Film Xaviera Beauvois – tegoroczny francuski kandydat do Oscara – nosi w oryginale wieloznaczny tytuł „O bogach i ludziach”. Niestety, polski dystrybutor obrazu postanowił potraktować widzów nad Wisłą jak niedouczonych sztubaków i zaproponował inne, całkowicie pozbawione symboliki tłumaczenie – „Ludzie Boga”. Nie zmienia to jednak faktu, że ten psychologiczno-religijny dramat o zderzeniu dwóch światów i wiar – katolickiej i muzułmańskiej – to wielka lekcja filmowej tolerancji.
Klasztor na polu bitwy
[Xavier Beauvois „Ludzie Boga” - recenzja]
Film Xaviera Beauvois – tegoroczny francuski kandydat do Oscara – nosi w oryginale wieloznaczny tytuł „O bogach i ludziach”. Niestety, polski dystrybutor obrazu postanowił potraktować widzów nad Wisłą jak niedouczonych sztubaków i zaproponował inne, całkowicie pozbawione symboliki tłumaczenie – „Ludzie Boga”. Nie zmienia to jednak faktu, że ten psychologiczno-religijny dramat o zderzeniu dwóch światów i wiar – katolickiej i muzułmańskiej – to wielka lekcja filmowej tolerancji.
Xavier Beauvois
‹Ludzie Boga›
EKSTRAKT: | 70% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Ludzie Boga |
Tytuł oryginalny | Des hommes et des dieux |
Dystrybutor | Gutek Film |
Data premiery | 28 stycznia 2011 |
Reżyseria | Xavier Beauvois |
Zdjęcia | Caroline Champetier |
Scenariusz | Xavier Beauvois, Etienne Comar |
Obsada | Lambert Wilson, Michael Lonsdale, Olivier Rabourdin, Philippe Laudenbach, Jacques Herlin, Loïc Pichon, Xavier Maly, Goran Kostic |
Rok produkcji | 2010 |
Kraj produkcji | Francja |
Czas trwania | 120 min |
Gatunek | dramat |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Xavier Beauvois (rocznik 1967) to ceniony, nie tylko zresztą we Francji, aktor, reżyser i scenarzysta. W ciągu ostatniego ćwierćwiecza zrealizował on dwa krótko- i pięć pełnometrażowych fabularnych dramatów, spośród których każdy zdobywał nominacje do najważniejszych europejskich nagród filmowych: Cezara („Nord”, 1991; „Le petit lieutenant”, 2005), Złotej Palmy w Cannes („Pamiętaj, że umrzesz”, 1995; „Ludzie Boga”, 2010) oraz Złotego Lwa w Wenecji („Selon Matthieu”, 2000). Nie udało mu się jednak ani razu, przynajmniej do tej pory, zgarnąć tego najważniejszego lauru; zawsze musiał obejść się smakiem, wracając do domu z wyróżnieniem drugiego sortu. Tak było w przypadku „Pamiętaj, że umrzesz”, które ostatecznie uhonorowano „jedynie” Nagrodą Jury; tak stało się również z „Ludźmi Boga”, których nobilitowano w ubiegłym roku, przyznając dziełu drugą co do ważności nagrodę festiwalu canneńskiego – Grand Prix. Krótko potem obraz Beauvois triumfalnie przeszedł przez ekrany kin w ojczystej Francji, stając się nawet kandydatem do tegorocznego Oscara (w kategorii filmu nieanglojęzycznego). Czy słusznie – co do tego można mieć pewne wątpliwości.
