Che Guevara wśród tubylców
Historyk Hugo Varegua staje na czele rewolucji w rządzonym przez neonazistów San Adolfo. Gdy oddziały guerilli zbliżają się do pałacu rządowego, będąca u władzy junta wojskowa pod przywództwem generała Kriegadlera ma w zanadrzu plan ratunkowy. Aby uniknąć postawienia przed sądem za zbrodnie przeciwko ludzkości, neonaziści uciekają w kosmos. Ostatecznie lądują na tkwiącej wciąż w średniowieczu planecie Anachron. Varegua wraz z odziałem ziemskich sił kosmicznych wyrusza w pościg za zbrodniarzami na planetę, która strzeżona jest przed wszelkimi zewnętrznymi wpływami mogącymi zmienić tempo jej rozwoju. Tymczasem na Anachronie uformowana zostaje niezwykła ekspedycja…
Komiks oparty na ryzykownym pomyśle wysłania nazistów w kosmos mógł się okazać całkowitą porażką. Ale jest wprost przeciwnie – „Anachron” to bardzo dobry komiks przygodowy, napisany lekko i dowcipnie. Pomysłowe zestawienie dwóch światów – technicznie zaawansowanych Ziemian oraz posługujących się mieczem i magią mieszkańców Anachrona – daje bardzo dobre efekty. Scenariusz jest wielowątkowy, a Cailleteau co chwila mruga okiem do uważnego czytelnika, wplatając w opowieść dodatkowe smaczki, takie jak postać Cortasa, brodatego rewolucjonisty z San Adolfo, przywodzącego na myśl pewnego równie brodatego Kubańczyka… Sensacyjna fabuła gładko wprowadza czytelnika w skomplikowaną sytuację, w ktrórej znaleźli się bohaterowie, a liczba postaci i wątków pobocznych daje scenarzyście pole do popisu.
Rysownik serii – Jurion – radzi sobie nieco gorzej. Jego styl dobrze współgra ze scenariuszem, ale zdarzają się mało szczegółowe kadry lub dziwnie cieniowane zbliżenia twarzy. Sporo tu zabawy z kadrem: ujęcia z różnych perspektyw, dynamiczne zbliżenia, umieszczanie mniejszych kadrów w obrębie dużych paneli. „Anachron” może natomiast irytować komputerowym kolorem, cieniowaniem i efektami, które nie zawsze są dobrze wykorzystane i potrafią zepsuć rysunek. Wciągająca historia na szczęście skutecznie odwraca uwagę od takich błędów.
„Anachron” sprawdza się jako niezobowiązujący komiks przygodowy przede wszystkim za sprawą dobrego scenariusza, a skoro intryga dopiero się rozkręca, w przyszłości możemy liczyć na więcej rozrywki, którą zapewnia.
Rozbudzone nadzieje
Być może jestem odosobnionym przypadkiem ze swoją opinią na temat cyklu „Gail”, ale druga część, „Bitwa”, była naprawdę wielkim krokiem naprzód. O ile pierwsza, „Przed burzą” była ledwie przeciętnym komiksem, o tyle dwójka rokowała pewne nadzieje. I fabularnie i plastycznie.
Druga część cyklu, mimo, że ponownie dość prosta fabularnie, spodobała mi się od strony wizualnej. Widać było, że Piotr Kowalski wyciągnął wnioski z dotychczasowego rysowania, zaczerpnął kilka rad i uwag i konsekwentnie je w swoim drugim albumie zastosował. Była głębia rysunku, było lepsze kadrowanie i kompozycja plansz, przez co i historia sprawiała wrażenie lepszej. Niestety wszystko to gdzieś zapodziało się po drodze do trzeciej części cyklu, zatytułowanej „Legowisko żmij”, wydanej na tegoroczny festiwal w Łodzi.
Historia rozwija się dalej, odkrywając przed czytelnikiem ciemne sprawki tych, których dotąd uczono nas szanować; odsłaniając kolejne oblicza i zdolności bohaterów. I ponownie nie ma w niej niczego szczególnego, ale nie tego spodziewałem się po tym albumie. Zakładałem, że ta specyficzna fantasy mnie już nie porwie, ale chciałem śledzić warsztatowy rozwój Kowalskiego. A tu widać ewidentny regres. Album sprawia wrażenie rysowanego w wielkim pośpiechu – być może dwa albumy wydane rocznie to po prostu za dużo dla autora. Poziom plastyczny komiksu zaniża prawdopodobnie jeszcze niefortunne drukowanie, wyraźnie bez głębi, aż się nie chce wierzyć, że sam autor mógł do tego stopnia wyprać plansze z koloru. Choć nie można być tego pewnym. Słowem, czytelnicy poprzednich części mogą poczuć się mocno zawiedzeni, co nie powinno mieć miejsca, zważywszy zdecydowaną politykę Egmontu, promującą Kowalskiego. Jest to o tyle ważne dla tego młodego autora, że jako twórca komiksów znany jest właściwie jedynie z cyklu „Gail” i każda niedoróbka może bardzo negatywnie wpłynąć na jego dalsze losy w tym zawodzie.
