Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

ENH 08: Horyzonty na trzy głosy

Esensja.pl
Esensja.pl
Urszula Lipińska, Konrad Wągrowski, Kamil Witek
« 1 2 3 »

Urszula Lipińska, Konrad Wągrowski, Kamil Witek

ENH 08: Horyzonty na trzy głosy

„Angel Mine” (reż. David Blyth)
Ocena: 20%
Z kinem eksperymentalnym mam problem. Albo go nie rozumiem, albo mnie strasznie nudzi. W „Angel Mine” i nie wiedziałem, o co chodzi, i wynudziłem się za wszystkie czasy.
„Angielska robota” („The Bank Job”, reż. Roger Donaldson)
Ocena: 70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Sprawne kino sensacyjne. Historia napadu na bank z czasów, kiedy jeszcze nie obrabiano kont jednym kliknięciem myszki. Rabusie-amatorzy robią podkop w nadziei na ustawienie się do końca życia. W rzeczywistości gra idzie o znacznie większą stawkę – w jednej z bankowych skrytek znajdują się kompromitujące zdjęcia z orgii jednego z członków rodziny królewskiej. Nie wszystko jednak idzie jak należy, bo swoją akcją następują na odcisk lokalnym szefom porno biznesu, policji i służbom specjalnym. Mają zatem zdrowo przerąbane. Donaldson, reżyser m.in. „Rekruta” i „Góry Dantego”, zapewnia sensacyjny klimat, a grający główną rolę Statham rewelacyjną charyzmę. Intryga jest przejrzysta, ładnie się zazębia i nie gubi wartkości. Przyjemne zaskoczenie, cieszące tym bardziej, że dobrych filmów o napadach jest jak na lekarstwo. Anglicy po raz kolejny potwierdzają, że potrafią mówić o najwyższych kręgach władzy z dosadną ironią i bez zająknięcia. Dobra robota.
„Bracia Karamazow” („Karamazovi”, reż. Petr Zelenka)
Ocena: 70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Zelenka miał ten komfort i swoisty handicap, ze przyzwyczaił już swoich widzów do sporej ilości śmiechu. Zawsze był „tym od komedii”, wiec nie musiał się szczególnie wysilać, by czymkolwiek zaskoczyć. Zresztą przez pierwszych kilkanaście minut trzyma się własnej konwencji. Praska grupa teatralna przyjeżdża do Nowej Huty. Pojawiają się żarty po Polakach. Jest zabawnie. Wraz z rozpoczęciem próby do spektaklu w scenerii monumentalnej metalowni zaczyna się inny film. Zelenka na swój sposób miesza rzeczywistość z fikcją. Aktorzy zaczynają wcielać się w swoje postacie nie tylko na scenie, ale też w normalnym życiu. Chwilami jest śmiertelnie poważnie i, jak przystało na prozę Dostojewskiego, nawet dramatycznie. Reżyser znakomicie zna swojego widza i podąża za jego rozumowaniem. Gdy już wydaje się, że przejrzeliśmy zamysł twórcy i dotarliśmy do sedna filmu, Zelenka sprytnie podsuwa stos kolejnych wątpliwości. Ciężko jednak oprzeć się wrażeniu, że w „Braciach Karamazow” jest trochę za dużo teatru, a za mało filmu. Mając do wyboru Zelenkę komedianta i Zelenkę dramaturga, chyba jednak wolę tego pierwszego.
„Dr Plonk” (reż. Rolf de Heer)
Ocena: 60%
By zrealizować swój film, Rolf de Heer zbudował starodawną kamerę na korbę. By udowodnić, że wszechświat skończy się w 2008 r., Dr Plonk zbudował wehikuł czasu. Oba przyrządy nie działają jednak całkiem prawidłowo. Choć film nie jest długi, to dowcipny eksperyment w konwencji wczesnego Chaplina i braci Marx jest momentami aż nadto męcząca. Reżyser jakby lekceważył inteligencję widza, powtarzając się co najmniej kilkukrotnie i próbując bawić w kółko tym samym. Dla miłośników starego kina to pozycja obowiązkowa, dla tych mniej siedzących w temacie – na pewno dobra i lekka zabawa, choć tylko przez pewien czas.
„Fighter” (reż. Natasha Arthy)
Ocena: 80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
„Fighter” to żadna perła, ale przy zbytniej ilości ciężkiego repertuaru działa świetnie jako odtrutka. Aicha marzy o czarnym pasie kung-fu. By go zdobyć, ciężko trenuje kosztem szkoły i w tajemnicy przed rodzicami. Gdyby nie umiejscowienie akcji w otoczeniu tureckich imigrantów, pewnie wyszłaby z tego standardowa opowiastka o dojrzewaniu i spełnianiu marzeń. Dzięki takiej otoczce film nabiera jednak wielowymiarowego, kulturowego wydźwięku. Porusza problem kobiet w islamie, ich praw do samodzielnych decyzji i kierowania własnych losem. Pokazuje też zderzenie dwóch światów: wschodu z zachodem, tradycji ze współczesnością, ale bez