Niezależna, niskobudżetowa produkcja amerykańska wyreżyserowana przez autora rodem z Korei Południowej – to musi brzmieć zachęcająco. I rzeczywiście: ktokolwiek skusi się, aby w którymś z kin studyjnych obejrzeć „Dla Ellen” Kim Yo Songa, na pewno nie będzie żałował. Ten kameralny dramat psychologiczny o wokaliście kapeli rockowej, który nawiązuje kontakt z nigdy wcześniej nie widzianą córeczką, niesie ze sobą, wbrew ascetycznej formie, ogromną porcję emocji.
Sex, drugs i rock’n’roll czy… miłość?
[So Yong Kim „Dla Ellen” - recenzja]
Niezależna, niskobudżetowa produkcja amerykańska wyreżyserowana przez autora rodem z Korei Południowej – to musi brzmieć zachęcająco. I rzeczywiście: ktokolwiek skusi się, aby w którymś z kin studyjnych obejrzeć „Dla Ellen” Kim Yo Songa, na pewno nie będzie żałował. Ten kameralny dramat psychologiczny o wokaliście kapeli rockowej, który nawiązuje kontakt z nigdy wcześniej nie widzianą córeczką, niesie ze sobą, wbrew ascetycznej formie, ogromną porcję emocji.
So Yong Kim
‹Dla Ellen›
EKSTRAKT: | 70% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Dla Ellen |
Tytuł oryginalny | For Ellen |
Dystrybutor | Aurora Films |
Data premiery | 17 maja 2013 |
Reżyseria | So Yong Kim |
Zdjęcia | Reed Morano |
Scenariusz | So Yong Kim |
Obsada | Paul Dano, Jon Heder, Peter Roberts, William Roberts, Jena Malone, Margarita Levieva, Julian Gamble, Dakota Johnson, Ronald Walter Mandigo |
Muzyka | Jóhann Jóhannsson |
Rok produkcji | 2012 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 94 min |
Gatunek | dramat |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Czasami warto obejrzeć taki właśnie film! Który udowadnia, że potęga kina może kryć się w prostocie i artystycznym ascetyzmie. Że nie potrzeba wyrafinowanych efektów specjalnych ani gwiazd Hollywoodu w głównych rolach, za występ przed kamerą żądających kilkudziesięciu milionów dolarów, aby stworzyć dzieło, które jeszcze długo po opuszczeniu sali kinowej towarzyszyć będzie myślom widza. By jednak taki zabieg się udał, muszą równocześnie zaistnieć co najmniej trzy czynniki: absorbujący uwagę temat, który napędza fabułę, dobre – jeśli nie wybitne – aktorstwo oraz odpowiedni klimat. W przypadku „Dla Ellen” wszystkie te elementy idealnie się dopełniły. Twórca filmu, Kim So Yong, urodził się w Pusan, największym mieście portowym Korei Południowej, w 1968 roku. Jako młody chłopak trafił do Stanów Zjednoczonych – tam się wychował, zdobył wykształcenie, w końcu rozpoczął karierę artystyczną w świecie kinematografii (nie tylko jako reżyser, ale również scenarzysta i producent). Zadebiutował przed siedmioma laty filmem „In Between Days”, którego fabułę oparł w dużej mierze na własnych imigranckich doświadczeniach. Dwa lata później zrealizował dramat psychologiczny „Treeless Mountain”, do którego zdjęcia powstawały w Seulu; dzieło opowiadało o koreańskich dzieciach, które, opuszczone przez matkę, postanawiają odszukać swego biologicznego ojca.
W następnych latach Kim nieco spuścił z tonu. W latach 2009 i 2011 dorzucił jedynie dwie nowelki do filmowych antologii „Chinatown Film Project” oraz „3.11 Sense of Home”. Gdy kręcił tę ostatnią, miał już jednak w głowie pomysł na kolejną produkcję – swój trzeci pełnometrażowy obraz zatytułowany „Dla Ellen”. Zdjęcia kręcono zimą 2011 roku w dwóch prowincjonalnych miasteczkach, oddalonych od siebie o nieco ponad dwadzieścia kilometrów, po dwóch stronach granicy amerykańsko-kanadyjskiej – Massena w stanie Nowy Jork oraz Cornwall w prowincji Ontario. Jeśli wierzyć temu, co widać na ekranie – a przecież nie ma powodu, aby było inaczej – musi to być region niezwykle urokliwy. Dość powiedzieć, że w okolicy nie brakuje ani lasów (ba! są parki narodowe), ani jezior, ani rzek (rzeka St. Lawrence, nad którą przed ponad dwustu laty rozłożyło się miasteczko, wypływa z jeziora Ontario i znajduje swoje ujście w Zatoce Świętego Wawrzyńca). A jeśli do tych okoliczności dzikiej i nieokiełznanej przyrody dodać jeszcze prawdziwie zimową aurę, ze śnieżną otuliną i wcześnie zapadającym zmierzchem, to o mroczny i pełen niepokoju klimat filmu możemy być spokojni. Jeśli to reżyser wpadł na pomysł, by właśnie w tej okolicy umieścić akcję „Dla Ellen”, świadczy to o jego wielkim wyczuciu, a jeśli podpowiedział to Kimowi któryś z jego współpracowników, zdecydowanie zasłużył na dodatkową premię.
