50… 40… 30… 20… 10…: Sierpień 2011Wakacje już prawie za nami, dlatego w kolejnej odsłonie niniejszego cyklu proponujemy odrobinę szaleństwa, by wejście w okres wytężonej pracy i nauki przebiegło nieco łagodniej. Tym razem zajmiemy się płytami wydanymi w latach z „8” na końcu, czyli 1968, 1978, 1988, 1998 i 2008, wśród których znajdziecie m.in. tak pokręcone tytuły, jak „Egon Bondy’s Happy Hearts Club Banned” czy „A Little Man and a House and the Whole World Window”.
Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna, Jakub Stępień, Mieszko B. Wandowicz50… 40… 30… 20… 10…: Sierpień 2011Wakacje już prawie za nami, dlatego w kolejnej odsłonie niniejszego cyklu proponujemy odrobinę szaleństwa, by wejście w okres wytężonej pracy i nauki przebiegło nieco łagodniej. Tym razem zajmiemy się płytami wydanymi w latach z „8” na końcu, czyli 1968, 1978, 1988, 1998 i 2008, wśród których znajdziecie m.in. tak pokręcone tytuły, jak „Egon Bondy’s Happy Hearts Club Banned” czy „A Little Man and a House and the Whole World Window”.
Wyszukaj / Kup 1968 – Blue Cheer „Vincebus Eruptum” Kiedy mówimy o prekursorach ciężkiego, metalowego grania, najczęściej mamy na myśli Black Sabbath. Tymczasem dwa lata przed jego potężnym debiutem ukazała się płyta „Vincebus Eruptum”, pierwsze i najważniejsze dzieło formacji Blue Cheer. To wyrosłe z hippisowskiej ideologii trio, w skład którego wchodzili Dickie Peterson, Leigh Stephens i Paul Whaley (który zastąpił za perkusją Erica Albronda) punktem odniesienia dla swojej twórczości uczyniło hałas i ciężar. Ich celem było nagranie najgłośniejszej płyty w historii i to się udało. Nie obyło się jednak bez problemów, bo w czasie pierwszego podejścia w studio podkręcili tak mocno aparaturę, że rozsadzili konsoletę. W efekcie otrzymaliśmy niezwykle gniewną płytę, która stała się wzorem nie tylko dla wspomnianych Black Sabbath, ale również Led Zeppelin czy The Stooges. Materiał nie jest długi, ale przy takiej intensywności po prostu inny być nie mógł. Składa się na niego sześć kompozycji: dwie przeróbki, w tym genialna wersja „Summertime Blues” Eddiego Cochrana (przyćmiewająca nie tylko oryginał, ale również wersje The Beach Boys i The Who) i cztery utwory autorskie, w których sprzężenia, grzechotania, buczenia i wściekły krzyk Petersona kryją całkiem zgrabne melodie i wciągające riffy. Muzycy nie byli wirtuozami, ale ponad to stawiali emocje. Sam Peterson mówił w wywiadzie: „rock and roll to 10 procent techniki i 90 nastawienia. Jeśli zagrasz jedną nutę z odpowiednim nastawieniem, zdziała ona więcej niż sześćdziesiąt bez”. To najlepsze podsumowanie zawartości „Vincebus Eruptum”. Piotr „Pi” Gołębiewski 1978 – The Plastic People of the Universe „Egon Bondy’s Happy Hearts Club Banned”
Wyszukaj / Kup To nagrania z lat 1974—1975, ale oficjalnie wydane zostały w roku 1978. We Francji, choć grupa była czechosłowacka (dziś jest czeska). Najwięcej sławy przyniosła zespołowi polityka, mimo że raczej go nie interesowała; dość powiedzieć, że Plastic People of the Universe nie pasowali do krajobrazu demoludów i w pewnym momencie zostali aresztowani – a to zaowocowało protestami, z których chwilę potem urodziła się Karta 77. Tytuł płyty nawiązuje do Beatlesów, lecz w kompozycjach idzie raczej odnaleźć echa Franka Zappy – do którego utworu odwołuje się z kolei nazwa grupy – czy Captaina Beefhearta. To jeden z przypadków, w jakich muzyka wcale nie byłaby ciekawsza, gdyby chociaż jeden ze śpiewających członków zespołu śpiewać potrafił: toporne melorecytacje znakomicie pasują do hipnotycznego, mocno psychodelicznego rocka z domieszką wariackiego