Z filmu wyjęte: Samopodający się talerzJeszcze na chwilę wróćmy do stołu. Na ucztę, gdzie posiłek dociera do stołu o własnych siłach, i własnoręcznie serwuje się na talerzu.
Jarosław LoretzZ filmu wyjęte: Samopodający się talerzJeszcze na chwilę wróćmy do stołu. Na ucztę, gdzie posiłek dociera do stołu o własnych siłach, i własnoręcznie serwuje się na talerzu. Dzisiejszy kadr nie jest może przesadnie urodziwy, ale doprawdy nie sposób zaserwować lepszego ujęcia. Kiedy widać całą kobietę z kapeluszem, z widoku umyka góra kapelusza. Kiedy widać górę, to widać tylko górę. A kiedy udaje się uchwycić konsumenta, to z kolei wcale nie widać kobiety. Tutaj zaś mamy fragment kobiety, fragment kapelusza z doskonale widocznym czubkiem głowy, oraz – w lewej dolnej części zdjęcia – fragment ręki konsumenta. Ręki ściskającej połówkę wielkiego cytrusa. Kadr pochodzi z mającego niecałe dwa lata filmu „Valerian i Miasto Tysiąca Planet”, orgii rozbuchanego kiczu i zupełnie zwariowanych pomysłów. Film, wyreżyserowany przez Luca Bessona, będącego wyraźnie w lepszej formie, oparty został fabularnie i stylistycznie na serii komiksów o Valerianie, galaktycznym agencie rządowym, któremu pomaga agentka Laureline. Tak jak i w komiksie, parę agentów ciska po całym kosmosie, przy czym wszędzie wokół latają fikuśne statki kosmiczne i krążą przedstawiciele zupełnie cudacznych ras. Film proponuje historię oplecioną wokół kłopotów wywołanych przez tajemniczych błękitnych ludzi, którzy na pierwszy rzut oka (na drugi zresztą też) przypominają nieco wyblakłych Na′vi z „Avatara”. W pewnym momencie Laureline zostaje porwana (śliczna scena z wędką) i Valerian musi skorzystać z pomocy tancerki erotycznej (przeurocza sekwencja z Rihanną), by dotrzeć do enklawy wielkich, mrukliwych obcych, których władca bezskutecznie poszukuje jakiejś smacznej potrawy. I wówczas zjawia się ona – Laureline. W białej sukni, z przeogromnym kapeluszem na głowie, oraz z dwoma połówkami wspomnianego cytrusa. Władca ożywia się na ten widok, szeroko uśmiecha, następnie wyciska owoc na czubek głowy wystający w górnej części kapelusza i sięga po… powiedzmy sztuciec. Przyznam, że scena natychmiast przywodzi na myśl inną – z legendarnych włoskich „Kanibali” z 1981 roku (inny tytuł to „Cannibal Ferox – Niech umierają powoli”), gdzie zamiast kobiety był mężczyzna, a w miejsce kapelusza wyposażony w odpowiedni otwór stół. Ponieważ jednak „Valerian…” zmieścił się w dość niskiej kategorii wiekowej (nie ma tu ani kropli krwi, nikt nie przeklina, nie ma nawet odrobinki erotyki – poza wygibasami Rihanny), oczywiste jest, że nie ma co oczekiwać po nim jakichś bardziej brutalnych propozycji wizualnych. Jednak mimo to – scena jest przednia. 13 maja 2019 |
Brytyjska autorka kryminałów Dorothy Leigh Sayers, w przeciwieństwie do Raymonda Chandlera czy spółki pisarskiej używającej pseudonimu Patrick Quentin, nie była rozpieszczana przez polskich reżyserów. W połowie lat 80. powstały jednak dwa oparte na jej opowiadaniach, zrealizowane przez Stanisława Zajączkowskiego, spektakle. Jeden z nich był adaptacją tekstu zatytułowanego „Człowiek, który wiedział, jak to się robi”.
więcej »Czy nikt z Was nie marzył, żeby popływać sobie pod wodą wraz z ulubionym koniem? Nie? To dziwne…
więcej »Powie ktoś, że oparta na prozie słowackiego pisarza Juraja Váha „Noc w Klostertal” byłaby ciekawsza, gdyby nie pojawiający się na finał wątek propagandowy. Tyle że nie pobrzmiewa on wcale fałszywą nutą. Gdyby przyjąć założenie, że cała ta historia wydarzyła się naprawdę, byłby nawet całkiem realistyczny. W każdym razie nie zmienia to faktu, że spektakl Tadeusza Aleksandrowicza ogląda się znakomicie nawet pięćdziesiąt pięć lat po premierze.
więcej »Nurkujący kopytny
— Jarosław Loretz
Latająca rybka
— Jarosław Loretz
Android starszej daty
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Nurkujący kopytny
— Jarosław Loretz
Latająca rybka
— Jarosław Loretz
Android starszej daty
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Orient Express: A gdyby tak na Księżycu kangur…
— Jarosław Loretz
Kości, mnóstwo kości
— Jarosław Loretz
Gąszcz marketingu
— Jarosław Loretz
Majówka seniorów
— Jarosław Loretz
Gadzie wariacje
— Jarosław Loretz
Weź pigułkę. Weź pigułkę
— Jarosław Loretz
Warszawski hormon niepłodności
— Jarosław Loretz
Niedożywiony szkielet
— Jarosław Loretz
Puchatek: Żenada i wstyd
— Jarosław Loretz
Klasyka na pół gwizdka
— Jarosław Loretz