filozofowania i popadania w zbyt głębokie wnioski. Siłą filmu są znakomite choreografie scen walki, których nie powstydziłby się żaden hollywoodzki ani azjatycki realizator. Nic dziwnego, skoro odpowiadał za nie ten sam człowiek, który wypracował styl „Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka”. Całość cechuje znakomity dynamizm i sprawna, przemyślana narracja. Aż trudno uwierzyć, że taki film wyszedł spod ręki teoretycznie wrażliwej i nastawionej na portretowanie innych aspektów kobiety. A to wszystko w maleńkiej Danii, przy okazji której można by zadać standardowe pytanie, dlaczego tamtejsza kinematografia wyprzedza naszą o dobrych kilka długości, a precyzyjne i odważne produkcje nie są wcale jakimś unikatem. Na szczęście, ani to problem Duńczyków, ani mój.
„Gomora” („Gomorra”, reż. Matteo Garrone)
Ocena: 90%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Drugi po „Boskim” mały włoski zwycięzca z Cannes, z którego wyjechał z nagrodą Grand Prix. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że to relacja z kraju ogarniętego wojną domową. Uliczne strzelaniny, egzekucje, prochy i czarne interesy. Tyle że to nie Bałkany, nie Bliski ani Daleki Wschód, ale Włochy, konkretnie Neapol, gdzie krwawo rządzi Camorra i jej żołnierze. Kapitalną rolę w odbiorze odgrywa filmowanie z ręki. Sugestywne zdjęcia uderzają jak siarczyste, bezpośrednie ciosy. Długo po seansie siedziała mi w głowie jedna scena, w której młody chłopak bawi się na ulicy. Prosi do tańca jedną z dziewczyn, ale ta odmawia. Chwilę później chłopak nie żyje, zastrzelony przez członków przeciwnego gangu. Nie ma czasu pochylić się nad nim, zastanowić nad tym, co się stało. Dla jego towarzyszy liczy się już tylko zemsta, cios za cios. I pomyśleć, że w kraju gdzie cywilizacja trwa od tysiącleci, a wysoka kultura jest chlubą i dumą, toczy się bezsensowna i krwawa wojna. Prawdziwa wojna. Mój festiwalowy numer jeden.
„Miłość Astrei i Celadona ” („Les amours d’Astree et de Celadon”, reż. Eric Rohmer)
Ocena: 10%
Masakra. Szczerze mówiąc nie wiem, co widzieli selekcjonerzy w Wenecji, kwalifikując ten film do zeszłorocznego konkursu. Chwilowe zaćmienie, czy po prostu ukryte walory, których ja, zwykły i szary widz, nie jestem w stanie dostrzec? Gdyby nie wstęp sugerujący jakąś treść, byłbym pewien, że oglądam mocno ocenzurowanego pornosa. Ta sama realizatorska amatorszczyzna, równie sztywne dialogi i ogólna aura sprowadzania wszystkiego do wiadomego finału, którego niestety nie ma. Rohmer ponoć miał na myśli restaurację XVII-wiecznego mitu, ale wyszedł mu niemrawy teatrzyk w klimacie renesansowego pikniku pod gruszą. Oj zestarzał się pan, panie Rohmer…
„Obcy: decydujące starcie” („Aliens”, reż. James Cameron)
Ocena: 100%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Pewnie wielu zatwardziałych „gutkomanów” z niedowierzaniem wpatrywało się w program, zastanawiając się, co taki film robi w festiwalowym zestawieniu. Wybór Michała Walkiewicza – tegorocznego zwycięzcy konkursu Mętraka – faktycznie mógł co poniektórych dziwić, ale już dwa lata temu Darek Arest ze „Szklana pułapką” dowiódł, że nawet na ENH jest miejsce na czystą komerchę. Film filmem, nagroda nagrodą, ale Walkiewiczowi prócz gratulacji wypada przede wszystkim podziękować. Nie Rodriguez, nie Tarantino, ale właśnie esensyjny tetryk sprawił, że poczułem się jak w prawdziwym grindhousie. Pocięte sceny, zerwany film, na ekranie wszystkie kreski świata. Sieczka, jatka i dźwięk ze studni, do tego przedpotopowe napisy z czasów, kiedy czujna cenzura z wyzwisk zezwalała co najwyżej na „S…wiela” i „g…wno”(pisownia oryginalna). Cholernie mocny kopniak energii na kilka następnych dni festiwalu.
„Obywatel Havel” („Občan Havel”, reż. Pavel Koutecki, Miroslav Janek)
Ocena: 60%
