Na wielkiej fali popularności skandynawskich kryminałów wydawnictwo Czarna Owca postanowiło odświeżyć polskim czytelnikom Lizę Marklund, wznawiając w jednolitej szacie graficznej książki już wcześniej nad Wisłą znane oraz publikując nowe. Na pierwszy ogień poszło „Studio Sex”, po raz pierwszy wydane w naszym kraju przed czterema laty. W ten sposób poznać możemy początki kariery dziennikarskiej i śledczej Anniki Bengtzon, jednej z najbardziej ulubionych szwedzkich bohaterek literackich ostatniej dekady.
Pornominister w szponach KGB
[Liza Marklund „Studio sex” - recenzja]
Na wielkiej fali popularności skandynawskich kryminałów wydawnictwo Czarna Owca postanowiło odświeżyć polskim czytelnikom Lizę Marklund, wznawiając w jednolitej szacie graficznej książki już wcześniej nad Wisłą znane oraz publikując nowe. Na pierwszy ogień poszło „Studio Sex”, po raz pierwszy wydane w naszym kraju przed czterema laty. W ten sposób poznać możemy początki kariery dziennikarskiej i śledczej Anniki Bengtzon, jednej z najbardziej ulubionych szwedzkich bohaterek literackich ostatniej dekady.
Liza Marklund
‹Studio sex›
Wielu szwedzkich autorów kryminałów, zanim zostało literatami, parało się dziennikarstwem (vide Thomas Kanger, Johan Theorin, Stieg Larsson). W zawodzie tym zdobywali oni nie tylko doświadczenie we władaniu piórem, ale przede wszystkim zyskiwali możność przyglądania się z bliska rzeczywistości i wypełniającym tę przestrzeń ludziom. Tę samą drogę przeszła, urodzona w 1962 roku w Piteå na północy kraju, Liza Marklund. „Matka chrzestna” Anniki Bengtzon długo szukała swego miejsca i sposobu na życie. W zamieszczonym na stronie internetowej curriculum vitae wpisuje między innymi następujące zawody, których się imała: kasjerka, magazynierka, krupierka, kelnerka i telemarketerka. Los rzucał ją po całym globie; pracowała w Anglii, Stanach Zjednoczonych i Izraelu. Stabilizację przyniosło jej dopiero ukończenie rocznego kursu dziennikarskiego w Kalix Folk High School, po którym została reporterką regionalnych pism w regionie Norrbotten; jako dwudziestoczterolatka znalazła pracę w – wydawanym od… 1830 roku – dzienniku „Aftonbladet” (dzisiaj jednym z najpoczytniejszych szwedzkich tabloidów), co wiązało się również z przeprowadzką z Luleå do Sztokholmu. Obecnie jest właścicielką jednej trzeciej akcji wielkiego skandynawskiego koncernu wydawniczego „Piratförlaget AB”, w zarządzie którego zasiada obok Jana Guillou, innego słynnego szwedzkiego dziennikarza śledczego i pisarza („
Zło”). Mieszka, wraz z mężem i trojgiem dzieci, na przemian w Sztokholmie i położonej nad Morzem Śródziemnym andaluzyjskiej Marbelli.
Pierwszą książkę opublikowała w 1995 roku do spółki z autorką ukrywającą się pod pseudonimem Maria Eriksson. „Gömda” była opartą na faktach, choć niektórzy w to powątpiewali, powieścią opisującą perypetie życiowe kobiety prześladowanej przez swego męża, która stara się uciec przed nim, opuszczając Szwecję (jej kontynuacją był, wydany dziewięć lat później, „Azyl”). Książka zdobyła spory rozgłos, czyniąc z Marklund jedną z najbardziej znanych w Skandynawii obrończyń praw kobiet – ofiar przemocy fizycznej. Trzy lata później wydała ona swój pierwszy kryminał. W „Zamachowcu” – wcześniejsze polskie wydanie, sprzed ośmiu lat, nosiło tytuł „Rewanż” – powołała do życia postać, obdarzonej wieloma elementami własnej biografii, Anniki Bengtzon, dziennikarki śledczej fikcyjnego dziennika „Kvällspressen” (w którym słusznie dopatrywano się odpowiednika „Aftonbladet”). Sukces był bezdyskusyjny; ponad osiemset tysięcy sprzedanych egzemplarzy w samej tylko Szwecji musiało zrobić wrażenie. Pomysł na powieść okazał się więc kurą znoszącą złote jajka, a takiej, jak powszechnie wiadomo, się nie zarzyna. Dlatego też rok później do księgarń trafiła kolejna, choć chronologicznie pierwsza, odsłona cyklu. W „Studiu Sex” Marklund postanowiła bowiem cofnąć się w czasie o osiem lat i opowiedzieć o początkach dziennikarskiej kariery swojej bohaterki. Dzisiaj seria z Anniką Bengtzon liczy już osiem tomów i, przynajmniej jak na razie, jej końca nie widać.
