Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Castle Party 2014 (1): Moonspell w blasku księżyca

Esensja.pl
Esensja.pl
Choć w nazwie festiwalu Castle Party od dłuższego już czasu znajduje się dopisek „Dark Independent”, impreza ta wciąż kojarzona jest przede wszystkim z rockiem gotyckim. Mimo że – jak podczas tegorocznej edycji – królują tam również inne odmiany muzyki: electro, synth pop, post-rock czy EBM. Gwiazdą pierwszego dnia koncertów na bolkowskim zamku był metalowy Moonspell.

Sebastian Chosiński

Castle Party 2014 (1): Moonspell w blasku księżyca

Choć w nazwie festiwalu Castle Party od dłuższego już czasu znajduje się dopisek „Dark Independent”, impreza ta wciąż kojarzona jest przede wszystkim z rockiem gotyckim. Mimo że – jak podczas tegorocznej edycji – królują tam również inne odmiany muzyki: electro, synth pop, post-rock czy EBM. Gwiazdą pierwszego dnia koncertów na bolkowskim zamku był metalowy Moonspell.
Fot. Sebastian Chosiński
Fot. Sebastian Chosiński
Do Bolkowa wcale nie jest łatwo dojechać. Dla mieszkańców Pomorza, Mazur, Podlasia, Mazowsza, Podkarpacia, nawet Wielkopolski – to „drugi koniec Polski”. Do którego na dodatek nie dociera nawet pociąg. Trzeba więc korzystać z dobrodziejstw PKS-u (pod warunkiem, że wcześniej uda się osiągnąć Wrocław bądź Legnicę) albo własnego transportu. Mimo tych kłopotów, każdego roku w drugiej połowie lipca to liczące nieco ponad pięć tysięcy mieszkańców dolnośląskie miasteczko rozrasta się pod względem liczby ludności nieprawdopodobnie. Uroczy zabytkowy Rynek, stare uliczki, wreszcie średniowieczny – pamiętający XIII wiek – zamek obronny wypełniają się tysiącami przybyszów, którzy zapewne jeszcze kilkanaście lat temu, gdy Castle Party przeniesiono z pobliskiego Grodźca właśnie do Bolkowa, wzbudzali jeśli nie szok, to przynajmniej zdziwienie miejscowych. Dzisiaj w paniach i panach poprzebieranych w fantazyjne, różnokolorowe (chociaż oczywiście z przewagą czerni) stroje nikt już nie widzi zagrożenia. Wręcz przeciwnie mieszkańcy Bolkowa odnoszą się do nich z dużą sympatią i zrozumieniem, w drugą stronę działa to zresztą dokładnie tak samo.
Fot. Sebastian Chosiński
Fot. Sebastian Chosiński
Gdyby było inaczej, impreza nie rozrastałaby się praktycznie z roku na rok. Pierwsza edycja, jeszcze w Grodźcu, zamknęła się w jednym dniu; tegoroczne Castle Party trwało już cztery dni (od 17 do 20 lipca), a koncerty odbywały się równocześnie w dwóch miejscach – tradycyjnie na zamku oraz w dawnym (dziewiętnastowiecznym) kościele ewangelickim, który na co dzień służy jako sala gimnastyczna dla uczniów miejscowego Zespołu Szkół Agrobiznesu. A nie należy zapominać również o tym, że gdy na obu scenach wybrzmiewały ostatnie dźwięki, wcale nie oznaczało to końca imprezy danego dnia. Chętni mogli wziąć jeszcze udział w tak zwanych „afterkach”, na które zapraszano do klubów Hacjenda i Sorento oraz wspomnianego już kościoła, gdzie zabawy trwały nawet do rana. Jedno jest pewne: jeśli ktoś chciał spędzić czas na słuchaniu ulubionej muzyki – od electro po ekstremalny metal, od klasycznego gotyku po synth pop – miał ku temu sporo okazji. Nie bez znaczenia pozostaje też fakt, że wszystko odbywało się bez jakichkolwiek przejawów agresji czy nietolerancji. Policja podczas Castle Party zdecydowanie się nie napracowała. Bo nie musiała.
Fot. Sebastian Chosiński
Fot. Sebastian Chosiński
Pierwszym dniem tegorocznego festiwalu był czwartek 17 lipca. Na zamkowym dziedzińcu wciąż jeszcze, co prawda, montowano główną scenę, ale za to w kościele od wczesnego wieczora trwały występy. Głównie młodych i dopiero starających się o uznanie kapel z kręgu muzyki niezależnej – czeskiego Phosgene Girls, niemieckiego Golden Apes oraz rodzimych Lily of the Valley, Splendor, Gorthaur i Lacrima. Było więc klimatycznie i mrocznie, niekiedy prawdziwie gotycko. Drugiego dnia natomiast, czyli w piątek, niewielką sceną w kościele zawładnęli twórcy znacznie ostrzejszych brzmień, na których zresztą czekała liczna rzesza wielbicieli. Ale też trudno