Całkiem możliwe, że „Śmierć Stalina” ukazałaby się w Polsce znacznie później, gdyby nie rozgłos, jaki zdobył oparty na niej film Armanda Iannucciego, który został zakazany w Rosji. Bardziej dziwi jednak inna rzecz: klasyfikacja tego obrazu jako… komedii (czy też komediodramatu). Owszem, w powieści graficznej Fabiena Nury’ego i Thierry’ego Robina nie brakowało scen przerysowanych, ale raczej żadna z nich nie wzbudzała uśmiechu, raczej przerażenie.
Historia w obrazkach: …co usta słodsze ma od malin
[Fabien Nury, Thierry Robin „Śmierć Stalina” - recenzja]
Całkiem możliwe, że „Śmierć Stalina” ukazałaby się w Polsce znacznie później, gdyby nie rozgłos, jaki zdobył oparty na niej film Armanda Iannucciego, który został zakazany w Rosji. Bardziej dziwi jednak inna rzecz: klasyfikacja tego obrazu jako… komedii (czy też komediodramatu). Owszem, w powieści graficznej Fabiena Nury’ego i Thierry’ego Robina nie brakowało scen przerysowanych, ale raczej żadna z nich nie wzbudzała uśmiechu, raczej przerażenie.
Fabien Nury, Thierry Robin
‹Śmierć Stalina›
O pierwszym (z dwóch) tomie „Śmierci Stalina”, opublikowanej oryginalnie w 2010 roku „
Agonii”, pisałem już w „Esensji”. Od tamtej pory minęło jednak pięć lat i wiele się w tym czasie na polskim rynku zmieniło. Przede wszystkim nastąpił prawdziwy wysyp dzieł cenionego francuskiego scenarzysty Fabiena Nury’ego (od „
W.E.S.T.” po „
Silasa Coreya”, od „
Jam jest Legion” po „
Pewnego razu we Francji”, od „Jak zbić fortunę w czerwcu ’40” po „
Katangę”), które pozwalają dzisiaj z trochę innej perspektywy spojrzeć na jego opowieść o ostatnich dniach życia radzieckiego satrapy i walce o władzę, jaka rozgorzała pomiędzy jego najbliższymi współpracownikami, kiedy już – szczęśliwie dla wszystkich – wyzionął ducha. Nury – co mogłem podejrzewać, ale pewności w 2013 roku jeszcze nie miałem – okazał się być znakomitym znawcą historii XX wieku. Na dodatek też bardzo utalentowanym pisarzem. Połączenie obu tych cech musi przynieść doskonały efekt. Zwłaszcza jeśli będziemy pamiętać także o charakterystycznych rysunkach Thierry’ego Robina.
Pomijając krótkie preludium, w którym główną rolę odgrywa piękna i utalentowana pianistka w orkiestrze moskiewskiego radia Maria Judina, akcja komiksu zaczyna się od najprawdziwszego trzęsienia ziemi (wątek z Judiną Nury potraktował jako punkt wyjścia, początek efektu domina). 28 lutego 1953 w czasie pobytu w swej podmoskiewskiej daczy w Kuncewie, generalissimus Stalin – „chorąży pokoju” i „koryfeusz kultury” – doznaje ataku. Przez dłuższy czas nikt nie ma odwagi wejść do jego pokoju i sprawdzić, co się stało. W efekcie pomoc, która powinna zostać udzielona natychmiast, nie nadchodzi. Dopiero stara gosposia przełamuje niemoc, wraz ze strażnikiem przenosi dyktatora z podłogi na łóżko i dzwoni na Kreml. Ale wcale nie po lekarza. O zaistniałej sytuacji informuje Ławrientija Berię, wszechmocnego ministra spraw wewnętrznych, któremu podlegało NKWD. Ten przybywa do Kuncewa i w pierwszej kolejności ogołaca sejf swojego szefa z dokumentów, które mogą mu się przydać w przyszłości, po czym… zawiadamia innych członków Komitetu Centralnego KPZR. Po kolei do łoża Stalina przybywają Gieorgij Malenkow, Nikita Chruszczow, Anastas Mikojan, Łazar Kaganowicz i Nikołaj Bułganin.