Na tle innego prezentowanego na ENH polityka Andreottiego („Boski”) Vaclav Havel wygląda jak baranek przy wilku. Przywódca Aksamitnej Rewolucji w filmie dwóch czeskich dokumentalistów jawi się jako postać dobrotliwego romantyka i marzyciela, uczciwego człowieka i obrońcy prawdy przez duże P. Jako zwyczajny obywatel, zabawny i towarzyski, lubiący wyskoczyć na piwko czy wieczór literacki. Wyciągniecie na wierzch wizerunku „Havla B” jest możliwe dzięki nagraniom z kamer, które towarzyszyły byłemu prezydentowi Czech przez cały czas jego urzędowania. Autorów dokumentu nie interesuje bowiem zestaw telewizyjnych wystąpień, ale wszystko to, co działo się „przed” i „po”, czyli głównie te sceny z jego życia, których nie rejestrowały telewizyjne kamery. Jak można się łatwo domyślić, wykorzystanie tak prywatnego materiału wiązało się z określonymi restrykcjami. Dlatego całość jest mocno podkoloryzowana i pro-havlowska aż do przesady. Krytyka byłego prezydenta w tym wypadku to raczej rzecz obca, a jeśli nawet gdzieś się przemknie, to służy wyłącznie pokazaniu nieudolności politycznych przeciwników i absurdu zarzutów, jakie stawiają mu jego oponenci. Trudno zatem nie wyjść z seansu bez przekonania, że Havel to całkiem równy gość. Czy sprawiedliwie? Czechom podobno film się bardzo spodobał. Poza tym, czy ktoś pamięta jakikolwiek pozytywny film o politykach?
„Strach(y) w ciemności” („Peur(s) du noire”, reż. Blutch, Charles Burns, Marie Caillou, Pierre di Scullio, Lorenzo Mattotti, Richard McGuire)
Ocena: 40%
Takie sobie animacje. Więcej w nich surrealistycznej poetyki snów niż prawdziwego mięsa rodem z horrorów. Ze względu na pięciu różnych autorów całość jest stylistycznie i treściowo dosyć nierówna. Są momenty genialne i rzeczywiście straszne (segment Charles’a Burnsa), ale reszta sporo odstaje poziomem. Co ciekawe, po seansie dało się odczuć, że chyba już mocno zmęczona festiwalem liczna widownia miała nadzieję, że każda francuska czarno-biała animacja jest co najmniej taka jak „Persepolis”.
„Tajemnica ziarna” („La graine et le mulet”, reż. Abdellatif Kechiche)
Ocena: 60%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Kechiche w interesujący sposób prezentuje swoich bohaterów. Przy użyciu długich sekwencji filmowanych jednym ujęciem daje popatrzeć na ich zwyczajne życie: podczas pracy, posiłków, wspólnych rozmów. Stawia tym samym pewien zakład. Albo damy się wciągnąć w ich życie i 150 minut filmu minie w jednej chwili, albo cały ten czas będzie dla nas mordęgą. Główna postać – robotnik portowy Slimani – to osoba małomówna i obserwując go niełatwo jest coś wyciągnąć. Do opisania jego uczuć reżyser posiłkuje się drugim planem, za pomocą którego rozmawia i w pewien sposób dyskutuje z widzem. „Tajemnica ziarna” to pozornie film niezwykle spokojny. Mało się dzieje, ale jeśli przyjrzymy się bliżej, to zauważymy, że liczne drobiazgi wpływają na całość, tworząc nieodwracalną i zaskakującą rzeczywistość. Zupełnie jak w życiu.
„Trzy małpy” („Üç Maymun”, reż. Nuri Bilge Ceylan)
Ocena: 50%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Turecki polityk potrąca autem zwierzę. Chcąc uniknąć kary i tym samym końca kariery, proponuje swojemu kierowcy, by ten przyznał się do winy, i obiecuje mu w zamian sporą sumkę, gdy ten już wyjdzie z więzienia. Kierowca zgadza się. Gdy kierowca odsiaduje wyrok, polityk kocha się z jego żoną i daje pieniądze jego synowi na prywatny biznes. Sugerując się nagrodą w Cannes, wypadałoby pochwalić Ceylana za świetną reżyserię, ale w przypadku „Trzech małp” to tak, jakby pochwalić operatora za to, że włączył kamerę. Widać tureccy filmowcy mają wiele wspólnego z piłkarzami, bo podobnie do ich meczów na Euro w filmie zaczyna się coś dziać dopiero w ostatnich kilkunastu minutach. Na boisku to wystarcza, w kinie nie. Historia jest leniwa, toczy się z ogromnym trudem, a reżyser jest najwyraźniej tak urzeczony tym, co stworzył, że aż trudno kończyć mu ujęcia. Tytułowe trzy małpy, nawiązujące do japońskiego symbolu ucieczki od złego, reprezentują każdego z członków rodziny. Nikt nie mówi, nie słucha ani nie stara się widzieć gorzkiej prawdy i dramatu, jaki ich dotknął i zmienił na zawsze. Każdy tworzy sobie własną fikcję, uznając, że tak będzie dla wszystkich najlepiej. Psychologiczna sfera na ekranie jest jednak dość umowna. Komponując długie i monotonne sekwencje, Ceylan zdaje się mówić: „a teraz pomyślcie, co dzieje się w ich głowach”, ale przecież po to idę do kina, żeby też to zobaczyć.
Kamil Witek
• • •
« 1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