się dziwić, skoro w ciągu kilku godzin można było zobaczyć na jednej scenie grających po sobie między innymi warszawskich deathmetalowców z Vedonist, cieszące się nieomal nabożną czcią łódzkie formacje Tenebris i Pandemonium, płocki Hazael oraz – na finał – blackmetalowe Christ Agony, które by dotrzeć do Bolkowa, musiało dosłownie przemierzyć całą Polskę (ekipa prowadzona przez Cezarego Augustynowicza pochodzi bowiem z Morąga). I chociaż momentami można było odnieść wrażenie, że mury dawnej świątyni mogą w każdej chwili runąć – nic takiego się nie wydarzyło. Opatrzność, pomimo zdecydowanie antychrześcijańskiej proweniencji większości kapel, czuwała i nad muzykami, i nad słuchaczami.
Fot. Sebastian Chosiński
Fot. Sebastian Chosiński
Zaszczyt otwarcia właściwej części festiwalu, a więc tej na zamku, przypadł w udziale łódzkiemu duetowi Alles. Skazani na pożarcie – bo ludzi jeszcze mało, bo palące słońce, bo niełatwo być pierwszym – obronili się swoją oszczędną muzyką z pogranicza zimnej fali i electro-popu. Bo tak naprawdę najważniejsze są przecież emocje, a tych w kompozycjach zespołu, mimo programowego minimalizmu, nie brakuje. Po Marcinie Reguckim i Pawle Strzelcu na scenie zainstalowali się goście z dalekiego… Petersburga – ciesząca się w Rosji wielką popularnością wśród fanów muzyki niezależnej formacja Theodor Bastard. To kolejni artyści, których określić można mianem poszukujących – w swojej twórczości sięgają bowiem i po ambientowy neofolk, i po trip-hop, zdecydowanie nie stronią od eksperymentów, a na dodatek są wyjątkowo barwnymi ludźmi. Jana Wiewa i Aleksandr Starostin, który od początku istnienia zespołu, czyli od osiemnastu lat, posługuje się pseudonimem artystycznym Fiodor Swołocz, poprzez swoje dokonania jasno też określają własne inspiracje – tym samym określenie ich rosyjskimi Lisą Gerrard i Brendanem Perrym nie będzie chyba na wyrost. Zabrakło natomiast w Bolkowie awizowanej wcześniej postpunkowej londyńskiej grupy Ulterior; w drodze na lotnisko zespół miał wypadek samochodowy i w efekcie spóźnił się na lot do Polski.
Fot. Sebastian Chosiński
Fot. Sebastian Chosiński
Miłym zaskoczeniem pierwszego dnia (biorąc pod uwagę to, co działo się na zamku) był za to koncert tureckiego duetu She Passed Away. Muzycy z Bursy – wokalista i gitarzysta Volkan Caner oraz basista Idris Akbulut (wspomagani elektroniką) – zagrali czterdziestominutowy set, z którego najbardziej zadowoleni mogli być wielbiciele Clan of Xymox. Holenderski Grendel z kolei zapewne zadowolił wszystkich fanów electro i hardcore techno, do których jednak niżej – a w zasadzie wyżej – podpisany zdecydowanie się nie zalicza. Z tego samego powodu powinien odrzucić go belgijski duet The Klinik. Powinien, ale nie odrzucił. Głównie dlatego, że projekt Marca Verhaeghena i Dirka Ivensa ociera się także o industrial, a i wpływy Young Gods czy Psyche nie są mu obce. Poza tym jeśli ma się w repertuarze taki kawałek, jak „Sick in Your Mind”, można być spokojnym o pozytywne przyjęcie na każdym podobnym festiwalu.
Fot. Sebastian Chosiński
Fot. Sebastian Chosiński
Na koniec dnia sceną zwładnęli metalowcy. Portugalski Moonspell to już klasyka gatunku. Zaczynali od melodyjnego death metalu, potem zaczęli grać coraz bardziej gotycko, by na kolejnych albumach – już w naszym wieku – sięgać również po inspiracje muzyką symfoniczną. Wokalista Fernando Ribeiro i jego towarzysze nie zawiedli bolkowskiej publiki, prezentując to, co mają dotąd najlepszego w swoim curriculum vitae (choć oczywiście zawsze można by dorzucić kilka tytułów, których zabrakło). Było więc ostro i czadowo (z obowiązkowym growlingiem), ale również klimatycznie i majestatycznie (ze śpiewem charakterystycznym dla świętej pamięci Petera Steele’a z Type O Negative, któremu zresztą Ribeiro dedykował utwór „New Tears Eve”). Podsumowując: goście z Półwyspu Iberyjskiego zadbali o to, aby osobom powracającym do okolicznych hoteli, namiotów czy wynajętych w miasteczku pokojów nie zabrakło tematu do dyskusji!
koniec
23 lipca 2014

