„Macondo” oficjalnie jest produkcją austriacką. Wyreżyserowała go jednak artystka pochodzenia irańskiego (choć urodzona w zachodnich Niemczech). Bohaterami są czeczeńscy uchodźcy, tytuł zaczerpnięty został natomiast z twórczości zmarłego w kwietniu tego roku kolumbijskiego pisarza Gabriela Garcíi Márqueza. Jaki jest efekt tych zabiegów? Co najmniej – zastanawiający.
Ciężki los imigranta
[Sudabeh Mortezai „Macondo” - recenzja]
„Macondo” oficjalnie jest produkcją austriacką. Wyreżyserowała go jednak artystka pochodzenia irańskiego (choć urodzona w zachodnich Niemczech). Bohaterami są czeczeńscy uchodźcy, tytuł zaczerpnięty został natomiast z twórczości zmarłego w kwietniu tego roku kolumbijskiego pisarza Gabriela Garcíi Márqueza. Jaki jest efekt tych zabiegów? Co najmniej – zastanawiający.
Sudabeh Mortezai
‹Macondo›
Sudabeh Mortezai – Iranka z pochodzenia – urodziła się w (zachodnio)niemieckim Ludwigsburgu w 1968 roku. Dzieciństwo i młodość spędzała jednak na przemian w Wiedniu i Teheranie. Fachu uczyła się, studiując w stolicy Austrii oraz na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles. Karierę reżyserską zaczęła od realizacji filmów dokumentalnych. Jej pierwsze obrazy – „Dzieci Proroka” (2006) oraz „Małżeństwo na chwilę” (2009) – opowiadały (w pewnym uproszczeniu) o życiu kobiet w rządzonym przez fundamentalistów islamskich Iranie. Można się więc było spodziewać, że jeśli Mortezai zdecyduje się na debiut fabularny, również podejmie bliski jej temat, tymczasem akcja „Macondo” nie dość, że rozgrywa się w Austrii, to na dodatek jego bohaterami są, owszem, muzułmanie, ale pochodzący z Czeczenii. Film odniósł niemały sukces na tegorocznym Berlinale, zdobywając nawet nominację do Złotego Niedźwiedzia; ostatecznie nagrody tej nie wywalczył, ustępując – podobnie jak dziewiętnaście innych produkcji z całego świata – chińskiemu thrillerowi psychologicznemu „
Czarny węgiel, cienki lód”. „Macondo” wróciło natomiast z tarczą z festiwali w Hongkongu i Sarajewie.
W filmie Iranki (z paszportem austriackim) nie dzieje się wiele. Główną postacią jest jedenastoletni Czeczen, Ramasan (w tej roli debiutujący, jak zresztą wszyscy najważniejsi aktorzy, Ramasan Minkailov), który od kilku lat przebywa w Austrii wraz ze swoją matką, Aminat (gra ją bardzo subtelnie Kheda Gazieva), i dwiema młodszymi siostrami. Porzucili ojczyznę w czasie wojny domowej, w której ojciec chłopca i dziewczynek walczył po stronie separatystów. Gdy zginął, jego najbliższa rodzina, obawiając się zemsty Rosjan i własnych rodaków, którzy poszli na współpracę z Kremlem, postanowiła uciec. Ramasan pamięta z tego tylko przedzieranie się przez las i towarzyszący mu nieustannie strach przed wilkami. Ostatecznie dotarłszy do Austrii, Aminat stara się o uzyskanie azylu; ona pracuje jako sprzątaczka, dzieci chodzą do szkoły. Żyją w dzielnicy zamieszkanej przez takich jak oni przybyszów z innych zakątków świata – Azji, Bliskiego Wschodu, Afryki. Z jednej strony, poprzez naukę w szkole, integrują się ze społeczeństwem, z drugiej – tworzą swoiste getto etniczne, którego punktem centralnym jest meczet, a konflikty rozstrzyga starszyzna.