jazzu; partie saksofonu i skrzypiec współgrają tutaj ze zgiełkiem o różnych rodowodach; niepokoić pomagają hipnotyczne bębny i gitara. Co więcej, Plastic People posiedli rzadką umiejętność łączenia humoru i pewnej podniosłej złowieszczości w sposób, w który nie zostaje unieważniona ani podporządkowana drugiej żadna z tych warstw; z jednej strony artyści niekiedy wyraźnie się wygłupiają, z drugiej – muzyce towarzyszy apokaliptyczny, jakby obrzędowy nastrój. To ostatnie nie powinno zresztą dziwić, jeśli przypomnieć, że twórcy albumu często nawiązywali w tekstach do religijnych wątków, nagrywając płyty – również warte uwagi – pod takimi, niewymagającymi chyba tłumaczenia tytułami jak „Pašijové hry velikonoční” czy „Jak bude po smrti”. Mieszko B. Wandowicz 1988 – Cardiacs „A Little Man and a House and the Whole World Window”
Wyszukaj / Kup Czy można połączyć nową falę, punk i klasyczny art rock? Można – udowodnili to członkowie brytyjskiej grupy Cardiacs. Swoją najlepszą płytę wydali w 1988 roku i trzeba przyznać, że słucha się jej z otwartymi ustami. To rzecz z jednej strony ocierająca się o najlepsze dokonania Genesis, z drugiej zaś uderzająca energią i bezkompromisowością bliską Sex Pistols. Jeżeli to mało, dorzućcie do tego szaleństwa Franka Zappy, tajemniczość Van der Graaf Generator i rytmikę The Clash. Co otrzymacie? „A Little Man and a House and the Whole World Window”. Już sam tytuł – składający się z nazw nadanych pierwszej i ostatniej kompozycji – trochę intryguje. Co ważniejsze, także zawartość wciąga od samego początku i każe co jakiś czas do siebie wracać. Tu nie ma słabych momentów; od ewoluującego prologu w postaci „Little Man And A House” przez rozdygotany „Dive” po zabawny – lecz z genialnymi partiami solowymi – „R.E.S” i kończący całość podniosły epilog „Whole World Window” wszystkie utwory to małe arcydzieła, razem tworzące album, którego wstyd nie znać i od którego można zacząć przygodę z Cardiacs. A naprawdę warto. Jakub Stępień 1998 – Pati Yang „Jaszczurka”
Wyszukaj / Kup Debiut Patrycji Hilton to płyta wyjątkowa, stanowiąca nie tylko punkt zwrotny w karierze naszej eksportowej gwiazdy, ale – z dzisiejszego punktu widzenia – jawiąca się też jako pozycja ważna dla całej branży muzycznej. Nie zmienia tego nawet fakt, że w czasach swojej premiery nie trafiła do odpowiednio szerokiego grona odbiorców, a jej obecność w mediach była zdecydowanie niewystarczająca; na szczęście o jej wartości można się przekonać także dzisiaj – zebrane na niej triphopowe kawałki na pewno nie wydadzą się przestarzałe. Co więcej, ten krążek to również okazja do przysłuchania się, jak Pati wypada, śpiewając po polsku, co później zdarzało jej się niezmiernie rzadko. Jestem przekonany, że nikt, kto usłyszy choćby „Si” albo „Uwolnij”, nie będzie zawiedziony. „Jaszczurka” to dobry, mroczny i klimatyczny trip hop, mający w sobie sporo drapieżności, która z kolejnymi nagrywanymi na emigracji krążkami zanikała, aby chyba całkiem wyparować wraz z ostatnim „Wires And Sparks”. Dlatego każdy, kto chce zetknąć się z silną, ale też emocjonalną (jak na pięknym „Empty Temple”) i intrygującą („Higher Perception”) artystką, powinien wrócić właśnie do tej płyty. Bo choć późniejsze albumy są niewątpliwie warte uwagi, to jednak „Jaszczurka” ma w sobie najwięcej prawdziwej, szorstkiej mocy, która nagrana i wydana jest naprawdę profesjonalnie – do czego wcale nie było potrzebne zachodnie studio. Michał Perzyna 2008 – Electric President „Sleep Well”