Komentarze

23 VII 2014   14:49:21

Chciałem tylko dodać, że kapela "z druiego końca Polski" Christ Agony, to kapela w której aktualnie gra założyciel - Cezar, który jest z Morąga, na bębnach gra Młody z Wrocławia (F.A.M., dawniej Dissenter) i Reyash z Zielonej Góry (Supreme Lord, kiedyś Vader). Pozdrawiam :}

23 VII 2014   14:51:59

Ech, ta globalizacja. :) Dzięki za doprecyzowanie.

23 VII 2014   17:41:10

Z tym melodyjnym death metalem to bym nie przesadzał - pierwsza płyta Moonspella to mieszanka black metalowo - folkowa.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Od: 2014-07-17
Do: 2014-07-20
Bolków, Niepodległości 10
Od: 2014-07-17
Do: 2014-07-20
Bolków, Zamkowa 1

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Średnio udane lądowanie
Sebastian Chosiński

13 V 2024

W połowie lat 70. zespół Can zmienił wydawcę. Amerykanów z United Artists zastąpili Brytyjczycy z Virgin. Pierwszym albumem, jaki ujrzał światło dzienne z nowym logo na okładce, był „Landed” – najsłabszy z wszystkich dotychczasowych w dorobku formacji z Kolonii.

więcej »

Non omnis moriar: Jak to jest płynąć „trzecim nurtem”…
Sebastian Chosiński

11 V 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj album z „trzecionurtowymi” kompozycjami Pavla Blatnego w wykonaniu Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Od krautu do minimalistycznego ambientu
Sebastian Chosiński

6 V 2024

Pierwsza nagrana po rozstaniu z wokalistą Damo Suzukim płyta Can była dla zespołu próbą tego, na co go stać. Co z tej próby wyszło? Cóż, „Soon Over Babaluma” nie jest może arcydziełem krautrocka, ale muzycy, którzy w składzie pozostali, czyli Michael Karoli, Irmin Schmidt, Holger Czukay i Jaki Liebezeit, na pewno nie musieli wstydzić się jej.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Tegoż autora

Jazzowe oblicze noise’u i post-rocka
— Sebastian Chosiński

Kto nie ryzykuje, ten… w spokoju nie żyje
— Sebastian Chosiński

W starym domu nie straszy
— Sebastian Chosiński

Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
— Sebastian Chosiński

Płynąć na chmurach
— Sebastian Chosiński

Ptaki wśród chmur
— Sebastian Chosiński

„Czemu mi smutno i czemu najsmutniej…”
— Sebastian Chosiński

Pieśni wędrujące, przydrożne i roztańczone
— Sebastian Chosiński

W kosmosie też znają jazz i hip hop
— Sebastian Chosiński

Od Bacha do Hindemitha
— Sebastian Chosiński

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.