„Kobra” i inne zbrodnie: Za rok, za dzień, za chwilę…
Sebastian Chosiński

23 IV 2024

Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.

więcej »

Z filmu wyjęte: Knajpa na szybciutko
Jarosław Loretz

22 IV 2024

Tak to jest, jak w najbliższej okolicy planu zdjęciowego nie ma najmarniejszej nawet knajpki.

więcej »

„Kobra” i inne zbrodnie: J-23 na tropie A-4
Sebastian Chosiński

16 IV 2024

Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.

więcej »

Polecamy

Knajpa na szybciutko

Z filmu wyjęte:

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zemsty szpon
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Tegoż autora

Co nam w kinie gra: Perfect Days
— Kamil Witek

Co nam w kinie gra: Czasem myślę o umieraniu
— Kamil Witek

14. American Film Festival: Czasem myślę o umieraniu
— Kamil Witek

Co nam w kinie gra: Poprzednie życie
— Kamil Witek

Kosmiczny redaktor
— Konrad Wągrowski

mbank Nowe Horyzonty 2023: Drrrogi, chłopcze…
— Kamil Witek

Po komiks marsz: Maj 2023
— Sebastian Chosiński, Paweł Ciołkiewicz, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch, Konrad Wągrowski

Statek szalony
— Konrad Wągrowski

Kobieta na szczycie
— Konrad Wągrowski

Przygody Galów za Wielkim Murem
— Konrad Wągrowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.