Wyszukaj / Kup Alex Kane i Ben Cooper działają na naprawdę wielu frontach. Ten drugi jest choćby członkiem Radical Face, Iron Orchestra czy Mother’s Basement. Razem najpierw współtworzyli Helicopter Project, a później zabrali się za nagrywanie płyt jako duet Electric President, który dorobił się w sumie trzech studyjnych krążków. Drugim z nich jest właśnie „Sleep Well”, które światło dzienne ujrzało w 2008 roku. Na jego playliście znaleźć można dwanaście indiepopowych, niestroniących od zwiewnej elektroniki, raczej spokojnych kompozycji, których motywem przewodnim stały się senne koszmary. Nawiązaniem jest już choćby pierwsze, rozmyte i przyjemnie kołyszące „Monsters”, które dopiero w końcowej fazie nabiera trochę gitarowej mocy; jawiące się przez to, pomimo złowieszczego tytułu, jako lek na kłopoty ze snem. W podobnym nastroju utrzymana jest spora część „Sleep Well” – dominują w niej powściągliwe gitary (akustyczne i elektryczne), niezbyt żywa rytmizacja, migotliwa elektronika oraz oniryczne, często utrzymane na granicy śpiewu i szeptu wokale. Odmiennych, nieco żywszych utworów jest ledwie parę, a wśród nich: „It’s Like A Heartbeat, Only It Isn’t”, „Robophobia” lub „Adrift In Space, Or Whatever”. Na nich więcej jest ostrzejszych gitar, mocniejszego śpiewu, a i elektronika nabiera odrobinę mocy – zdarzają się nawet ocierające się o lekką psychodelię momenty. Nie zmienia to jednak nastroju całości, którą trzeba by scharakteryzować jako różnorodny i złożony, może trochę niespokojny, ale jednak sen. Co ważne – sen, którego na pewno szybko się nie zapomina. Michał Perzyna 30 sierpnia 2011 |
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.
więcej »Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj wspólny album czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma i kanadyjskiego trębacza Maynarda Fergusona.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
50… 40… 30… 20… 10…: Podsumowanie
— Esensja
Podsumowanie
— Esensja
Listopad 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Mateusz Kowalski, Przemysław Pietruszewski
Październik 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Dawid Josz, Przemysław Pietruszewski
Wrzesień 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna
Sierpień 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Dawid Josz
Lipiec 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Dawid Josz, Michał Perzyna
Czerwiec 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Dawid Josz, Michał Perzyna
Maj 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna, Jakub Stępień
Kwiecień 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna, Jakub Stępień
Marzec 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna, Jakub Stępień
Odwiedziny mrocznej emigrantki
— Michał Perzyna
Nadzieja, wiara i furia
— Marta Akuszewska
Palec z artretyzmem na cynglu
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Magia i Miecz: Z niewielką pomocą zagranicznych publikacji
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Idź do krateru wulkanu Snæfellsjökull…
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Komiksowe Top 10: Marzec 2024
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
I ty możesz być Kubą Rozpruwaczem
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Po komiks marsz: Kwiecień 2024
— Paweł Ciołkiewicz, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch
My i Oni
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wielki mały finał
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Piołun w sercu a w słowach brak miodu, czyli 10 utworów do tekstów Ernesta Brylla
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Kim był Józef J.?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski