‹To, co najlepsze w SF. Tom 4›
Odcienie przyszłości
Podczas lektury antologii Hartwella zauważyłam, że bardzo dużo prezentowanych autorów to osoby, które debiutowały w latach 60-70., znalazło się też kilku z jeszcze dłuższym stażem. Do tego pewne nazwiska powtarzają się rok po roku. W przedmowie części czwartej redaktor stwierdza, że tym razem zrezygnował z paru uznanych pisarzy, by zrobić miejsce dla innych, co uważam za dobry pomysł. Z innych pozytywów – dodam, że znacząco duży procent opowiadań zwrócił moją uwagę stylem, jakim zostały napisane.
Najdłuższym i niewątpliwie jednym z najciekawszych utworów jest „Historia twojego życia” Teda Chianga, o której pisałam w recenzji „
Siedemdziesięciu dwóch liter”.
Bardzo przypadło mi do gustu „Rozplatając czas” Jean-Claude’a Dunyacha. Tego autora znałam już z bardzo dobrych „Niepotrzebnych nocy”, z antologii „
Kierunek 3001”. I tym razem się nie zawiodłam. Temat jest ograny – pierwszy kontakt z obcymi, ale ileż uroku dodaje mu bardzo oryginalny sposób przedstawienia, klimat, uroda języka i indywidualna perspektywa. Pozwolę sobie przytoczyć zdanie, które szczególnie mi się spodobało „Ma prawie czterdzieści lat, spokojna tą cierpką wolnością, którą przynosi starość.”
Kolejne opowiadanie, w którym motywy SF zostały połączone z wątkami archeologiczno-historycznymi – „To, co tam jest” Dominica Greena wypadło niestety zdecydowanie gorzej. Tekst składa się z opisu znaleziska (miasta starożytnej cywilizacji stworzonej przez istoty z innego gatunku Homo) oraz konsekwencji upowszechnienia o nim wiedzy. Mnóstwo tam quasi-naukowych wywodów, które są zwyczajnie nudne, trudno też mówić o akcji jako takiej, to niemal surowe przedstawienie pomysłu.
Na podobny krok zdecydował się Gregory Benford w „Tańcu w rytm niezwykłej muzyki”. Tu wprawdzie sporadycznie pojawiają się dialogi oraz jakieś postaci, jednak całość stanowi przede wszystkim opis nowo odkrytej planety i występujących tam form życia. Oto fragment: „Słońce B krążyło wokół będącego niemal jego bliźniakiem towarzysza po orbicie o ekscentryczności równej 0,52, której długa oś miała 23,2 astronomiczne jednostki długości (…) Alfa Centauri A płonęła jasnym, żółtobiałym blaskiem. Była gwiazdą typu G, o masie równej 1,08 masy Słońca.” Takim oto stylem napisano około trzydziestu stron. Do tego wizja geologii i biosfery Siwy zupełnie mnie nie przekonuje. Całość pod pewnymi względami przypomina mi nieco „
Diasporę” Grega Egana (która jednak zrobiła nam nie dużo lepsze wrażenie).
Spodobał mi się natomiast „Maneki Neko” Bruce’a Sterlinga. Opowiadanie to zostało napisane dla japońskiego magazynu – autor obsadził akcję w Kraju Kwitnącej Wiśni w niedalekiej przyszłości. Dostrzegłam pewne podobieństwa do „Naprawiacza rowerów” (zamieszczonego w drugim tomie „Tego, co…”): pomysł na oddolnie organizujące się społeczeństwo, postać kobiety-służki systemu oraz, bardziej ogólnie, pozytywny wydźwięk historii. Utwór Sterlinga jest zabawny i dosyć świeży na tle innych o podobnej tematyce, przeważnie utrzymywanych w tonie ponurym (choć dopuszczalna jest także bardziej złowroga interpretacja).
Jeśli chodzi o utwory typowo humorystyczne, „Rok myszy” Normana Spinrada uważam za najśmieszniejszy ze wszystkich, jakie ukazały się w czterech tomach antologii Hartwella. Absurd i popkultura albo rewolucja ludowa w Chinach jako temat bajki Disneya. I ty możesz kupić sobie pluszową pandę Mao. Satyrą na show-biznes, choć już nie aż tak zjadliwą jest „Mój kumpel Dziamdzia” Rona Goularta, który zwrócił moją uwagę utrzymanymi w dość zjadliwym tonie dialogami.
Spodobał mi się też nastrojowy „Dwunasty album” Stephena Baxtera, gdzie kwestia światów równoległych zostaje przedstawiona za pomocą dyskografii Beatlesów. To jeden z tych tekstów, których główną zaletą jest budowany przez autora klimat.
