Castle Party 2014 (3): Wynurzenie Kapitana NemoChoć w nazwie festiwalu Castle Party od dłuższego już czasu znajduje się dopisek „Dark Independent”, impreza ta wciąż kojarzona jest przede wszystkim z rockiem gotyckim. Mimo że – jak podczas tegorocznej edycji – królują tam również inne odmiany muzyki: electro, synth pop, post-rock czy EBM. Największym zaskoczeniem trzeciego dnia koncertów był nieco już zapomniany… Kapitan Nemo.
Sebastian ChosińskiCastle Party 2014 (3): Wynurzenie Kapitana NemoChoć w nazwie festiwalu Castle Party od dłuższego już czasu znajduje się dopisek „Dark Independent”, impreza ta wciąż kojarzona jest przede wszystkim z rockiem gotyckim. Mimo że – jak podczas tegorocznej edycji – królują tam również inne odmiany muzyki: electro, synth pop, post-rock czy EBM. Największym zaskoczeniem trzeciego dnia koncertów był nieco już zapomniany… Kapitan Nemo. Pierwsze dwa dni koncertów na zamku w Bolkowie na pewno nie zawiodły wiernej imprezie już od lat „gotyckiej” (w czysto symbolicznym znaczeniu tego słowa) publiczności: w piątek bezsprzecznie największą gwiazdą byli portugalscy metalowcy z Moonspell, natomiast w sobotę o miano formacji, której występ podobał się najbardziej, rywalizowali Francuzi z Alcest, Amerykanie z London After Midnight oraz Niemcy z Deine Lakaien. Każdy z wymienionych występów będzie mógł po latach – z odpowiedniej perspektywy czasowej – pretendować do miana tego niezapomnianego. Z tego punktu widzenia przed grupami, które miały zaprezentować się ostatniego dnia Castle Party, stanęło niezwykle trudne zadanie – dorównać poprzednikom! Czy się udało? Zależy przede wszystkim od gustu i preferencji muzycznych. Ostatni – w tym przypadku czwarty – dzień na scenie w dawnym koście ewangelickim otworzyła czeska grupa LateXjesuS, której frontmanką jest, znana już w Bolkowie ze składu Alvaréz Perez, wokalistka ukrywająca się pod pseudonimem Ellen Alvaréz. Zdania publiki były dość mocno podzielone. Jednych mogło urzec zgrabne połączenie electro i industrialu, innych irytował miejscami tandetny wokal, w takim „Plastik Queen” nawiązujący na przykład do… Lady Gagi. Warszawska Fuka Lata zaprezentowała z kolei muzykę z pogranicza electro i synth popu, który – jak się okazuje – tego dnia dominował na obu festiwalowych scenach (o czym będzie jeszcze później). Francuzi z A7ie i Dolls of Pain grali przede wszystkim do tańca, choć niekiedy musiał to być naprawdę niezły, schizofreniczny taniec-połamaniec. Zaszczyt zakończenia imprezy w kościele przypadł berlińczykom z Patenbrigade: Wolff, których set z pewnością zadowolił wszystkich wielbicieli electro „skażonego” odrobinę wpływami Laibacha. W tym samym czasie, gdy w kościele na scenę wychodzili muzycy LateXjesuS, na zamku powoli zbliżał się już do końca krótki występ solowego projektu wokalisty warszawskiej grupy Splendor – Bart Cathedral. Połączenie brzmień elektronicznych z gitarowymi i melodyjnym wokalem dało zaskakująco dobre efekty. Zresztą nic dziwnego, skoro jeszcze przed Castle Party wielu fanów Splendoru przekonywało, że będzie czego posłuchać! Do pieca dorzucili też łodzianie z Controlled Collapse – ich industrialne dark electro świetnie pasowało do klimatu miejsca, mimo że okazali się kolejną kapelą, której na pewno nie przysłużył się występ w promieniach palącego słońca. W zupełnie inny nastrój wprowadzili słuchaczy warszawianie z Obscure Sphinx – zespołu obracającego się wokół post-rocka i sludge metalu. Na program koncertu złożyły się w dużej części utwory z albumu „Void Mother”, z którymi nieźle poradziła sobie wokalistka – „Wielebna” Zofia Fraś. Kolejną muzyczną woltę zapewnili Meksykanie z C-Lekktor, którzy wzorem swoich rodaków z Hocico sprzed paru lat, pokazali, na czym polega prawdziwe harsh-electro. Kolejni dwaj wykonawcy przenieśli nas do świata synth popu i electro-rocka. Zaczęli „uczniowie”, czyli działająca obecnie w składzie trzyosobowym formacja ze stolicy – Super Girl & Romantic Boys. Ewa Malinowska (śpiew), Konstanty Usenko (śpiew i syntezator) oraz Michał Wróblewski (gitara) na scenie czuli się świetnie, ale też trudno się temu dziwić, skoro grupa – co prawda z przerwami – istnieje już ponad piętnaście lat. Debiutancką płytę – „Miłość z tamtych lat” – wydali jednak dopiero przed rokiem, co spowodowane