50 najlepszych płyt 2014Esensja50 najlepszych płyt 2014Sebastian Chosiński Nie da się ukryć, że muzyka D’accorD brzmi niezwykle eklektycznie, że trudno w niej znaleźć dźwięki, których już byśmy nie słyszeli. Lecz przecież nie zawsze chodzi o to, aby przecierać nowe szlaki i docierać tam, dokąd oko nie sięga. Mistrzostwo mogą osiągnąć nawet epigoni. A jeżeli na dodatek robią to z sercem, nie stroniąc przy tym od wykorzystywania niebanalnych rozwiązań stylistycznych i harmonicznych – wykonawcom takim można jedynie przyklasnąć i raczyć się ich twórczością. Sebastian Chosiński „Inner Earth”, choć jest naturalnym rozwinięciem poprzedniego albumu formacji, zasadniczo różni się od „Edvard Lygre Møster”. Tam, poza saksofonem, dominowały głównie klawiszowe pasaże Stålego Storløkkena; tutaj mamy natomiast niemal wszechobecną gitarę Hansa Magnusa Ryana, dzięki której muzyka formacji zyskała na wyrazistości i mocy. Pytanie tylko, czy „Snah” zagości w Møster! na dłużej, czy też za kilkanaście miesięcy pojawi się trzeci krążek Norwegów nagrany z jeszcze innym instrumentalistą. Trudno orzec, co byłoby lepsze. Pewne jest natomiast, że przebić poziom „Inner Earth” będzie muzykom niezwykle trudno. Piotr ‘Pi’ Gołębiewski Byli The White Stripes, potem nastała era The Black Keys, natomiast rok 2014 należał do innego duetu – Royal Blood. Tak jak wymienione zespoły, i ci młodzi Brytyjczycy nic sobie nie robią z ograniczonego składu. Choć stawiają na ascetyczne dźwięki basu i perkusji, to brzmią niczym wieloosobowy konglomerat. Hałas, energia i przede wszystkim natychmiast wpadające w ucho melodie są ich znakami rozpoznawalnymi. W końcu nie wystarczy tylko łoić w instrumenty podpięte do trzech wzmacniaczy, trzeba jeszcze wiedzieć, jak to robić, a panowie Mike Kerr i Ben Thatcher są w tej dziedzinie profesorami. Nic dziwnego, że Wielka Brytania oszalała na ich punkcie. Przemysław Pietruszewski Gdyby jednym utworem określić nowy album brytyjskiego producenta, byłby to z pewnością „Violence”. Ciężarny bas przytłacza tutaj nasze uszy kolejną dekonstrukcją klubowych dźwięków. Tym razem całość zostaje odpowiednio podrasowana masywną dawką dubstepu, który – na szczęście – nie jawi się tutaj jako główny gatunek muzyczny. To właściwie narzędzie wykorzystane do kolejnych elektronicznych eksperymentów Stotta. Łagodny wstęp w postaci „Time Away”, z kontrapunktem w postaci odzywającego się rogu, zwodzi nas trochę, nie odkrywając przed słuchaczem wszystkich dźwięków, które będą nam towarzyszyć do samego końca. „Faith in Strangers” to jakby kontynuacja wątków zapoczątkowanych na „Luxury Problems”, tyle że atmosfera jest jeszcze bardziej zagęszczona, transowo-neurotyczna. Jak w przypadku „Science And Industry”, gdzie jednostajny wsamplowany bit wtóruje dubowym strukturom. Alison Skidmore nadal urzeka rozerotyzowanym wokalem, wprowadzając także do muzyki filmową scenerię. Co bardziej lirycznym strukturom dostaje się od miarowych, tektonicznych sprzężeń werbla i basu, a w miarę upływu albumu artysta ani myśli zwalniać tempa. „Damage” oraz „No Surrender” są tego doskonałym przykładem. „Faith in Strangers”, podobnie jak poprzednik, stoi w opozycji do aktualnych trendów w muzyce tanecznej, a jego nieszablonowe i nieprzewidywalne odhumanizowane podkłady na długo zapewnią autorowi wysoką pozycję w dziedzinie współczesnej elektroniki. Przemysław Pietruszewski Jeśli „The Laughing Stalk” można było uznać za rasową rockową płytę, tak z „Refactory Obdurate” David Eugene Edwards bezceremonialnie wchodzi swoją gitarą nawet w rejony metalu. Amerykański kaznodzieja to już nie bard pogrywający natchnione country na odległej opuszczonej prowincji, tylko prawdziwy rockman