Kręcąc „Madryt 1987”, hiszpański reżyser David Trueba wykazał się niemałym poczuciem humoru. Areną wydarzeń w tym skrojonym na antyczną miarę – z zachowaniem jedności miejsca, czasu i akcji – dramacie uczynił bowiem łazienkę. Na dodatek zamknął w niej pozbawionych odzieży kobietę i mężczyznę, których dzielą dwa pokolenia. Co z tego powstało? Intrygująca tragikomedia o kondycji Hiszpanii lat 80. XX wieku.
Naga prawda o jurności podstarzałych Hiszpanów
[David Trueba „Madryt 1987” - recenzja]
Kręcąc „Madryt 1987”, hiszpański reżyser David Trueba wykazał się niemałym poczuciem humoru. Areną wydarzeń w tym skrojonym na antyczną miarę – z zachowaniem jedności miejsca, czasu i akcji – dramacie uczynił bowiem łazienkę. Na dodatek zamknął w niej pozbawionych odzieży kobietę i mężczyznę, których dzielą dwa pokolenia. Co z tego powstało? Intrygująca tragikomedia o kondycji Hiszpanii lat 80. XX wieku.
David Trueba
‹Madryt 1987›
EKSTRAKT: | 70% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Madryt 1987 |
Tytuł oryginalny | Madrid, 1987 |
Dystrybutor | Vivarto |
Data premiery | 10 maja 2013 |
Reżyseria | David Trueba |
Zdjęcia | Leonor Rodríguez |
Scenariusz | David Trueba |
Obsada | José Sacristán, María Valverde, Ramon Fontserè, Alberto Ferreiro, Eduardo Antuña, Francisco Risueño, Miguel Castrejon, Bárbara Lemus, Gloria Rodríguez |
Rok produkcji | 2011 |
Kraj produkcji | Hiszpania |
Czas trwania | 100 min |
Gatunek | dramat |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Do kinematografii trafia się różnymi drogami. Jedną z popularniejszych – można rzec: jak to w życiu – są znajomości i koligacje rodzinne. W świecie filmu nie brakuje dynastii artystycznych, w których zawód aktora, reżysera czy producenta (a niekiedy wszystkie jednocześnie) przekazywane są z pokolenia na pokolenie. Czy to źle? Oczywiście, że nie – jednak pod warunkiem, że „dziedzic fortuny” okazuje się nie mniej zdolny od swojego przodka. David Trueba (rocznik 1969), Hiszpan rodem z Madrytu, filmem zainteresował się pod wpływem swego starszego o czternaście lat brata Fernanda. To dla niego napisał swoje najbardziej znane scenariusze, zanim zdecydował się sam stanąć za kamerą w roli reżysera. Fachu uczył się zresztą nie tylko w ojczyźnie, ale również za Oceanem – w Amerykańskim Instytucie Filmowym w Los Angeles. Spod (między innymi) jego pióra wyszły teksty, na których starszy z braci Truebów oparł swoje wielkie przeboje: „Zbyt wiele” (1995) i „Dziewczynę marzeń” (1998). Własny debiut fabularny w pełnym metrażu David zaliczył w 1996 roku, kiedy to nakręcił komediodramat „Dobre życie”. Później powstały jeszcze komedia „Dzieło” (2000), oparty na bestsellerowej, znanej także w Polsce, powieści Javiera Cercasa dramat o wojnie domowej w Hiszpanii „Żołnierze spod Salaminy” (2004) oraz melodramat z akcentami humorystycznymi „Witaj w domu” (2006). Co ciekawe, w trzech ostatnich z wymienionych filmów główne role żeńskie zagrała rówieśniczka reżysera – prywatnie żona (choć obecnie w separacji) – Ariadna Gil.