Ramasan wychowywany jest przez matkę w kulcie ojca. W jednym z pokojów mieszkania znajduje się swoisty ołtarzyk poświęcony bohaterowi walk o niepodległość Czeczenii. Nic więc dziwnego, że chłopiec chce być taki, jak ojciec. Na razie jednak musi skupić się na pomaganiu matce w codziennych obowiązkach, opiekując się młodszymi siostrami, robiąc zakupy. W to poukładane imigranckie życie pewnego dnia wkracza Isa (Aslan Elbiev), który podaje się za towarzysza walki męża Aminat; jako pamiątkę po ojcu wręcza Ramasanowi zegarek. Intencje nieznajomego nie są do końca jasne. Bez wątpienia podoba mu się samotna kobieta, ale religia i obyczaje nie pozwalają ani jemu, ani jej zbliżyć się do siebie, czego zresztą chyba najbardziej obawia się chłopiec. Malec nie potrafi pogodzić się z myślą, że Isa mógłby zająć miejsce u boku matki i tym samym pozbawić go przywileju bycia męską głową rodziny. To rodzi jego bunt i prowadzi do konfliktów, a próby udowodnienia przez Ramasana swojej dorosłości (bo przecież niedojrzałości) ściągają jedynie na jego głowę kłopoty.
Przez większą część filmu widzowi towarzyszy tylko jedna myśl: Kiedy nastąpi spodziewany zwrot akcji? Kiedy wydarzy się coś, co postawi bohaterów przed dylematem moralnym, zmusi ich do podjęcia decyzji wbrew sobie, obyczajom czy religii? Problem w tym, że ta chwila w zasadzie nie następuje. „W zasadzie”, ponieważ z czymś na kształt tego mamy do czynienia w finale – dzieje się to jednak zbyt późno, aby można było wyciągnąć dalej idące wnioski na temat głównych postaci. Chwilę później pojawiają się bowiem napisy końcowe. Równie dobrze „Macondo” mogłoby być filmem dokumentalnym. Mortezai zachowała w nim formę i sposób narracji charakterystyczne dla jej wcześniejszych obrazów, jakby zapominając o tym, że fabuła mimo wszystko rządzi się trochę innymi prawami. Że w niej – dla przyciągnięcia uwagi – potrzebne są momenty, które pociągną akcję, spowodują, że widz zacznie albo utożsamiać się z bohaterem (bohaterami), albo stanie po przeciwnej stronie barykady. Tymczasem życiu Ramasana i jego rodziny przyglądamy się bez większych emocji i z biegiem czasu nabieramy coraz silniejszego przekonania, że może trzeba było wybrać kogoś innego na główne dramatis personae.
Patrząc jednak na „Macondo” z innej perspektywy, można dostrzec w filmie Iranki także plusy. Przede wszystkim w sposób wyważony i neutralny przedstawia ona życie czeczeńskich (w przeważającej większości) imigrantów, towarzyszące im trudności w asymilacji ze społeczeństwem kraju, w którym zdecydowali się bądź też decyzję taką podjął za nich los zamieszkać. Co ciekawe, pod wieloma względami trudniej jest dostosować się do nowej sytuacji nie Aminat, wychowanej przecież w zupełnie innym świecie i innej cywilizacji, ale Ramasanowi, który – jak się wydawało – w większym stopniu wsiąkł w kulturę austriacką. Chłopiec dźwiga jednak ciężar tradycji, która przed mężczyzną – nieistotne, że tak młodym – stawia znacznie większe wymagania. Fakt, że nie potrafi im sprostać, wywołuje w nim frustracje i skłania do podejmowania niewłaściwych wyborów. Swoją drogą ciekawe byłoby poznać dalsze losy jedenastolatka. Kto wie, może kiedyś Sudabeh Mortezai dopowie tę historię – jeżeli nie w fabule, to w dokumencie (bo że młodziutki Czeczen ma swój odpowiednik w realnym świecie, chyba nie należy wątpić).