Z filmu wyjęte: Polska szkoła plakatuWbrew pozorom hasło „Polska szkoła plakatu” swego czasu znaczyło całkiem dużo. Tak dużo, że dzieła rodzimych plakacistów można było niekiedy zauważyć nawet w zagranicznych filmach. I to tych lepszych.
Jarosław LoretzZ filmu wyjęte: Polska szkoła plakatuWbrew pozorom hasło „Polska szkoła plakatu” swego czasu znaczyło całkiem dużo. Tak dużo, że dzieła rodzimych plakacistów można było niekiedy zauważyć nawet w zagranicznych filmach. I to tych lepszych. Polska szkoła plakatu była jednym z towarów eksportowych PRL-u. Święcąca triumfy od połowy lat 1950., docierała na Zachód za pośrednictwem międzynarodowych biennale, branżowych pism oraz dystrybuowanych tam polskich wersji plakatów filmowych. Wielu europejskich i amerykańskich twórców – m.in. Martin Scorsese – chwaliło polskie plakaty, doceniając zawarcie w jednym rysunku sedna fabuły filmu czy teatralnej sztuki. Nieustannie rosnąca popularność plakatów zgasła jednak wraz z upadkiem ustroju i zapaścią państwowego mecenatu kulturalnego. Na afiszach zaczęła królować chałtura, czyli kolorowe, pozbawione większego polotu plakaty zagraniczne, pobieżnie tylko dostosowane językowo do polskiego rynku. Dawne polskie plakaty znalazły schronienie w nielicznych muzeach i dziś można je zobaczyć głównie na portalach filmowych oraz… w zagranicznych filmach. Jednym z takich filmów jest dramat „Dwaj ludzie z miasta”. Powstał w 1978 roku jako protest wobec stosowanej wciąż wówczas we Francji kary śmierci. W założeniu miał pokazywać wynaturzenia francuskiego wymiaru sprawiedliwości, chwilami jednak jego fabuła popada we wręcz groteskowe skrajności. Wypuszczony z więzienia po 10-letnim wyroku kasiarz (Alain Delon) próbuje ułożyć sobie na nowo życie z żoną, która na niego cały ten czas czekała. Osiada pod Paryżem – bo w samym mieście mu nie wolno, znajduje pracę i zaczyna zacieśniać więzi przyjaźni z rodziną więziennego wychowawcy (Jean Gabin). Jednocześnie odmawia kontynuowania znajomości z kumplami z gangu (uważne oko wypatrzy wśród jego członków młodego Gérarda Depardieu). Niestety, żona ginie w bezsensownym wypadku drogowym, a bohaterem – pracującym obecnie w drukarni i budującym związek z młodą pracownicą banku – zaczyna interesować się komisarz policji (Michel Bouquet). Nachodzi drukarza, nęka dziewczynę, grożąc wyjawieniem w banku informacji, że jej narzeczony jest kasiarzem, ciąga bohatera na przesłuchania… Finał raczej nie jest przesadnie trudny do odgadnięcia. Mimo przejaskrawienia niektórych wątków i upartego wybielania byłego przestępcy, przy jednoczesnym demonizowaniu funkcjonariuszy wymiaru sprawiedliwości, film wciąż – mimo upływu tylu lat – ogląda się bardzo dobrze. Po części odpowiada za to doświadczenie reżysera, José Giovanniego, a w rzeczywistości Josepha Damianiego, Korsykanina, który w 1948 roku ledwo wymigał się od gilotyny za kolaborację z Niemcami, szantażowanie osób ukrywających żydów i potrójne morderstwo. Z karą zamienioną na dożywotnie ciężkie roboty, wyszedł z więzienia w 1956 roku i zabrał się za pisanie książek i robienie filmów. Szczególnie gangsterskich, bo na ten fach znał z pierwszej ręki. A co do samego kadru – widać na nim polską wersję plakatu do „Zabawy w masakrę”, francuskiej komedii sensacyjnej z 1967 roku. Ów plakat wisi sobie po prostu na drzwiach mieszkania bohatera… 19 sierpnia 2019 |
Brytyjska autorka kryminałów Dorothy Leigh Sayers, w przeciwieństwie do Raymonda Chandlera czy spółki pisarskiej używającej pseudonimu Patrick Quentin, nie była rozpieszczana przez polskich reżyserów. W połowie lat 80. powstały jednak dwa oparte na jej opowiadaniach, zrealizowane przez Stanisława Zajączkowskiego, spektakle. Jeden z nich był adaptacją tekstu zatytułowanego „Człowiek, który wiedział, jak to się robi”.
więcej »Czy nikt z Was nie marzył, żeby popływać sobie pod wodą wraz z ulubionym koniem? Nie? To dziwne…
więcej »Powie ktoś, że oparta na prozie słowackiego pisarza Juraja Váha „Noc w Klostertal” byłaby ciekawsza, gdyby nie pojawiający się na finał wątek propagandowy. Tyle że nie pobrzmiewa on wcale fałszywą nutą. Gdyby przyjąć założenie, że cała ta historia wydarzyła się naprawdę, byłby nawet całkiem realistyczny. W każdym razie nie zmienia to faktu, że spektakl Tadeusza Aleksandrowicza ogląda się znakomicie nawet pięćdziesiąt pięć lat po premierze.
więcej »Nurkujący kopytny
— Jarosław Loretz
Latająca rybka
— Jarosław Loretz
Android starszej daty
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Nurkujący kopytny
— Jarosław Loretz
Latająca rybka
— Jarosław Loretz
Android starszej daty
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Orient Express: A gdyby tak na Księżycu kangur…
— Jarosław Loretz
Kości, mnóstwo kości
— Jarosław Loretz
Gąszcz marketingu
— Jarosław Loretz
Majówka seniorów
— Jarosław Loretz
Gadzie wariacje
— Jarosław Loretz
Weź pigułkę. Weź pigułkę
— Jarosław Loretz
Warszawski hormon niepłodności
— Jarosław Loretz
Niedożywiony szkielet
— Jarosław Loretz
Puchatek: Żenada i wstyd
— Jarosław Loretz
Klasyka na pół gwizdka
— Jarosław Loretz