Od czego wszystko się zaczęło? Młoda adeptka sztuki dziennikarskiej, mając dosyć pracy na prowincji (w rodzinnym Hälleforsnas), chce spróbować szczęścia w wielkim mieście. Składa więc podanie o przyjęcie na wakacyjny staż w sztokholmskiej popołudniówce „Kvällspressen”. Ku swemu wielkiemu szczęściu, zostaje przyjęta – tyle że podobnych jej stażystów jest więcej, a etat, który ma zostać obsadzony jesienią, zaledwie jeden. Tym samym zaczyna się prawdziwy wyścig szczurów; posada jest bowiem bardzo intratna i może stać się trampoliną do prawdziwie wielkiej kariery. Przez siedem tygodni Annika wykonuje jednak jedynie rutynowe prace, marząc przy tym, jak każdy rasowy reporter, o Temacie – tak, właśnie przez wielkie „T” – który pozwoliłby jej zaprezentować swój talent i przekonać do siebie wydawców i redaktorów gazety. Szczęście, choć w kontekście dalszych wydarzeń to bardzo przewrotne określenie, uśmiecha się do niej w końcu lipca. W sobotę rano, pełniąc dyżur przy gorącej linii, czyli tak zwanym „dreszczowcu”, panna Bengtzon odbiera telefon od czytelnika. Młody mężczyzna – z tonu głosu można się domyślić, że nie do końca trzeźwy bądź przytomny – informuje ją, że w Kronobergsparken w dzielnicy Kungsholmen, na terenie dawnego cmentarza żydowskiego, leży trup kobiety. Po potwierdzeniu wiadomości w Centrum Ratunkowym Annika przekazuje ją dalej swemu przełożonemu, szefowi wiadomości, przez dziennikarzy nazywanemu popularnie Gwoździem. Dziewczyna nie ma wątpliwości, że to jest właśnie ów Temat, na który coraz bardziej niecierpliwie czeka już od półtora miesiąca. Gdy Gwóźdź pozwala jej zająć się sprawą, zabiera ze sobą reporterkę Berit Hamrin oraz fotografa Bertila Stranda i we trójkę jadą na miejsce makabrycznego znaleziska.
Dziennikarze „Kvällspressen” docierają na cmentarz w ostatniej chwili. Policja odgradza już bowiem teren, by nie dopuścić do zwłok ani przedstawicieli mediów, ani tym bardziej ciekawskich gapiów. Annice udaje się jednak rzucić okiem na nagie ciało. Jest świetną obserwatorką, w ułamku sekundy zauważa więc, że denatką jest młoda dziewczyna o nienaturalnie kształtnych piersiach, co natychmiast nasuwa jej podejrzenie, że za życia poddała się ona operacji plastycznej. Znacznie bardziej zaskakującym szczegółem jest fakt, że dłoń kobiety była… nadgryziona. Policja szybko ustala tożsamość ofiary – to dziewiętnastoletnia Hanna Josefin Liljeberg, pracownica klubu nocnego „Studio Sex” (co istotne dla fabuły powieści, taką samą nazwę nosi kontrowersyjna audycja radiowa, której jedną z bohaterek stanie się w przyszłości Bengtzon). Annika, za zgodą przełożonych, zaczyna zbierać materiały do tekstu na temat zbrodni; stróże prawa nie mają bowiem wątpliwości, że Josefin została zgwałcona i uduszona. Młoda dziennikarka, nie mając doświadczenia w podobnych sprawach, działa trochę po omacku; jest jednak zdeterminowana, z wielkim zapałem rozpoczyna zatem niezależne od policji śledztwo. Dociera do mieszkańców kamienicy znajdującej się nieopodal parku i cmentarza, kontaktuje się z dyrektorem szkoły średniej, do której jeszcze nie tak dawno uczęszczała Liljeberg, spotyka się z jej koleżanką z klasy. Stara się działać się z taktem i wyczuciem; pisze tylko o faktach, pomijając domniemania, które mogłyby ugodzić w dobre imię ofiary. Tym większe jest więc zdziwienie Bengtzon, gdy na jej głowę zaczyna się zewsząd sypać krytyka. Dziennikarka przeżywa załamanie, nie potrafiąc dostosować się do reguł panujących w światku goniących jedynie za sensacją mediów.
