Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 16 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Z filmu wyjęte: Nasi w zaświatach

Esensja.pl
Esensja.pl
To raczej oczywiste, że i po drugiej stronie bariery życia spotkamy trochę Polaków. I to takich, którzy próbują komunikować się w rodzimym języku z… Amerykanami. W końcu ze znajomością języków obcych jest u nas – jak zwykle – dość kiepsko…

Jarosław Loretz

Z filmu wyjęte: Nasi w zaświatach

To raczej oczywiste, że i po drugiej stronie bariery życia spotkamy trochę Polaków. I to takich, którzy próbują komunikować się w rodzimym języku z… Amerykanami. W końcu ze znajomością języków obcych jest u nas – jak zwykle – dość kiepsko…
To dość rzadki przypadek, by w kinie stricte hollywoodzkim zobaczyć na ekranie kartki zapełnione zdaniami naskrobanymi w rodzimym, polskim języku. Atrakcję taką zapewnia nam dość świeży horror, „Ouija: Narodziny zła”, goszczący w naszych kinach w październiku 2016 roku. Oczywiście, gdy wczytać się w zawartość kartek, pojawia się wątpliwość – czy rzeczywiście tekst został spisany ręką Polaka. Zastosowane tam zdania są bowiem nieco koślawe, z karkołomnymi konstrukcjami gramatycznymi, co stawia nas przed dwoma możliwościami. Albo autorem zapisków był ktoś, kto niezbyt dobrze opanował sztukę pisania w języku ojczystym, albo twórcy wrzucili jakiś pamiętnikarski tekst do sieciowego translatora i wynik tłumaczenia kazali komuś ręcznie przepisać na kartkę.
Jak by nie było, domniemany autor wspominków pochodził z Krakowa i skończył jako królik doświadczalnym w obozie koncentracyjnym. Co jednocześnie sugeruje, że mógł być Żydem i język polski wcale nie musiał być jego najsilniejszą stroną. Pismo jest jednak na tyle wyraźne, że swobodnie można pokusić się o rozczytanie większej części tekstu widocznego na załączonym obrazku.
I tu dochodzimy do sprawy filmu. Otóż – „Ouija: Narodziny zła” jest prequelem starszego o dwa lata filmu „Diabelska plansza Ouija”, również obecnego swego czasu w naszych kinach. Jednak dla zdrowia psychicznego należy unikać kontaktu z tym starszym filmem, który jest czczą, sztampową partaniną, o tyle dodatkowo irytującą, że twórcy radośnie zaznaczyli na koniec, że rzecz jest praktycznie ekranizacją gry „Ouija” firmy Hasbro. Innymi słowy – film był po prostu nieprzyzwoicie rozdęta reklamówką planszowej gry, bezczelnie puszczoną do kin w dwojakim celu: nabicia sprzedaży gry, i zarobienia przy okazji na frajerach w kinie, oglądających reklamę jako film fabularny. Owszem, w kilku miejscach opowieść miała odrobinę klimatu, ale ani reżyser, ani aktorzy specjalnie się nie popisali i w zasadzie swobodnie można zapomnieć o istnieniu tej produkcji. W przeciwieństwie do „Ouija: Narodziny zła”.
Zdawałoby się, że kontynuacja kasowego hitu (nie da się ukryć – film zarobił na siebie, i to ze zdumiewająco dużą nawiązką1)) będzie siłą rzeczy albo tak samo słaba, albo jeszcze gorsza. Problem w tym, że na stołku reżyserskim zasiadł Mike Flanagan, któremu udało się błysnąć bardzo kulturalnymi horrorami „Absentia” i „Oculus”. No i namieszał w produkcji, bowiem spod jego ręki wyszło dzieło posiadające może i niezbyt emocjonującą fabułę – w końcu znamy połowę jej detali z pierwszego filmu – ale za to wybornie obsadzone, więcej niż przyzwoicie zagrane (czapki z głów dla młodziutkiej Lulu Wilson; scena, gdy z szatańskim uśmiechem opisuje blednącemu chłopakowi siostry odczucia konającego wisielca, zapada naprawdę głęboko w pamięć) i potrafiące wykrzesać z takiej sobie historii dużo gęstego, mrocznego klimatu. Już nie mówiąc o tym, że bohaterowie postępują tutaj zupełnie zdroworozsądkowo, co jest wręcz niespotykane w dobie dzisiejszych amerykańskich horrorów.
Notabene ekipie tak dobrze się współpracowało przy „Narodzinach zła”, że Flanagan zaprosił trzy wiodące aktorki do udziału w jego nowym projekcie, czyli w Netflixowym, 10-odcinkowym serialu „Nawiedzony dom na wzgórzu”. Serialu technicznie porządnym, ale trudnym do przełknięcia ze względu na brak zdecydowania, czy miało być strasznie, czy może jednak familijnie. Bo duchy tak naprawdę niezupełnie służą tam do straszenia. Nie pomogła też wyraźna rozlazłość narracji, choć trzeba przyznać, że finał piątego odcinka jest po prostu majstersztykiem kina grozy. Rewelacyjnie skrojony, sprytnie łączący wątki, i wciskający w fotel tak wizualnie, jak i merytorycznie. Wyłącznie dla tego finału warto rzucić okiem na tę produkcję…
koniec
17 czerwca 2019
1) Przy budżecie marnych 5 milionów dolarów zebrał na świecie ponad sto (tak, sto) milionów.