Kolegialnie decydują, co robić. Tyle że żadnemu z nich nie spieszy się do ratowania „genialnego przywódcy” i „najlepszego kołchoźnika”. Są jak sparaliżowani. Zdają sobie bowiem sprawę, że najlepiej byłoby – i to dla wszystkich: dla państwa, partii, a nade wszystko dla nich samych – gdyby Stalin już nie wyzdrowiał. Żaden z nich tego jednak głośno nie mówi, wiedząc, że kiedyś może to być wykorzystane przeciwko niemu. Najbardziej przebiegły w tym gronie jest Beria – człowiek bezwzględny i okrutny, ale również cwany i inteligentny – który spogląda w daleką przyszłość i już kombinuje, jak przejąć kontrolę nad pozostałymi i podporządkować sobie państwo. Ma ku temu wszelkie atuty: haki na wszystkich członków KC i milionową armię funkcjonariuszy bezpieczeństwa. Czy mu się to uda? Znający lepiej historię Związku Radzieckiego, wiedzą, jak to się skończy. Z punktu widzenia czytelnika znacznie bardziej interesujące jest więc, jaką wersję wydarzeń przedstawi Fabien Nury. Co uzna za najbliższe prawdzie. I – oczywiście – jak to zrobi. „Agonia” obiecuje wiele, ale to, co najważniejsze w tej historii rozgrywa się w tomie drugim – wydanym we Francji w 2012 roku „Pogrzebie”.
Kulminacyjnym punktem kontynuacji „Agonii” są, co zresztą sugeruje już sam tytuł, uroczystości pogrzebowe „nauczyciela ludów” i „wielkiego językoznawcy”, ale motorem napędowym fabuły jest – pokazana w sposób bezlitosny dla bohaterów, obnażający ich zakłamanie, hipokryzję i konformizm – walka o schedę po Stalinie. Ta odsłona komiksu przedstawia wydarzenia, jakie miały miejsce między marcem a grudniem 1953 toku, kiedy to część członków Komitetu Centralnego, mając za sobą poparcie wojska i marszałka Gieorgija Żukowa, zawiązała spisek przeciwko Berii. Dzięki temu demoniczny Żukow wyrasta na jedną z centralnych postaci „Pogrzebu”, stając się mocnym kontrapunktem dla Ławrientija Pawłowicza. Jedynym istotnym odstępstwem od faktów historycznych, jakiego dopuścił się Nury, jest zagęszczenie wydarzeń (przyznajmy: niewiele znaczące to przewinienie!). Czytając komiks, można bowiem odnieść wrażenie, że to, co działo się w rzeczywistości przez prawie dziesięć miesięcy, następuje niemal dzień po dniu. Taki zabieg można jednak zrozumieć i tym samym usprawiedliwić chęcią podtrzymania napięcia i tempa akcji.
Cały koncept „Śmierci Stalina” został oparty na zachowanych dokumentach, choć oczywiście – dla dobra fabuły – Nury dodał co nieco od siebie (zwłaszcza w wątku związanym z młodszym synem Stalina, zdegenerowanym przez alkohol generałem Wasilijem Dżugaszwilim). Maestrii scenariusza dorównuje także strona graficzna komiksu. Thierry Robin nigdy nie ukrywał swoich inspiracji filmowych, wśród których jedną z najważniejszych były czarno-białe, ekspresjonistyczne, powstałe jeszcze w latach 20. i 30. XX wieku, obrazy Fritza Langa. I choć „Agonia” jest albumem kolorowym, tę fascynację klimatem noir – obecnym w takich filmach, jak „Zmęczona śmierć” (1921), „Doktor Mabuse” (1922) czy „M – morderca” (1931) – dostrzec można od pierwszego spojrzenia. Robin doskonale wykorzystuje grę cieni, rzadko pozwala swoim bohaterom na wyjście z nich; dzięki temu tworzy niezwykły nastrój, typowy raczej dla dzieł z pogranicza grozy i horroru, niż dramatu politycznego.
Jakby tego było mało, swoich bohaterów Robin obdarza nienaturalnie wydłużonymi twarzami, nadaje im też bardzo ostre rysy, co sprawia, że wyglądają – delikatnie mówiąc – upiornie. Nie do pobicia pod tym względem jest Beria, chociaż Żukow naprawdę w niczym mu nie ustępuje. Purystom historycznym taki obraz rzeczywistości sowieckiej może wydać się nieco przerysowany (i to właśnie tak bardzo nie spodobało się w Rosji i sprawiło, że oparty na komiksie film Armando Iannucciego został w tym kraju zakazany), ale jeśli tylko uda się przekonać ich, że to jedynie w pełni dopuszczalna licentia poetica, i oni mogą zmienić zdanie. Wszak forma została tym samym idealnie dopasowana do treści! Ciekawostką dodaną do zbiorczego wydania „Śmierci Stalina” są fragmenty komiksu o generalissimusie, jaki chciał stworzyć Thierry Robin dekadę temu, jeszcze przed nawiązaniem współpracy z Nurym. Temat, jak sam przyznaje, przerósł go jednak, ale na szczęście nie musiał całkiem z niego rezygnować, albowiem krótko potem pojawiła się propozycja Fabiena. Resztę historii znacie.