„Madryt 1987” powstał po pięciu latach przerwy. W tym czasie Trueba rozstał się z Gil, ale nie tylko dlatego nie pojawiła się ona w jego następnym dziele. Najprawdopodobniej nawet gdyby wciąż pozostawali najszczęśliwszą parą na globie, pani Ariadna i tak – z racji wieku – nie otrzymałaby roli pięknej i młodej Ángeli. Obraz doceniony został przede wszystkim na dwóch festiwalach, na których otarł się o nagrody jury: w Miami, gdzie był nominowany w kategorii filmów iberoamerykańskich, oraz Sundance, gdzie starał się o zaszczyty jako dramat nakręcony poza Stanami Zjednoczonymi. I choć nie powrócił zza Oceanu z tarczą, to i na pewno nie na tarczy. Akcja dzieła Trueby, co zresztą podpowiada już sam tytuł, rozgrywa się w stolicy Hiszpanii w upalne lato 1987 roku. Miguel Raballa (a tak naprawdę Rodriguez) to posunięty już w latach pisarz – prozaik, dramaturg i dziennikarz, który od dwudziestu pięciu lat każdego dnia dostarcza felieton jednemu z madryckich dzienników. Przeszedł w życiu niejedno – wszak nazwisko i markę wyrobił sobie już w czasach frankistowskich, co na pewno wymagało od niego sporej porcji hipokryzji. Z biegiem lat nie stracił dziennikarskiego pazura, coraz trudniej jednak dogadać mu się z ludźmi. Dlatego praktycznie nie bywa w redakcji, gdzie nie pozwalali mu pić w godzinach pracy; swoje „biuro” przeniósł więc do pobliskiej kawiarni – tam, z racji popularności, kelnerzy tolerują i jego pijaństwa, i impertynencję. W końcu temu, który płaci, i na dodatek jest osobą publiczną – wolno więcej!
Pewnego dnia kontaktuje się z Miguelem studentka pierwszego roku dziennikarstwa Ángela. Dziewczyna prosi o pomoc; oblała jeden z egzaminów, a formą zadośćuczynienia dla wykładowcy ma być wywiad przeprowadzony przez nią z kimś znanym. Pisarz wyraża zgodę i umawia się z nią. Nie kieruje się jednak sympatią dla młodych adeptek zawodu; jego intencje są zdecydowanie bardziej zdrożne – chce się przekonać, czy dziewczyna mu się spodoba, a jeśli tak, to czy da się zaciągnąć ją do łóżka. Nie ukrywa zresztą swoich niecnych zamiarów i już kilkanaście minut po prezentacji zaciąga Ángelę do atelier swojego przyjaciela, malarza, który właśnie, uciekając przed upałami, wyjechał poza miasto. Miguel od samego początku znajomości konsekwentnie dąży do zbliżenia; w efekcie para ląduje nago w łazience, w której zatrzaskują się drzwi. Nikogo nie ma na klatce schodowej kamienicy, wszyscy sąsiedzi też jakby zapadli się pod ziemię, nikt więc nie reaguje na wołanie o pomoc, co oznacza, że w ostateczności starzec i młódka spędzą ze sobą w zamknięciu dwa dni – malarz Luis ma bowiem wrócić dopiero w poniedziałek. Fakt, że stają przed sobą tak, jak stworzył ich Pan Bóg, ma oczywiście znaczenie czysto symboliczne – chcąc nie chcąc, od razu zostają obnażeni, nic nie mogą ukryć, okłamywanie się i przyjmowanie póz nie ma najmniejszego sensu. Gdy stary pisarz próbuje odgrywać przed studentką swój teatr, gdy poucza ją, strofuje, robi wymówki, stawia się w roli wszechwiedzącego – wygląda żałośnie. Z obwisłym brzuchem i plamami wątrobowymi na ciele, z odmawiającym posłuszeństwa „gorylem” (chyba łatwo domyśleć się, o jaką męską część ciała chodzi?), daleko mu do wizerunku macho, jaki chciałby roztoczyć przed dziewczyną.