Tymczasem policyjne śledztwo zatacza coraz szersze kręgi, a podejrzenia padają na członka szwedzkiego rządu – ministra handlu zagranicznego Christera Lundgrena. Nie dość, że mieszka on w pobliżu Kronobergsparken, to na dodatek wszystko wskazuje na to, że w noc poprzedzającą śmierć Josefin bawił w pornoklubie „Studio Sex”, dokąd zaprosił delegację goszczących w Sztokholmie przedstawicieli niemieckich związków zawodowych. Od momentu ujawnienia tego faktu sprawa nabiera szczególnego, bo politycznego, znaczenia. Dopiero teraz rozpętane zostają prawdziwe demony, podsycane absolutnie zaskakującym milczeniem samego ministra, który usuwa się w cień, nie próbując nawet bronić przed oskarżeniami. Czyżby dlatego, że nie ma czystego sumienia? Dochodzenie w sprawie śmierci Liljeberg to tylko jeden z wątków powieści Lizy Marklund. Szwedzka pisarka umiejętnie bowiem wplata w kryminalną fabułę książki motyw po dziś dzień nie do końca wyjaśnionej afery politycznej sprzed kilku już dekad, którą na światło dzienne w 1973 roku wywlekli dziennikarze Peter Bratt oraz… Jan Guillou (a o której kilkanaście lat później pisał także Thomas Kanger). Zaprezentowane przez pisarkę rozwiązanie tak zwanej afery IB, dotyczącej działalności powiązanego z socjaldemokratycznym rządem Biura Odbioru Informacji, które od lat 40. XX wieku zajmowało się infiltracją Szwedów podejrzanych o sympatie prokomunistyczne, choć fikcyjne, przedstawia się nadzwyczaj atrakcyjnie. W każdym razie nie powstydziliby się go nawet najwytrawniejsi autorzy powieści szpiegowskich.
Trzecim obecnym w książce Marklund pełnoprawnym wątkiem jest – co można uznać już za tradycję w przypadku skandynawskich kryminałów – przemoc wobec kobiet. Trzeba jednak pamiętać o tym, że Szwedka była, po Henningu Mankellu („Piąta kobieta”, 1996), jednym z pierwszych beletrystów, którzy temat ten podjęli z taką ostrością i determinacją. „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” Stiega Larssona, dzieło uznawane dzisiaj za sztandarową powieść podejmującą ten problem społeczny, opublikowane zostało bowiem dopiero w 2005 roku, a więc sześć lat po „Studiu Sex”. W dziele Marklund ofiarą wyrafinowanej przemocy pada zresztą nie tylko Josefin Liljeberg; autorka idzie krok dalej, zachowując jednak to, co najbardziej przerażające, na zaskakujący finał, prawdziwie makabryczny i upiorny. Ale powieść ma też kilka mielizn. Przede wszystkim zbyt dużo w niej szczęśliwych dla głównej bohaterki zbiegów okoliczności. Gdy cały medialny światek próbuje wytropić ukrywającego się przed dziennikarzami ministra Lundgrena, udaje się to jedynie Annice, a to dzięki znajomościom jej babci, która przez prawie czterdzieści lat była gospodynią w letniej rezydencji szwedzkich premierów. Próbując oderwać się od codziennych kłopotów, Bengtzon decyduje się na podróż ze swoją byłą redakcyjną koleżanką z „Kvällspressen” do Piteå; na miejscu zaś przypomina sobie, że to właśnie tam mieszka niejaki Roger Sundström, który kilka miesięcy wcześniej chciał jej przekazać istotne informacje na temat Lundgrena. Wreszcie, zostawszy bez grosza przy duszy i nadziei na pracę w Sztokholmie, Annika dowiaduje się, że w lokalu, w którym przed śmiercią pracowała Josefin, wolny jest etat krupiera – a tak się składa, że kiedyś już obsługiwała ruletkę w hotelu w rodzinnym Hälleforsnas. Przy odrobinie dobrej woli można jednak przymknąć na to oko, tym bardziej że „Studio Sex” to mimo wszystko kawał przyzwoitej prozy kryminalnej z obyczajowym i społecznym zacięciem.
Liza Marklund zdecydowanie nie może narzekać na brak popularności. Kto wie jednak, czy w najbliższym czasie nie będziemy mieć do czynienia z kolejną jej erupcją. Szefowie założonej przez twórcę postaci komisarza Kurta Wallandera wytwórni filmowej Yellow Bird, która ma już na koncie między innymi seriale oparte na powieściach Henninga Mankella i Helene Tursten oraz trylogię „Millenium” według Stiega Larssona, zapowiedzieli bowiem, że w najbliższym czasie przystąpią do ekranizacji sześciu książek Marklund (wcześniej przeniesiono już na ekran „Zamachowca” i „Raj”). Niejako przy okazji zaanonsowano również drugą serię „Irene Huss” oraz sześć pełnometrażowych filmów według trzech dzieł Norweżki Anne Holt („To co moje”, „
To, co się nigdy nie zdarza”, „
Wybór pani prezydent”). Co ciekawe, na celowniku Yellow Bird znalazł się także inny norweski pisarz, Jo Nesbø, co, jak Bóg da, może zaowocować serią obrazów z komisarzem Harrym Hole w roli głównej.
Ło matko, co to jest "seria obrazów"?