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

„Kobra” i inne zbrodnie: Wiem, ale nie powiem
Sebastian Chosiński

14 V 2024

Brytyjska autorka kryminałów Dorothy Leigh Sayers, w przeciwieństwie do Raymonda Chandlera czy spółki pisarskiej używającej pseudonimu Patrick Quentin, nie była rozpieszczana przez polskich reżyserów. W połowie lat 80. powstały jednak dwa oparte na jej opowiadaniach, zrealizowane przez Stanisława Zajączkowskiego, spektakle. Jeden z nich był adaptacją tekstu zatytułowanego „Człowiek, który wiedział, jak to się robi”.

więcej »

Z filmu wyjęte: Nurkujący kopytny
Jarosław Loretz

13 V 2024

Czy nikt z Was nie marzył, żeby popływać sobie pod wodą wraz z ulubionym koniem? Nie? To dziwne…

więcej »

„Kobra” i inne zbrodnie: Wehrmacht kontra SS
Sebastian Chosiński

7 V 2024

Powie ktoś, że oparta na prozie słowackiego pisarza Juraja Váha „Noc w Klostertal” byłaby ciekawsza, gdyby nie pojawiający się na finał wątek propagandowy. Tyle że nie pobrzmiewa on wcale fałszywą nutą. Gdyby przyjąć założenie, że cała ta historia wydarzyła się naprawdę, byłby nawet całkiem realistyczny. W każdym razie nie zmienia to faktu, że spektakl Tadeusza Aleksandrowicza ogląda się znakomicie nawet pięćdziesiąt pięć lat po premierze.

więcej »

Polecamy

Nurkujący kopytny

Z filmu wyjęte:

Nurkujący kopytny
— Jarosław Loretz

Latająca rybka
— Jarosław Loretz

Android starszej daty
— Jarosław Loretz

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Z tego cyklu

Nurkujący kopytny
— Jarosław Loretz

Latająca rybka
— Jarosław Loretz

Android starszej daty
— Jarosław Loretz

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Tegoż autora

Orient Express: A gdyby tak na Księżycu kangur…
— Jarosław Loretz

Kości, mnóstwo kości
— Jarosław Loretz

Gąszcz marketingu
— Jarosław Loretz

Majówka seniorów
— Jarosław Loretz

Gadzie wariacje
— Jarosław Loretz

Weź pigułkę. Weź pigułkę
— Jarosław Loretz

Warszawski hormon niepłodności
— Jarosław Loretz

Niedożywiony szkielet
— Jarosław Loretz

Puchatek: Żenada i wstyd
— Jarosław Loretz

Klasyka na pół gwizdka
— Jarosław Loretz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.