z duszą diabła na ramieniu. I choć kolejne religijne sentencje mogłyby sugerować stonowany wydźwięk całości, to na przekór oczekiwaniom kolejne utwory albo podążają w stronę punkowego jazgotu („Masonic Youth”, „Good Shepherd”), albo zahaczają nawet o noise-rockowe wtręty, jak początek „Field of Hedon”. A ”Hiss” to już wręcz klasyczny metalowy numer z marszową rytmiką. Pomimo energetycznego, intensywnego brzmienia, „Refactory Obdurate” nadal zachowuje wykreowaną przez lata gotycko-folkową atmosferę, z charakterystyczną mantryczną manierą wokalną Edwardsa. To najbardziej dynamiczny i wielobarwny album Wovenhand, który dowodzi, że w tak ciasnym gatunku jak country jest jeszcze sporo miejsca na własne, niczym nieskrępowane eksperymenty z brzmieniem. Jacek Walewski Nergal w końcu zrozumiał, że siła jego muzyki leży nie w eksperymentach, ale w energii wprost z trzewi. Tym samym „The Satanist” jest najszczerszą i najlepszą płytą w dorobku Behemotha od okresu „Zos Kia Cultus”. Album zarówno w trafny sposób podsumowuje dotychczasową dyskografię grupy, jak i otwiera muzykom kilka nowych furtek. Generalnie, świetna płyta dojrzałego zespołu, pewnie czującego się w swojej stylistyce. Sebastian Chosiński Na „Grow” jest wszystko: zmieniające się nastroje, tęsknota i gniew, melancholia i złość, ale przede wszystkim nieskrywana miłość do artystów sprzed lat, na których wychowało się już niejedno pokolenie rockmanów. I nawet jeśli ktoś uzna – najzupełniej słusznie zresztą – że panowie z Three Seasons nie wydają ze swoich instrumentów ani jednego dźwięku, którego wcześniej byśmy już nie słyszeli, najważniejsze, że robią to z sercem i rozumem. Sebastian Chosiński Każdy z krążków Lunatic Soul był wydarzeniem; na żadnej z płyt Mariusz Duda nie zszedł bowiem poniżej bardzo wysokiego poziomu, do jakiego przyzwyczaił słuchaczy, grając w Riverside. Na „Walkin on a Flashing Beam” osiągnął jednak, jak się wydaje, szczyt możliwości twórczych. Czy da radę wznieść się jeszcze wyżej? W teorii jest to możliwe. A w praktyce? Przemysław Pietruszewski Norwescy producenci przekonują, że „The Inevitable End” będzie ostatnim krążkiem w ich karierze. Wielka to strata dla gatunku, ponieważ z perspektywy czasu to właśnie ten album okazuje się ich opus magnum. Deklaracja o zakończeniu działalności pod tym szyldem w jakimś stopniu zostaje na krążku odzwierciedlona. 17 utworów to nic innego jak rozliczenie się z ich własnymi fascynacjami, synthpopowymi „stygmatami”, które gęsto są przyobleczone współczesną produkcją. Słychać to dobitnie w tak nośnych kawałkach jak otwierający „Skulls”, „Save Me” czy „Monument” – fenomenalny utwór singlowy z EP-ki „Do It Again”, tutaj nieco przearanżowany. Łabędzi śpiew zespołu to nie tylko skoczne elektro. Na albumie znajduje się sporo miejsca dla subtelnych, spokojnych brzmień. Jamie Irrepressible raczy nas swoim delikatnym głosem w „You Know I Have to Go” jakby żegnając się za zespół z fanami. Melodramatyczny wokal Robyn z kolei wprowadza martylologiczną atmosferę w „Rong”, której akompaniuje orkiestra. Pomimo muzycznej sinusoidy „The Inevitable End” od początku do końca sprawia wrażenie spójnego, acz nacechowanego dość smutnym i mrocznym klimatem. Dobitnie przedstawia to ponowny featuring Jamiego Irrepressible′a w utworze „I Had This Thing” – numerze wyraźnie wchodzącym w mariaż ze sceną techno. Dwie płyty to dawka wystarczająca, aby z jednej strony powiedzieć: „Dziękujemy za to, że byliście przez cały okres”, a z drugiej podejść do swojej twórczości z dystansem, by za kilka lat może jednak stwierdzić: „Wracamy!”