Mam nadzieję, że będące w przygotowaniu „Kamienie”, część czwarta, zostaną przygotowane z większą starannością i zarówno autor, jak i wydawca wezmą sobie do serca doświadczenia płynące z „Legowiska żmij”
Za mało ciężarówek
W kilka miesięcy po ukazaniu się, „Dzień Cara” stał się bestsellerem. Autorka powieści Oblivia Dargold zbiera materiały do kolejnej książki, która ma ujawnić całą prawdę na temat sekty Białe Skrzydło. W tym celu przybyła do Al Desir – kolebki legendarnego rodu Azerów, założycieli tej organizacji. Tuż za nią na Bliski Wschód przyjeżdża Cygan, by z właściwą sobie arogancją uratować siostrze życie. Do dawnej siedziby asasynów, ludzi-sztyletów, powraca również Czarownica Sissiah.
„Białe Skrzydło” jest komiksem zupełnie innym niż poprzednie części serii. Po pierwsze większa część akcji rozgrywa się w mieście. W odstawkę poszła ciężarówka i pościgi na PA3K. Z albumu znikła również mapa międzykontynentalnej autostrady. Po drugie album ten jest w dużym stopniu eklektyczny. Oto Cygan ubierając garnitur i uwodząc piękną Evę, wydawcę książki Oblivii, przypomina Jamesa Bonda. A goniąc po pustyni, czy wszczynając wojnę w obronie siostry, jest jak skrzyżowanie Indiany Jonesa z Rambo. Nie traci przy tym swojego urokliwego nieokrzesania. Potrafi jeszcze zaskoczyć niezłym grypsem, chociaż w porównaniu do pierwszych tomów ilość dobrych dowcipów na metr kwadratowy komiksu jest w „Białym Skrzydle” nieco mniejsza.
Seria „Cygan” rozgrywa się w bliżej nieokreślonej przyszłości. Jednakże kiedy Cygan zjeżdża z autostrady, przenosi się do niezmiennego świata kultury muzułmańskiej, w którym zatrzymał się czas. Znajduje to wyraz zarówno w scenografii komiksu, jak i w mentalności ludzi zamieszkujących Socjalistyczną Republikę Turdystanu.
Pod względem graficznym „Białe Skrzydło” bliższe jest najnowszym komiksom Mariniego takim jak „Skorpion”, niż pierwszym albumom serii „Cygan”. Posługuje się on niezmiennie realistyczną kreską, oddającą w nieco przerysowany sposób anatomię człowieka. Szczególną dbałość przywiązuje Marini do rysowania kobiet, przede wszystkim Czarownicy Sissiah.
Śledztwo Oblivii w sprawie Białego Skrzydła nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Możemy być zatem pewni, że to jeszcze nie koniec. Cygan powróci w albumie „Aztecki śmiech”, a tymczasem „Białe Skrzydło” nie zawiedzie ani fanów Cygana, ani miłośników szybkiej akcji, pięknych kobiet i ostrych tekstów.
Dorwać Jerzego!
Systematyczne łamanie prawa, w szczególności ustawy o wychowaniu trzeźwości i lekceważenie okazywane funkcjonariuszom policji każą nam umieścić Jeża Jerzego wśród zagrożeń najwyższego rzędu, a walkę z nim na równi z walką z mafią, korupcją i przemytem.
wypowiedź komendanta policji z dn. 18.VI.2001
W październiku 2002 roku do rąk czytelników trafił kolejny zbiór przygód Jeża Jerzego. Album składa się z kilkunastu historii publikowanych wcześniej na łamach różnych czasopism, między innymi „Ślizgu”. Podobnie jak w „Jeż Jerzy: Nie dla dzieci”, niniejszy tom otwierają i zamykają plansze spinające poszczególne odcinki w całość fabularną. Powiązanie to jest dosyć swobodne, jednakże nad komiksem unosi się jedna myśl przewodnia: dorwać Jeża Jerzego!
Wskutek olbrzymiej popularności, demoralizującej postawy oraz tzw. „przygód” ociekających przemocą, wulgarnością i seksem, Jeż Jerzy staje się przedmiotem zainteresowania różnych sił, pragnących jego likwidacji. W rzeczywistości jest to pretekst do obnażenia licznych paradoksów polskiej rzeczywistości społeczno-politycznej. Autorzy umieszczają Jerzego w sytuacjach, które często obserwujemy wokół siebie, a które wywołują naszą złość, dezaprobatę, irytację. Obrywają wszyscy: skini, dresiarze, policja, media, politycy, a także różne organizacje zwalczające przemoc i wszechobecny brak moralności. Komiks pełen jest grypsów ujawniających panującą wokół głupotę. Właśnie za sprawą głupoty przeciwników oraz swojej inteligencji lub zwykłych przypadków Jeż Jerzy wychodzi mniej więcej cało z wszelkich kłopotów. Podobnie jak w prawdziwym życiu – nie do końca jesteśmy w stanie zapanować nad tym, co nas spotka. W związku z tym, że akcja komiksu rozgrywa się tu-i-teraz w Polsce, oby nie przytrafiła nam się żadna z przygód Jeża!
„Jeż Jerzy: Wróg publiczny” zawiera duże dawki humoru. W komiksie często zacierają się granice między fikcją i rzeczywistością. Pojawienie się autorów w jednej z przygód świadczy o dużej ironii wobec siebie oraz świata, który jest światem Jeża Jerzego i naszym.