Po zaskakująco osobistym, a jednak ciągle osadzonym w znanym świecie transwestytów i kobiet upadłych "Wszystko o mojej matce" Almodovar najwyraźniej zasmakował w odrobinę poważniejszych realizacjach: jego najnowsze dzieło jest niewątpliwie najbardziej wyważonym, dojrzałym i dopracowanym pod każdym względem dokonaniem reżysera.
Kamila Sławińska
Po prostu porozmawiać
[Pedro Almodóvar „Porozmawiaj z nią” - recenzja]
Po zaskakująco osobistym, a jednak ciągle osadzonym w znanym świecie transwestytów i kobiet upadłych "Wszystko o mojej matce" Almodovar najwyraźniej zasmakował w odrobinę poważniejszych realizacjach: jego najnowsze dzieło jest niewątpliwie najbardziej wyważonym, dojrzałym i dopracowanym pod każdym względem dokonaniem reżysera.
Pedro Almodóvar
‹Porozmawiaj z nią›
Trzeba wielkiego artysty, by ze zużytego, wyśmianego, odartego z autentyzmu gatunku, jakim jest melodramat, zrobić dzieło sztuki. Dla Almodovara melodramat - a wręcz jego najbardziej wynaturzona odmiana, jaką jest opera mydlana - zawsze był naturalnym środowiskiem i ulubionym punktem wyjścia w artystycznych poszukiwaniach. Można przypuszczać, że głównym powodem fascynacji Hiszpana światem soap opery był fakt, że prócz science fiction (która rządzi się zupełnie odmiennymi, specyficznymi prawami), tani romans to jedyny gatunek, w którym nigdy nie brak miejsca na dziwaczne postacie i nieprawdopodobne, graniczące z absurdem zbiegi okoliczności. Mimowolna śmieszność melodramatycznych sytuacji przez lata inspirowała reżysera, który prezentował nam coraz to nowe odsłony scen z gabinetu ludzkich osobliwości. Przełom przyszedł z poprzednim jego filmem, w którym świat dziwolągów posłużył za tło bardzo uniwersalnej w swej wymowie opowieści. Po zaskakująco osobistym, a jednak ciągle osadzonym w znanym świecie transwestytów i kobiet upadłych "Wszystko o mojej matce" Almodovar najwyraźniej zasmakował w odrobinę poważniejszych realizacjach: jego najnowsze dzieło jest niewątpliwie najbardziej wyważonym, dojrzałym i dopracowanym pod każdym względem dokonaniem reżysera.
Porozmawiaj z nią rozpoczyna się od sceny tanecznej: razem z dwoma bohaterami oglądamy fragment słynnego przedstawienia Piny Baush "Cafe Müller", w którym kobiety, tańczące z zawiązanymi oczami, unikają zranień i upadków jedynie dzięki mężczyznom, którzy w porę usuwają im z drogi przeszkody. Trudno o lepszy prolog do filmu, w którym kobiety - bezbronne przez swą bierność - śpią, a mężczyźni rozmawiają. Milczące, nieobecne duchem damy to zupełna nowość w świecie twórcy Matadora i Kiki, który do tej pory z kobiet właśnie czynił główne bohaterki. Tym razem panie - baletnica Alicia (Leonor Watling) i torreadorka Lydia (znakomita Rosario Flores) - są w historii istotne, ale pogrążone w śpiączce; wymagają nieustającej opieki i uwagi, ale mimo wszystko są nieobecne. Panowie - dziennikarz Marco (Darío Grandinetti) i pielęgniarz szpitalny Benigno (Javier Cámara) - są w centrum całej historii. Almodovar nie byłby jednak sobą, gdyby jakoś nie przełamał czy wręcz nie zamazał seksualnej tożsamości swoich bohaterów: Marco płacze na wszystkich pięknych koncertach i spektaklach; jego emocjonalność i miękkość ostro kontrastuje z męskim zajęciem i pozorną twardością jego kochanki Lydii. Benigno - wykonujący jakże ′damski′ zawód, co samo w sobie oddala go od świata machismo - jest prawiczkiem i sam nie może zdecydować, czy pociągają go kobiety, czy mężczyźni. Najważniejszym wątkiem "Porozmawiaj z nią" jest historia zrodzonej w trudnych życiowych chwilach przyjaźni tych dwóch nie do końca męskich mężczyzn - przyjaźni, której nigdy by nie było, gdyby nie milczące kobiety.