. Szkoda, aby tak ogromny potencjał drzemiący w zespole miał odpłynąć w niebyt. Sebastian Chosiński Kaukasus zrodził się jako projekt studyjny. I to do tego stopnia, że muzycy, nagrywając materiał na album zatytułowany po prostu „I”, nie spotkali się nawet w jednym miejscu. Każdy nagrywał u „siebie”: Rhys Marsh w Trondheim, Ketil Vestrum Einarsen – w Oslo, a Mattias Olsson – w Sztokholmie. Potem wszystkie taśmy trafiły w ręce Marsha, który całość zmiksował, zremasterował i wydał pod szyldem własnej wytwórni Autumnsongs Records. To, co rzuca się w uszy od pierwszego do ostatniego dźwięku na krążku, to przede wszystkim niezwykły rozmach aranżacyjny, wielość wykorzystanych instrumentów i tym samym masa smaczków. Muzycznie natomiast Kaukasus nie odkrywa Ameryki; poświęcając się graniu klimatycznego rocka progresywnego (miejscami uszlachetnionego majestatycznym popem), idzie w zasadzie szlakiem wytyczonym przed laty przez Marillion (ze Steve’em Hogarthem), Porcupine Tree i – w nieco mniejszym stopniu – Blackfield, przy okazji zahaczając też o najnowsze dokonania Anathemy i Opeth. Od wymienionych wyżej kapel odróżnia jednak Skandynawów przede wszystkim skłonność do eksperymentowania, przywodząca na myśl schyłek epoki krautrocka. |
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj longplay z serii Supraphonu „Interjazz” z nagraniu dwóch czechosłowackich orkiestry pod dyrekcją Jana Ptaszyna Wróblewskiego i Gustava Broma.
więcej »Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Pink Floyd w XXI wieku: Wchodząc do tej samej rzeki
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Weekendowa Bezsensja: 60 najgorszych okładek płyt 2014
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Nie przegap: Czerwiec 2014
— Esensja
Nie przegap: Marzec 2014
— Esensja
Prezenty świąteczne 2014: Mikołaju, zapodawaj muzę!
— Jacek Walewski, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Dwupak tematyczny: Progresywnie i regresywnie
— Sebastian Chosiński
W nocnych klubach Nowego Jorku i Chicago…
— Sebastian Chosiński
Po płytę marsz: Listopad 2014
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Tu miejsce na labirynt…: Spotkanie na szczycie
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Tęsknota za tym co ulotne
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Może i vintage, ale jaki nowoczesny!
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: „Ognia!”
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Valparaíso, Helsingborg, Malmö
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Pop i psychodelia
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Soundtrack do filmu, który trzeba sobie wymyślić
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Zmiany, które wychodzą na dobre
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Czekajcie, a będzie Wam dane!
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: W królestwie zapomnienia
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Chwila na oddech… tuż przed zmiażdżeniem
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: W ramionach Górskiej Pani
— Sebastian Chosiński
Wybierz najlepsze utwory Kazika!
— Esensja
50 najlepszych płyt 2018 roku
— Esensja
50 najlepszych płyt muzycznych 2017 roku
— Esensja
Zmarł Zbigniew Wodecki
— Esensja
Chris Cornell nie żyje
— Esensja
Music For Mr. Fortuna - konferencja prasowa
— Esensja
Moda na Castle Party
— Esensja
Wybierz najlepsze utwory Black Sabbath bez Ozzy’ego!
— Esensja
Wybierz najlepsze utwory Metalliki!
— Esensja
Masha Qrella - trasa koncertowa
— Esensja
Chciałam sprawdzić, czy faktycznie przybędą do mnie jakieś wspomnienia z przeszłości po wysłuchaniu Linkin Park, ale.. jak szybko przyszły, tak szybko odeszły. Chyba już do nich nie wrócę. Dobrze jest zobaczyć Sólstafir na pierwszej pozycji.