Akcja „Ludzi Boga” oparta została na autentycznych wydarzeniach, które rozegrały się w Algierii w połowie lat 90. ubiegłego wieku. Był to dla tego położonego w północnej Afryce kraju okres bardzo dramatyczny, znaczony wojną domową toczoną pomiędzy religijnymi fundamentalistami z Islamskiego Frontu Odrodzenia i jego militarnego ramienia, czyli Zbrojnej Grupy Islamskiej, a zwolennikami państwa laickiego i stojącą po ich stronie armią rządową. Zaczynem konfliktu stała się wygrana przez ekstremistów (w grudniu 1991 roku) pierwsza tura wyborów parlamentarnych. Aby nie dopuścić do ich pełnego sukcesu, w styczniu 1992 roku w kraju wprowadzono stan wyjątkowy, zwycięską partię rozwiązano, a głosowanie unieważniono. Doprowadziło to do otwartej konfrontacji, której jedną z pierwszych ofiar pięć miesięcy później padł, zamordowany w Annabie na północy kraju, tuż przy granicy z Tunezją, dopiero co ogłoszony prezydentem Mohamed Boudiaf z umiarkowanego Frontu Wyzwolenia Narodowego. Od tej chwili Algieria pogrążyła się w totalnym chaosie, obie strony konflikty dopuszczały się bowiem zbrodni na ludności cywilnej i – począwszy od października 1993 roku, kiedy to Zbrojna Grupa Islamska wystosowała ultimatum nakazujące opuszczenie kraju przez wszystkich cudzoziemców – także obcokrajowcach. W tym również na nikomu nie wadzących mnichach trapistach z położonego u stóp Atlasu monastyru we wsi Tibhirine.
Zdarzenia przedstawione w filmie – kręconym na przełomie 2009 i 2010 roku na terenie Maroka (w okolicach Meknes oraz w benedyktyńskim monastyrze Tioumliline nieopodal Azrou) – zostały skondensowane do zaledwie kilku miesięcy, choć w rzeczywistości trwały ponad trzy lata. Tyle bowiem czasu minęło od pokazanej na ekranie okrutnej zbrodni dokonanej przez islamskich ekstremistów na chorwackich pracownikach do porwania i zamordowania trapistów z Tibhirine. O tym, co działo się w tym czasie za murami klasztoru wiadomo całkiem sporo, ponieważ kierujący wspólnotą brat Christian de Chergé pozostawił po sobie pamiętnik; prowadził też bogatą korespondencję, w której opisywał swoje przemyślenia na temat sytuacji panującej w Algierii i codziennych trosk zakonników. Jego zachowane listy i wspomnienia oraz częściowo odtajnione dokumenty rządu francuskiego posłużyły za kanwę scenariusza „Ludzi Boga”.
Film Xaviera Beauvois to dzieło bardzo surowe, jak oparte na regule Świętego Benedykta zasady, którymi kierują się trapiści (stanowiący odłam cystersów). Praca i modlitwa, modlitwa i praca – tak wygląda, bez żadnych wyjątków, każdy ich dzień. Mimo że otoczeni są przez samych muzułmanów, nie stanowią obcego elementu w krajobrazie. Ich stosunki z mieszkańcami wioski układają się znakomicie – regularnie spotykają się ze starszyzną, zapraszani są na uroczystości rodzinne, w klasztorze prowadzą lecznicę, zawsze też służą wsparciem, jeśli nie materialnym, to przynajmniej duchowym. Nie starają się nawracać, ale pomagać; dają dobry przykład poprzez gorliwą wiarę i ciężką pracę. Z biegiem czasu w ich trudne, ale ustabilizowane życie wdzierają się dramatyczne wieści ze stolicy Algierii; z przyczyn religijno-politycznych kraj pogrąża się w chaosie, co przeraża nie tylko mnichów, ale także mieszkańców wsi. Niebawem wojna puka do ich drzwi. Kilkanaście kilometrów od Tibhirine uzbrojony oddział fundamentalistów islamskich wyrzyna najemnych pracowników z Chorwacji. Przeor monastyru, brat Christian, coraz bardziej niepokoi się o los własny i swoich współbraci. Rozsądek podpowiada mu, by nie narażać życia i opuścić zagrożony monastyr; serce i wiara każą jednak pozostać, nie opuszczać w potrzebie żyjących u stóp wzgórza, na którym stoi niewielki klasztor, pozbawionych wsparcia z innych źródeł muzułmanów.