Głównym bohaterem filmu jest Joby Taylor, mężczyzna około trzydziestki, prowadzący wyjątkowo nieustabilizowany tryb życia. Co zresztą dziwić nie powinno, skoro jest muzykiem rockowym (wokalistą i gitarzystą), od kilku dobrych lat starającym się utrzymać na fali w show-biznesie. Joby’ego można by wręcz uznać za archetyp rock’n’rollowca – skórzana kurtka, nieco dłuższe włosy, tatuaże, pomalowane na czarno paznokcie, na palcach sygnety i pierścionki. Pewnego dnia po koncercie wsiada w samochód i przez całą noc jedzie na północ kraju do, jak się zdaje, zapomnianego przez Boga miasteczka, w którym ze swoimi rodzicami mieszka jego żona Claire. Nie widzieli się już od wielu lat i prawdopodobnie nie zobaczyliby się przez kilka kolejnych, gdyby kobieta nie wystąpiła o rozwód. Taylor, choć na pewno w czasie tras koncertowych nie stroni od towarzystwa fanek, ma też stałą sympatię Susan, żądanie Claire traktuje jak wyzwanie osobiste. Należy przecież do tego grona mężczyzn, którzy porzucają, a nie są porzucani. W czasie spotkania ze swoim adwokatem Fredem Butlerem, który jest całkowitym przeciwieństwem Joby’ego, dowiaduje się, że żona chce od niego nie tylko połowy domu, ale również całkowitego zrzeczenia się praw do opieki nad dzieckiem, kilkuletnią Ellen. Taylor uznaje, że to zbyt dużo; przystanie na to, o co prosi kobieta, byłoby dla niego upokarzające, dlatego postanawia powalczyć. Jest to jednak o tyle trudne, że Claire, zapewne za namową swojego prawnika, unika nie tylko spotkań, ale nawet, gdy znajdują się w jednym pomieszczeniu, rozmów z mężem.
Pobyt Joby’ego w miasteczku nieoczekiwanie się przedłuża. Oderwanie się od codziennych zajęć i atrakcji związanych z życiem w trasie, daje mężczyźnie okazję do przemyśleń, dokonania swoistego rachunku sumienia, przewartościowania dotychczasowych priorytetów. Wywołuje w nim również chęć na spotkanie z córką. Tylko jak przekonać Claire, aby się na to zgodziła? „Dla Ellen” to obraz bardzo oszczędny pod każdym względem – estetycznym i formalnym, scenograficznym i dźwiękowym, także fabularnym. Niewiele się w nim dzieje na zewnątrz, za to bardzo dużo wewnątrz, a mówiąc precyzyjniej – w głowie głównego bohatera. Taylor to rock’n’rollowe dziecko swoich czasów, chłopiec, który nie zdążył dorosnąć i który prawdopodobnie po raz pierwszy został postawiony przed bardzo poważnym dylematem, problemem, który może rzutować na całą jego przyszłość. Nagle okazuje się, że scena, muzyka, tłum rozgorączkowanych fanów (i fanek) dokoła – wcale nie są najważniejsze. Że to nie cały świat, a jedynie jego namiastka, erzac, który nigdy nie stanie się fundamentem dojrzałego życia. Ale uświadomić sobie to, a znaleźć w sobie siłę, aby z tego zrezygnować i zmienić wszystko wokół – to zupełnie inne kwestie. Film Kim So Yonga nie jest wysokobudżetowym melodramatem hollywoodzkim, nie musi więc wieńczyć go obowiązkowy happy end. Dlatego też Taylor nie przechodzi przyspieszonej metamorfozy i w ciągu kilku dni z mocno narwanego i mającego problem z kontrolowaniem agresji rock’n’rollowca nie przeistacza się w kochającego tatusia i mężusia, którego można przyłożyć do rany. Chciałoby się dodać: na szczęście!
Rolę Taylora reżyser powierzył dwudziestoośmioletniemu nowojorczykowi Paulowi Dano, który po niezbyt imponującym początku kariery, obfitującym w występy w niezbyt wysokich lotów serialach i komedyjkach, dał o sobie znać jedną z głównych kreacji w komediodramacie „Mała miss” (2006) Jonathana Daytona i Valerie Faris. Później pojawił się jeszcze między innymi w dramacie „Dobre serce” (2009) Dagura Káriego oraz chwalonym przez krytyków westernie „Meek’s Cutoff” (2010) Kelly Reinhardt. Ostatnio z kolei dał się zapamiętać dzięki dwóm wysokobudżetowym produkcjom fantastycznonaukowym: „Kowboje i obcy” (2011) Jona Favreau oraz „Looper: Pętla czasu” (2012) Riana Johnsona. W Claire natomiast wcieliła się, starsza od Dano o cztery lata, Margarita Levieva, Rosjanka urodzona w Petersburgu w czasach, gdy nosił on jeszcze nazwę Leningrad. Jako młoda dziewczynka trenowała gimnastykę artystyczną, po przenosinach za Ocean studiowała ekonomię na uniwersytecie w Nowym Jorku, a następnie zajęła się aktorstwem (choć niczego szczególnego w tej dziedzinie na razie nie osiągnęła). Warto zwrócić też uwagę na młodziutką Shaylenę Mandigo, czyli filmową Ellen, dla której był to pierwszy – ale już wiadomo, że nie ostatni – występ przed kamerą. Za zdjęcia odpowiada Reed Morano Walker, pracujący głównie z reżyserami niezależnymi. Ale być może niebawem uda mu się wypłynąć na szersze wody dzięki dramatowi Roba Reinera „The Magic of Belle Isle” (2012), w którym główną rolę zagrał Morgan Freeman. Minimalistyczna, ale idealnie pasująca do obrazu ścieżka dźwiękowa jest natomiast dziełem islandzkiego producenta muzycznego i kompozytora Jóhanna Jóhannssona, od lat specjalizującego się w post-klasyce, ambiencie i muzyce drone.