Miguel to człowiek przyzwyczajony do tego, że go słuchają; Ángelę traktuje więc jak swoje audytorium – nieważne, że jednoosobowe – które próbuje uwieść elokwencją oraz pełnym cynizmu i sztucznego luzu stosunkiem do życia. W pierwszej części filmu jesteśmy więc głównie świadkami monologu starca, z rzadka tylko przerywanego nieśmiałymi pytaniami czy komentarzami młodej dziewczyny. Dopiero z biegiem czasu, gdy zaczyna brakować mu konceptu do dalszego nabzdyczania się, dopuszcza ją do głosu i wtedy okazuje się, że oprócz pociągającego ciała Ángela ma również ponętny intelekt. Że jest taka, jaki był on… kilkadziesiąt lat wcześniej, zanim okres dyktatury frankistów złamał mu kręgosłup moralny. I tym sposobem dochodzimy do drugiego dna filmu Trueby, który poprzez zderzenie dwóch postaci z zupełnie innych światów stara się opowiedzieć o przeżywającej kłopoty tożsamościowe Hiszpanii lat 80. XX wieku. Nie bez powodu okazuje się, że ojciec dziewczyny jest dawnym pułkownikiem armii generała Franco i wciąż jeszcze zaprzysięgłym faszystą. Z kolei Miguel, który idealnie dostosował się do funkcjonowania w ramach reżimu, był też jednak przez władze inwigilowany i – co prawda subtelnie w porównaniu z tym, co działo się chociażby za „żelazną kurtyną” – represjonowany. Pamięć o tamtych czasach jest ciągle żywa – w starym pisarzu, który nosi w sobie pogardę dla siebie z tamtych lat, i w młodej dziennikarce, której ojciec budował system i przy okazji starał się zaszczepić jego ideały swoim dzieciom.
W warstwie obyczajowej fabuła „Madrytu 1987” przywodzi na myśl dwie znane w Polsce powieści hiszpańskojęzyczne, które również doczekały się ekranizacji kinowych: „
Dziewczynę w złotych majtkach” Juana Marsé oraz „
Rzecz o mych smutnych dziwkach” Gabriela Garcíí Márqueza. Z tą pierwszą film łączy jeszcze dodatkowo przesłanie natury społeczno-politycznej i nawiązanie do czasów Hiszpanii frankistowskiej. Dzieło Trueby to koncert dwóch aktorów z dwóch jakże odmiennych i odległych pokoleń. Starego, choć on zapewne miałby co do tego określenia inne zdanie, pisarza Miguela zagrał urodzony w 1937 roku José Sacristán, jedna z legend kina hiszpańskiego. Człowiek, który przed kamerą stawał już sto kilkadziesiąt razy. Któremu dane było wystąpić między innymi w „Długich wakacjach 36” (1976) Jaimego Camino, jednym z pierwszych – jeśli w ogóle nie pierwszym – krytycznych wobec władzy caudillo Francisco Franco filmów o czasach wojny domowej (notabene obraz ten powstał zaledwie rok po śmierci dyktatora). W młodziutką studentkę Ángelę wcieliła się natomiast, młodsza od Sacristána równo o pół wieku, María Valverde, mająca już poza tym na koncie główne role w historycznej „Rodzinie Borgiów” (2006) Antonia Hernándeza (w którym podarowała swoją twarz i przede wszystkim ciało śmiertelnie niebezpiecznej Lukrecji Borgii), sensacyjnych „Złodziejach” (2007) Jaimego Marguesa oraz ponownie odnoszącym się do Hiszpanii drugiej połowy lat 30. ubiegłego wieku dramacie wojennym „Żona anarchisty” (2008) Marie Noelle i Petera Sehra.
Niezwykle trudnego zadania sfilmowania dwójki aktorów w niewielkiej przestrzeni łazienki podjął się operator Leonor Rodríguez, dla którego „Madryt 1987” był debiutem kinowym. Szczęśliwie po wykonanej przez niego pracy nie widać ani tremy, ani braku doświadczenia; widać za to dużą subtelność w eksponowaniu nagości. Obraz Trueby pozbawiony jest klasycznej ścieżki dźwiękowej, dopiero w finale rozbrzmiewa urocza akustyczna ballada „Mañana” śpiewana przez Irene Tremblay. Zwiewna i delikatna jak aktorka María Valverde, którą w tym samym czasie widzimy na ekranie idącą ulicami Madrytu.
Świetna recenzja, ale mam jedno zastrzeżenie do jej Autora, całkowicie chybione użycie:
"I choć nie powrócił zza Oceanu z tarczą, to i na pewno nie na tarczy."
Dla hipotetycznych twórców tego powiedzenia (Spartan) taka sytuacja, czyli powrót bez tarczy, to najgorsze co się mogło przytrafić. Oznaczała po prostu ucieczkę z pola bitwy i porzucenie rynsztunku. Sądząc z recenzji film jednak nie zhańbił się czymś takim, więc chyba to nie jest za bardzo "a propos" :)