Wyklęty powstań, ludu ziemi… [Per Wahlöö „Stalowy skok” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl „Morderstwo na 31 piętrze” i „Stalowy Skok” Pera Wahlöö trafiły do księgarń w Polsce w tym samym czasie. Jeśli więc ktoś miał taką potrzebę, mógł zapoznać się z obydwiema powieściami Szweda o komisarzu Jensenie za jednym zamachem. Niestety, efekt tego musiał być oczywisty – duże rozczarowanie drugą z wymienionych książek, którą do porażki poprowadził rozbudowany wykład ideologiczny zaserwowany przez pisarza.
Wyklęty powstań, ludu ziemi… [Per Wahlöö „Stalowy skok” - recenzja]„Morderstwo na 31 piętrze” i „Stalowy Skok” Pera Wahlöö trafiły do księgarń w Polsce w tym samym czasie. Jeśli więc ktoś miał taką potrzebę, mógł zapoznać się z obydwiema powieściami Szweda o komisarzu Jensenie za jednym zamachem. Niestety, efekt tego musiał być oczywisty – duże rozczarowanie drugą z wymienionych książek, którą do porażki poprowadził rozbudowany wykład ideologiczny zaserwowany przez pisarza.
Pomiędzy publikacją „ Morderstwa na 31 piętrze” a „Stalowym Skokiem” minęły cztery lata. W tym czasie Per Wahlöö zdążył wydać cztery – napisane do spółki z Maj Sjöwall – powieści z cyklu o komisarzu Martinie Becku („ Roseanna”, 1965; „ Mężczyzna, który rozpłynął się w powietrzu”, 1966; „ Mężczyzna na balkonie”, 1967; „ Śmiejący się policjant”, 1968), który z miejsca okazał się być wielkim sukcesem czytelniczym. Nic więc dziwnego w tym, że to właśnie na tym bohaterze skupiona była przez dekadę – aż do śmierci Pera – uwaga tandemu pisarskiego. Inne książki Szweda, które ujrzały światło dzienne pomiędzy 1965 a 1975 rokiem – a ukazały się zaledwie dwie: czekający jeszcze na edycję polską, lecz znajdujący się już w zapowiedziach Albatrosa, „Generałowie” (1965) oraz „Stalowy Skok” (1968) – powstały więc jako forma „skoku w bok”. Czytając drugą z nich, nie sposób wprost pozbyć się wrażenia, że pisana była na kolanie, bez należytej i typowej dla tego autora dbałości o atrakcyjną intrygę. O ile bowiem Wahlöö miał całkiem niezły koncept na zawiązanie fabuły, o tyle znacznie gorzej poradził sobie z jej rozwinięciem, najsłabiej natomiast wypadło, niestety, zakończenie, co w przypadku powieści sensacyjnych jest grzechem niewybaczalnym. Pierwszy tom dylogii o komisarzu Jensenie miał charakter futurystycznego kryminału z elementami antyutopii; „Stalowy Skok” pod tym względem różni się znacznie. Bo choć wciąż poruszamy się w świecie wyjętym z kart powieści Jewgienija Zamiatina czy George’a Orwella, Wahlöö w części drugiej dorzuca nowe cechy charakterystyczne – wątki rodem z political fiction wymieszane z klimatami postapokaliptycznymi. I sprawdza się to – mówiąc oględnie – średnio. Fabuła zaczyna się od choroby komisarza Jensena. Bóle brzucha dawały mu się we znaki już wcześniej (praktycznie motyw ten przewija się przez cały czas w „Morderstwie…”), teraz jednak nasiliły się do tego stopnia, że policjant zdecydował się wziąć zwolnienie lekarskie i udać za granicę na operację w specjalistycznej klinice. Opuszcza miejsce pracy bez większego żalu, tym bardziej że sytuacja w kraju staje się coraz bardziej niestabilna. Ostatnim rozkazem, jaki ląduje na jego biurku przed wyjazdem, jest nakaz aresztowania kilkudziesięciu lekarzy; jego wykonania musi już jednak dopilnować oficer mianowany na miejsce Jensena. Zabieg, co wcale nie było takie oczywiste, kończy się powodzeniem i komisarz powoli wraca do zdrowia. Pod koniec okresu rekonwalescencji w jego szpitalnym pokoju pojawia się niespodziewany i nieznany mu gość – pracownik jednego z departamentów