Z filmu wyjęte: Czy małe dziewczynki lubią krew?Pytanie w sumie jest retoryczne, jeśli spojrzeć na załączony kadr. Nie muszę chyba przy tym mówić, że nie pochodzi on z amerykańskiego filmu…
Jarosław LoretzZ filmu wyjęte: Czy małe dziewczynki lubią krew?Pytanie w sumie jest retoryczne, jeśli spojrzeć na załączony kadr. Nie muszę chyba przy tym mówić, że nie pochodzi on z amerykańskiego filmu… Otóż tak, niektóre z dziewczynek najwyraźniej nie mają nic przeciwko krwi, i to nawet jej hektolitrom. Zawsze przecież można w niej z radością potupać, najlepiej w takt ulubionej piosenki. Oczywiście wszystko jest tak naprawdę mocno umowne i obliczone głównie na rozruszanie widza, na co dzień karmionego papką nudnych romansów, sztampowych strzelanin i fabuł bez polotu. W takich prześmiewczych zabawach konwencją celują Japończycy, potrafiący niekiedy budować historie z zupełnie zdumiewających elementów. Tak jest też z filmem, z którego pochodzi dzisiejszy kadr – „Zabawmy się w piekle”. To produkcja japońska z 2013 roku, bynajmniej nie będąca horrorem – czy to kręconym na serio, czy komediowym. W rzeczywistości jest to surrealistyczne kino gangsterskie w reżyserii Siona Sono, twórcy, który ma na swoim koncie szereg kompletnie zwariowanych filmów, że wymienię tylko „Krąg samobójców” (seryjne samobójstwa, wliczając w to skok 54 trzymających się za ręce uczennic pod pociąg metra), „Strange Circus” (molestowana w dzieciństwie córka zaczyna uważać, że jest własną matką, przy czym matka z kolei zaczyna uważać, że jest własną córką), „Ekusute” (kolejne kobiety giną zaduszone własnymi włosami wkrótce po wizycie u fryzjera) czy „Riaru onigokko” (pokręcona jazda bez trzymanki, rozpoczęta dekapitacją wycieczki licealistek przez morderczy wiatr). Na tle świeższych produkcji – mocno kiczowatego, pretensjonalnego „Antyporno” czy krwistej komedii „Tokyo Vampire Hotel” – „Zabawmy się w piekle” wygląda wręcz niewinnie i „normalnie”. Akcja w filmie biegnie dwutorowo. Pierwszy wątek to dzieje grupki przyjaciół z liceum, którzy poprzysięgli sobie zrobić doskonały film i łażą z kamerami po mieście, najpierw filmując własne obrzucanie się jajami, a potem trafiając na bijatykę gangu, kiedy to poznają chłopaka pragnącego być nowym Bruce’em Lee. Kłopot w tym, że przez kolejnych dziesięć lat nie posunęli się w swoich marzeniach ani krok do przodu. Drugi wątek to dzieje 8-letniej dziewczynki, obiecującej dziecięcej aktorki, której rozpada się tak rodzina, jak i spodziewana kariera. Tatuś bowiem prowadzi gang, a mamusia ląduje w więzieniu – bo gdy zabójcy z innego gangu przyszli sprzątnąć małżonka, kobieta tylko mocniej ścisnęła trzymany w dłoni kuchenny nóż i zabrała się do ich szlachtowania, ostatniego dopadając po pościgu osiedlowymi uliczkami. Co notabene nie pozwoliło uznać całej awantury za obronę konieczną. W tym czasie córeczka właśnie wróciła do domu, trafiając na jezioro krwi… Dziesięć lat później drogi filmowców oraz gangstera z dorosłą już, niepokorną córką, przecinają się w sposób zupełnie nieoczekiwany… W ramach załącznika proponuję zamieszczoną w filmie reklamę pasty do zębów. Zna ją praktycznie każdy z bohaterów, a co poniektórzy – wliczając w to gangsterów – nawet od czasu do czasu nucą sobie jej melodię. W końcu to reklama, w której zagrała córeczka szefa. Warto zwrócić uwagę na kawałek z tupaniem, bowiem to właśnie on zostaje powtórzony w scenie z rozlewiskiem krwi: 24 czerwca 2019 |
Brytyjska autorka kryminałów Dorothy Leigh Sayers, w przeciwieństwie do Raymonda Chandlera czy spółki pisarskiej używającej pseudonimu Patrick Quentin, nie była rozpieszczana przez polskich reżyserów. W połowie lat 80. powstały jednak dwa oparte na jej opowiadaniach, zrealizowane przez Stanisława Zajączkowskiego, spektakle. Jeden z nich był adaptacją tekstu zatytułowanego „Człowiek, który wiedział, jak to się robi”.
więcej »Czy nikt z Was nie marzył, żeby popływać sobie pod wodą wraz z ulubionym koniem? Nie? To dziwne…
więcej »Powie ktoś, że oparta na prozie słowackiego pisarza Juraja Váha „Noc w Klostertal” byłaby ciekawsza, gdyby nie pojawiający się na finał wątek propagandowy. Tyle że nie pobrzmiewa on wcale fałszywą nutą. Gdyby przyjąć założenie, że cała ta historia wydarzyła się naprawdę, byłby nawet całkiem realistyczny. W każdym razie nie zmienia to faktu, że spektakl Tadeusza Aleksandrowicza ogląda się znakomicie nawet pięćdziesiąt pięć lat po premierze.
więcej »Nurkujący kopytny
— Jarosław Loretz
Latająca rybka
— Jarosław Loretz
Android starszej daty
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Nurkujący kopytny
— Jarosław Loretz
Latająca rybka
— Jarosław Loretz
Android starszej daty
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Orient Express: A gdyby tak na Księżycu kangur…
— Jarosław Loretz
Kości, mnóstwo kości
— Jarosław Loretz
Gąszcz marketingu
— Jarosław Loretz
Majówka seniorów
— Jarosław Loretz
Gadzie wariacje
— Jarosław Loretz
Weź pigułkę. Weź pigułkę
— Jarosław Loretz
Warszawski hormon niepłodności
— Jarosław Loretz
Niedożywiony szkielet
— Jarosław Loretz
Puchatek: Żenada i wstyd
— Jarosław Loretz
Klasyka na pół gwizdka
— Jarosław Loretz