Zakonnicy pragną pozostać neutralni – z jednej strony zdają sobie bowiem sprawę z korupcji zżerającej armię rządową (dlatego też odmawiają przyjęcia od niej ochrony), z drugiej mają świadomość nośności – i w pewnym sensie także słuszności – haseł głoszonych przez skrajnych islamistów, choć oczywiście w żaden sposób nie mogą zgodzić się ze stosowanymi przez nich metodami walki. Brat Christian chce zachować dystans wobec jednych i drugich; ale gdy trafia się na barykadę, niemożliwym staje się nie oberwać od którejś ze stron. Wokół klasztoru zaczyna się więc toczyć dziwna gra, z której trapiści nie zdają sobie nawet sprawy, a która prostą drogą wiedzie do tragedii
1). Beauvois opowiada historię ostatnich kilku miesięcy życia zakonników, nie potrafiąc oderwać się od ciągłego myślenia o ich fatalnym końcu, a to z kolei ma zasadniczy wpływ na optykę postrzegania wydarzeń przez reżysera. Widz mniej więcej od połowy filmu nie ma już bowiem najmniejszych wątpliwości, że na ekranie ogląda nie zwykłych ludzi z krwi i kości, choćby i w habitach, ale przyszłych świętych, męczenników za wiarę. Utwierdza go w tym dodatkowo jedna z plastycznie najpiękniejszych, mimo że ocierająca się o kicz, scen dzieła francuskiego twórcy – ostatnia wieczerza, podczas której najstarszy z całego grona brat Luc częstuje pozostałych winem. Kolejne zbliżenia twarzy zakonników nawiązują do portretów malarskich, a dramatyzmu dodaje narastająca w tle muzyka Piotra Czajkowskiego z „Jeziora łabędziego”.
Najważniejsze role Beauvois powierzył dwóm tuzom francuskiego kina: brata Christiana zagrał Lambert Wilson (między innymi „Brzuch architekta” Petera Greenawaya, „Opętani” Andrzeja Wajdy), natomiast brata Luca – osiemdziesięcioletni już dzisiaj Michael Lonsdale („Dzień szakala” Freda Zinnemanna, „Moonraker” Lewisa Gilberta, „Imię róży” Jean-Jacquesa Annauda, „Monachium” Stevena Spielberga). Ale kto wie, może błędem było obsadzenie tak charyzmatycznych aktorów w rolach mnichów, którzy od samego początku są orędownikami pozostania w monastyrze. Na ich tle bowiem głos tych, którzy się wahają, pragnąc spokoju i bezpieczeństwa, brzmi bardzo cicho i nieprzekonująco, nie będąc w stanie przebić się poprzez świdrujące spojrzenie Christiana-Wilsona i spokojny, ale władczy tembr głosu Luca-Lonsdale’a. Obrazowi Beauvois najbardziej zabrakło właśnie wyeksponowania tych zwykłych ludzkich wątpliwości, które musiały kołatać się w głowach trapistów, obserwujących zza klasztorów murów narastającą grozę sytuacji. Można odnieść wrażenie, że autor filmu bał się dotknąć tej tak delikatnej materii, aby – nawet niechcący – nie obedrzeć ofiary okrutnego mordu z ich niezaprzeczalnej świętości.
Na festiwalu w Cannes „Ludzie Boga” otrzymali również, poza Grand Prix, Nagrodę Jury Ekumenicznego. To wyróżnienie wiele mówi o istocie dzieła. Wkroczywszy na pole minowe wciąż aktualnego konfliktu religijnego, scenarzyści starali się wyeksponować to, co łączy, a nie dzieli wyznawców chrześcijaństwa (katolicyzmu) i islamu. Stąd bardzo prosty podział wymiarów, w których przedstawiona została cała historia. Ten wewnętrzny, w którym żyją zakonnicy i mieszkańcy Tibhirine, to świat pojednania; zewnętrzny z kolei – reprezentowany przez islamskich ekstremistów i opresyjną armię rządową – niesie ze sobą śmierć i zniszczenie. Wnioski nasuwają się same. Pytanie tylko, czy nie są zbyt proste i jednowymiarowe – jak polskie tłumaczenie dzieła. Po dziś dzień bowiem tak naprawdę nie wyjaśniono jednoznacznie, kto stał za zbrodnią popełnioną na francuskich trapistach.
1) W nocy z 26 na 27 marca 1996 roku siedmiu mnichów – przeor Christian de Chergé, ojcowie Christophe Leberton, Célestin Ringeard, Bruno Lemarchand oraz bracia Luc Dochier, Paul Favre-Miville i Michel Fleury – zostało uprowadzonych przez „nieznanych sprawców”. Do ich porwania miesiąc później przyznali się partyzanci ze Zbrojnej Grupy Islamskiej; po kolejnym miesiącu z kolei poinformowali, że wskutek impasu, w jakim znalazły się rozmowy pomiędzy rządami algierskim i francuskim, trapiści zostali zamordowani. Ich odcięte głowy znaleziono 30 maja na drodze nieopodal Médéi.