Ministerstwa Spraw Zagranicznych, który przekazuje policjantowi niepodpisany, ale też nie pozostawiający wątpliwości co do interpretacji komunikat: „Natychmiast wracaj do domu”. Nie jest to jednak wcale takie proste, ponieważ – jak się okazuje – w ciągu kilku miesięcy, jakie minęły od momentu, gdy Jensen znalazł się na przymusowej „emigracji”, w kraju zaszły nieoczekiwane wypadki, w wyniku których zerwana została z nim wszelka łączność. Jakby tego było mało, król i najwyższe władze opuściły terytorium państwa i teraz nawet nie orientują się zbytnio, co się w nim dzieje. Ale ktoś z przywódców przypomina sobie o dochodzącym powoli do zdrowia komisarzu i postanawia jeszcze raz wykorzystać dla dobra ojczyzny jego nieprzeciętne zdolności śledcze. Jensen prosto z kliniki trafia więc przed oblicze wysokich rangą polityków, którzy w odpowiedniej chwili salwowali się ucieczką z ogarniętego niepokojami kraju, i zostaje przez nich odesłany helikopterem z powrotem do stolicy. Ma nieco ponad dwadzieścia godzin, aby zbadać sprawę; potem tą samą drogą będzie mógł wrócić, aby zdać raport. Pod warunkiem jednak, że… przeżyje. Jak się bowiem okazuje, Szwecja – w powieści pojawia się jedna jedyna drobna wskazówka, że o to właśnie państwo chodzi – pogrążona jest w totalnej anarchii: nie funkcjonują właściwie ani służby policyjne, ani wojsko, jakby tego było mało, szaleje jakaś, zbierająca krwawe żniwo, epidemia. Komisarz, na każdym niemal kroku ryzykując życie, dociera najpierw do swego mieszkania na przedmieściach, a następnie do miejsca pracy, które opuścił kilkanaście tygodni temu, w centrum miasta. Jest przekonany, że w komisariacie znajdzie odpowiedzi przynajmniej na kilka istotnych pytań. Do tego momentu fabule powieści niewiele da się zarzucić. Oczywiście z perspektywy czterdziestu pięciu lat, jakie minęły od premierowego wydania „Stalowego Skoku”, można narzekać, że opisy kataklizmu, którego doświadczyli mieszkańcy Szwecji, nie robią już odpowiednio przerażającego wrażenia. Ale dla czytelnika z końca lat 60. XX wieku mogły być one przejmujące. Problem w czym innym. Wahlöö, doprowadzając swojego bohatera do komisariatu, nagle pozbawia go inicjatywy. Do tego momentu Jensen działał, od teraz – pomijając finał – będzie już tylko w zasadzie biernym słuchaczem. Zamiast dzięki własnemu sprytowi i doświadczeniu „psa” dojść do prawdy, otrzymuje ją na tacy, zostaje mu praktycznie objawiona; nie będzie musiał zadać sobie żadnego trudu, aby rozwiązać zagadkę (mało zresztą przekonującą). Wystarczą dwie długie rozmowy i odpowiednie powiązanie zaistniałych faktów. Jeszcze bardziej nieznośne staje się jednak nachalne upolitycznienie fabuły (jeśli któremuś z czytelników cyklu o komisarzu Becku wydawało się, że jest on skażony ideologicznie, w tym miejscu należy wyprowadzić go z błędu!); ba! od pewnego momentu „Stalowy Skok” zamienia się de facto w wykład światopoglądowy, z którego dowiadujemy się, że – mówiąc oględnie i nieco ironicznie – wszelkiej maści prawicowcy i faszyści są źli, ale socjaldemokraci jeszcze gorsi. Być może w Szwecji anno Domini 1968 tak jawna deklaracja polityczna była aktem odwagi obywatelskiej, ale kilkadziesiąt lat później w Polsce, która doświadczyła „dobrodziejstw” ustroju komunistycznego, musi ona rodzić dużo bardziej powściągliwe odczucia. Na koniec warto mimo wszystko wyrazić żal z tego powodu, że „Stalowy Skok” okazał się ostatnią z odsłon przygód komisarza Jensena. Bo był to jednak bohater, który – czego dowiodło dobitnie „ Morderstwo na 31 piętrze” – mógł dostarczyć czytelnikom jeszcze wielu pozytywnych wrażeń.
|