W trzech opowiadaniach zamieszczonych w tomie 4 „Tego, co…” pojawia się tematyka związana z płcią, odmienną orientacją seksualną oraz dyskryminacją. Najlepsze z nich to krótki, acz i treściwy „Stan naturalny” Nancy Kress. Przyjemna w lekturze okazała się „Zwinka” Roberta Reeda, ale rzecz nie umywa się do naszej „Seksmisji”. Wreszcie „Oko Boga” Mary Rosenblum, jak na mój gust nazbyt nachalne. Poza tym nieprzekonujące – gdyby wyprawa ratunkowa, w jakiej biorą udział główne postaci, trwała chociażby parę dni a nie parę godzin, mogłabym jeszcze uwierzyć w rodzące się pomiędzy nimi uczucia.
Michael Swanwick pisze prozę intensywną i sugestywną, takie są też „Promienne bramy”. Natomiast nie rozumiem po co pojawiają się tam sceny nazwijmy to okołoseksualne – moim zdaniem tylko osłabiają wymowę całości, rozpraszają. „Raport o stanie rynku” Alexandra Jablokova wydał mi się z kolei nazbyt chaotyczny, jakby na siłę upchnięto weń rozmaite pomysły, uznane przez autora za barwne. Z drugiej strony, ma to pewien urok. Niewątpliwą zaletą opowiadania są realistycznie przedstawione relacje rodzinne a temat kształtowania oraz śledzenia upodobań konsumentów jest obecnie bardzo aktualny.
Z tekstów niezłych, ale nie zapadających na dłużej w pamięć wymienię „Dzień przed” Mary Soon Lee oraz „Po tej stronie Independence” Roba Chilsona. W opowiadaniu Lee – angielski tytuł „The dey before they came” niesie więcej informacji – najciekawsze jest niedopowiedzenie. Jego bohaterka przygotowuje się do urodzin swojego synka, a czytelnikowi pozostaje jedynie zastanawiać się, kim okażą się przybysze z kosmosu i jaką zmianę ze sobą przyniosą. Chilson z kolei odmalował klimatyczną wizję skazanej na zagładę, zniszczonej przez ludzi Ziemi. Życie przeniosło się do krążących po orbicie habitatów, choć nieliczni wciąż pozostali na powierzchni umierającej planety. W „Dla White Hill” (z pierwszego tomu antologii) Haldeman rozegrał wątek nadciągającej zagłady i związku pomiędzy głównymi bohaterami ciekawiej, choć trzeba przyznać, że utwór Chilsona ma swój klimat.
„Życie ekstremalne” Davida Brina to historia z jego świata Wspomaganych. Czytałam już opowiadanie z tego uniwersum w „Dalekich horyzontach” i przyznam, wizja autora wydaje mi się nazbyt cukierkowa. Nie przekonały mnie również „Zasady prowadzenia walki” Michaela F. Flynna czyli połączenie westernu z robotami bojowymi, choć indywidualizacja stylu wypowiedzi postaci przydaje mu nieco rumieńców. „Niedaleko od celu” Michaela Skeeta to historia alternatywna, rzecz ma dotyczyć poczucia tożsamości narodowej Kanadyjczyków. Zapewne osoba zorientowana w historii wojny secesyjnej wyłowi jakieś smaczki, ja się do takich czytelników nie zaliczam. „Zabawa z konsekwencjami” Davida Langforda jest dosyć nijaka i pisana pod jej myśl przewodnią. Wreszcie „Sprzymierzeńcy” Marka S. Gestona wydali mi się po prostu głupi – ot choćby główny bohater czuje się zdradzony przez… wieloryby po tym jak zaczęły one unikać ludzi w latach wojny z kosmicznym najeźdźcą.
Choć narzekałam na część zebranych utworów, lekturę antologii z cyklu uważam za satysfakcjonującą. Żałuję, że polski wydawca poprzestał na czterech tomach z osiemnastu, jakie ukazały się do tej pory.
To ja w duchu postscriptum dodam jeszcze, że czytałem kilka tomów z tej serii (także te, które nie ukazały się po polsku, a jeden z nowszych recenzowałem nawet dla "Esensji") i część trzecią uważam za najlepszą. Znalazły się tam trzy znakomite, moim zdaniem, opowiadania — "Głos", "Yeyuka" (nie rozumiem, jak można zarzucać jej "emocjonalny chłód") oraz "Piękno wśród nocy" (gdzie, jak pisał redaktor, autor osiągnął "pierwotną potęgę wellsowskiego pomysłu [o inwazji Obcych]") — i szereg dobrych. A "Trzynaście widoków tekturowego miasta" Gibsona to akurat eksperyment literacki, może nie porywający, ale bardzo ciekawy. Nie powinno się go oceniać w kategoriach zwykłego opowiadania.