństwie do Raymonda Chandlera czy spółki pisarskiej używającej pseudonimu Patrick Quentin, nie była rozpieszczana przez polskich reżyserów. W połowie lat 80. powstały jednak dwa oparte na jej opowiadaniach, zrealizowane przez Stanisława Zajączkowskiego, spektakle. Jeden z nich był adaptacją tekstu zatytułowanego „Człowiek, który wiedział, jak to się robi”.
więcej »Czy nikt z Was nie marzył, żeby popływać sobie pod wodą wraz z ulubionym koniem? Nie? To dziwne…
więcej »Powie ktoś, że oparta na prozie słowackiego pisarza Juraja Váha „Noc w Klostertal” byłaby ciekawsza, gdyby nie pojawiający się na finał wątek propagandowy. Tyle że nie pobrzmiewa on wcale fałszywą nutą. Gdyby przyjąć założenie, że cała ta historia wydarzyła się naprawdę, byłby nawet całkiem realistyczny. W każdym razie nie zmienia to faktu, że spektakl Tadeusza Aleksandrowicza ogląda się znakomicie nawet pięćdziesiąt pięć lat po premierze.
więcej »Nurkujący kopytny
— Jarosław Loretz
Latająca rybka
— Jarosław Loretz
Android starszej daty
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Nurkujący kopytny
— Jarosław Loretz
Latająca rybka
— Jarosław Loretz
Android starszej daty
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Orient Express: A gdyby tak na Księżycu kangur…
— Jarosław Loretz
Kości, mnóstwo kości
— Jarosław Loretz
Gąszcz marketingu
— Jarosław Loretz
Majówka seniorów
— Jarosław Loretz
Gadzie wariacje
— Jarosław Loretz
Weź pigułkę. Weź pigułkę
— Jarosław Loretz
Warszawski hormon niepłodności
— Jarosław Loretz
Niedożywiony szkielet
— Jarosław Loretz
Puchatek: Żenada i wstyd
— Jarosław Loretz
Klasyka na pół gwizdka
— Jarosław Loretz