Obsada "Porozmawiaj z nią" to bodaj najtrafniej dobrany zespół aktorski w karierze hiszpańskiego reżysera. Subtelna i eteryczna Watling, posągowa, wręcz męska Flores, niewinny, choć jednocześnie neurotyczny Cámara i wzruszający przez swą bezbronność wobec piękna Grandinetti tworzą wspaniały, wyrazisty kwartet niezapomnianych postaci. Żadne z tych czworga niezwykle utalentowanych aktorów nie grało wcześniej u Almodovara, co daje im wielką przewagę, zwłaszcza w konfrontacji z zagorzałymi wielbicielami dawnych, odpustowo-serialowych produktów tego reżysera. Mimo to wszyscy są jak najbardziej almodovarowscy - z tym, że to jakość zupełnie nowego rodzaju, bo i sam Pedro pokazuje w najnowszym filmie odmienione oblicze. Metamorfoza typu bohatera koresponduje zresztą ze zmianami w podejściu do fabuły: i tu, i tu obserwujemy ten sam skok jakościowy - od kpiny i parodii do dorosłego, choć nie pozbawionego właściwego Hiszpanowi poczucia humoru stosunku do rzeczywistości. Aż chciałoby się powiedzieć, że w piątym dziesięcioleciu życia chimeryczny reżyser z La Manchy wreszcie naprawdę dorósł.
Jest spory problem z opowiadaniem fabuły ostatniego filmu Almodovara tym, którzy go nie widzieli: sucha relacja brzmi bowiem jak streszczenie jakiegoś wyjątkowo zagmatwanego odcinka "Dynastii" lub innego przebrzmiałego serialu dla kucharek. Mamy tu i ukrywaną wielką miłość, i rodzinne tajemnice z przeszłości (historia Benigno), i niespodziewany wypadek (a raczej dwa - na skutek których Alicia i Lydia lądują w szpitalu), niespodziewaną odmianę uczuć na łożu śmierci - wreszcie i zbrodnię namiętności (ale o tym sza!). O dziwo jednak, ta z pozoru melodramatyczna historia jest opowiedziana środkami bardzo odbiegającymi od konwencji, do której Almodovar przyzwyczaił swoich najwierniejszych widzów. Darmo by w "Porozmawiaj z nią" szukać kiczowatych widoczków i plastikowych kwiatów: tym razem cały sztafaż przynależy raczej do świata architektonicznych żurnali i katalogów wielkich projektantów. Muzyka, zdjęcia, dialog - wszystko to jest tym razem najwyższej próby i bez cudzysłowów, bez porozumiewawczego mrugania okiem. Łzawa historia przeniesiona ze świata kiczu do świata sztuki wysokiej podlega nieoczekiwanej nobilitacji: oglądamy ją nie jak operę mydlaną, ale jak prawdziwy, pełnokrwisty dramat. Jedynym lekko żartobliwym chwytem, przywodzącym na myśl starsze realizacje Hiszpana, jest motyw niemego filmu "Znikający Kochanek" (aż nazbyt wyraźnie wzorowanego na klasyku filmowej fantastyki, "The Incredible Shrinking Man"). Zabieg ten jednak służy nie tyle dostarczeniu chwili rozrywki w poważnej opowieści o namiętnościach, ale nade wszystko do zasygnalizowaniu w filmie kluczowej dla dalszych losów bohaterów zbrodni, która pokazana wprost przez swą dosłowność zapewne zaburzyłaby baletową grację całości. Za sprawą zastosowanego przez reżysera chwytu widzowie traktują całe zajście jak coś na wpół realnego, przynależnego do świata chorobliwej fantazji raczej niż rzeczywistości - i tym bardziej rozumieją rozterki przyjaciół nieszczęsnego zbrodniarza.
Nie zabraknie takich, którzy odwrót od epatowania zamierzonym kiczem i wyraźnego podziału świata na domeny męskie i żeńskie poczytają Hiszpanowi za zdradę: jednak jeśli to zdrada, to wyszła wszystkim na dobre. Znacząca zmiana perspektywy dowodzi, że sam ekscentryczny Pedro chce być postrzegany jako ktoś więcej niż trybun i piewca ludzkich dziwolągów wszelkiej maści. Zagłębiając się nie tyle w poszukiwaniu definicji i granic kobiecości/męskości, które stanowiły leitmotif jego wczesnych filmów, ale raczej w dojrzałe, syntetyczne poszukiwania istoty emocji, Almodovar daje nam film, jakiego nie dał nigdy wcześniej: film o ludziach i dla ludzi. Film o wspólnym nam wszystkim strachu przed samotnością, śmiercią i milczeniem, o pragnieniu bliskości, miłości - a nade wszystko rozmowy, choćby złożonej z monologu z jednej i ciszy z drugiej strony. Jakkolwiek chwilami dziwaczna i chora może się wydać jego opowieść, Almodovar pokazuje nam udrękę i radość tańca naszego życia codziennego, które toczy się jak w "Cafe Müller" i składa się z nieustannego potykania się i wstawania, gorączkowego odsuwania przeszkód spod nóg tych, których kochamy - i niepokoju, czy zdążymy z tym w porę.