było konfliktem z wytwórnią SP Records, dla której materiał pierwotnie powstał. Publiczność w Bolkowie usłyszała głównie piosenki z tego wydawnictwa, wśród których nie zabrakło największych hitów kapeli – „Spokoju” i „Syren”. Po SG&RB na scenie zaczęła instalować się kolejna formacja. Trzeba przyznać, że zarówno ze strony organizatorów, jak i samego artysty decyzja o występie na Castle Party była nieco ryzykowna. Bo z kim mógł kojarzyć się publiczności Kapitan Nemo? Z nie zawsze ambitnymi, bliskimi stylistyce popu piosenkami sprzed trzydziestu z górą lat. A jednak, gdy oczekiwanie na zespół się przedłużało (postanowiono bowiem rozpocząć występ zgodnie z planem, czyli dokładnie o godzinie 21), fani zebrani pod sceną dali pierwszy sygnał, że pan Kapitan będzie mógł liczyć na poważne traktowanie, krzycząc: „Gdzie jest Nemo?!”. Kapitan Nemo to oczywiście klawiszowiec i wokalista Bogdan Gajkowski – artysta już dzisiaj sześćdziesięcioczteroletni, dla którego okresem największej popularności były lata 80. XX wieku. Wtedy to wydał kilka przebojowych singli i dwie płyty długogrające; potem jednak na długo zniknął ze sceny, by przypomnieć o sobie na początku poprzedniej dekady. Wydał kolejny album, trochę koncertował i zniknął ponownie, by po raz kolejny powrócić w ubiegłym roku. Ten sam, chociaż zupełnie inny. „Ten sam”, bo wciąż w czarnych okularach i z czarnym beretem na głowie, „zupełnie inny”, ponieważ z żywymi muzykami (gitarzystą, basistą, klawiszowcem i bębniarzem), notabene o dobre pokolenie młodszymi od siebie. Na koncert w Bolkowie złożyły się wielkie hity sprzed trzech dekad, kilka kompozycji z wydanej dwanaście lat temu „Wyobraźni” oraz sporo nowych kawałków, które publika bolkowska usłyszała zapewne po raz pierwszy. Nie zabrakło więc ani „Elektronicznej cywilizacji”, ani „SOS dla planety”, było zaaranżowane w stylu Ministry „Oddalam się”, jak również gorące jeszcze „Love in the City”. Prawdziwe szaleństwo ogarnęło jednak publikę na finał, kiedy to Kapitan Nemo zaprezentował najpierw „Twoją Lorelei”, a następnie „Słodkie słowo” – refreny obu numerów zostały chóralnie odśpiewane przez artystę do spółki z fanami. Trzeba przyznać, że Gajkowski, który nigdy nie był wielkim wokalistą, występ w Bolkowie potraktował nadzwyczaj poważnie. Nowe aranżacje starych numerów sprawdziły się znakomicie, a melodeklamacje Kapitana Nemo pozwoliły zatuszować pewne niedostatki. Publiczność doceniła artystę, a artysta był kompletnie zaskoczony gorącym przyjęciem – i to do tego stopnia, że po bisie (z obowiązkową „Lorelei”) poprosił o możliwość zrobienia sobie ze sceny „selfie”. Poza tym nieśmiało rzucił pod koniec koncertu, że chętnie by jeszcze do Bolkowa kiedyś wrócił. Miejmy nadzieję, że organizatorzy usłyszeli ten apel. Po niespełna półgodzinnej przerwie na scenie zainstalowała się ostatnia tego roku formacja – kierowane od początku istnienia, czyli już od ćwierć wieku, przez Steve’a Naghaviego And One. Kto lubi synthpopowe wcielenie Depeche Mode, ewentualnie klimaty New Order bądź ambitniejszego Pet Shop Boys – na pewno zawiedziony nie był. Przed pierwszą w nocy, a więc już w poniedziałek 21 lipca, kolejna – dwudziesta pierwsza – edycja Castle Party przeszła do historii. Co czeka nas za rok? Prawdopodobnie jesienią pojawią się pierwsze przecieki co do line-upu. 25 lipca 2014 |
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj longplay z serii Supraphonu „Interjazz” z nagraniu dwóch czechosłowackich orkiestry pod dyrekcją Jana Ptaszyna Wróblewskiego i Gustava Broma.
więcej »Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Castle Party 2014 (2): Deine Lakaien w drodze do przeszłości
— Sebastian Chosiński
Castle Party 2014 (1): Moonspell w blasku księżyca
— Sebastian Chosiński
W starym domu nie straszy
— Sebastian Chosiński
Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
— Sebastian Chosiński
Płynąć na chmurach
— Sebastian Chosiński
Ptaki wśród chmur
— Sebastian Chosiński
„Czemu mi smutno i czemu najsmutniej…”
— Sebastian Chosiński
Pieśni wędrujące, przydrożne i roztańczone
— Sebastian Chosiński
W kosmosie też znają jazz i hip hop
— Sebastian Chosiński
Od Bacha do Hindemitha
— Sebastian Chosiński
Z widokiem na Manhattan
— Sebastian Chosiński
Duńczyk, który gra po amerykańsku
— Sebastian Chosiński