Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Tantor

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułTantor
Wykonawca / KompozytorTantor
Data wydania1979
Wydawca Philips
NośnikCD
Czas trwania39:39
Gatunekjazz, rock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Utwory
Winyl1
1) Guarreras Club04:31
2) Niedernwohren05:41
3) Llama siempre03:18
4) Oreja y vuelta al ruedo06:37
5) Halitos07:02
6) El sol de la pobreza04:44
7) Carrera de chanchos07:48
Wyszukaj / Kup

Non omnis moriar: Warto pamiętać o Słoniach

Esensja.pl
Esensja.pl
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj Argentyńczycy z zespołu Tantor.

Sebastian Chosiński

Non omnis moriar: Warto pamiętać o Słoniach

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj Argentyńczycy z zespołu Tantor.

Tantor

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułTantor
Wykonawca / KompozytorTantor
Data wydania1979
Wydawca Philips
NośnikCD
Czas trwania39:39
Gatunekjazz, rock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Utwory
Winyl1
1) Guarreras Club04:31
2) Niedernwohren05:41
3) Llama siempre03:18
4) Oreja y vuelta al ruedo06:37
5) Halitos07:02
6) El sol de la pobreza04:44
7) Carrera de chanchos07:48
Wyszukaj / Kup
To zadziwiające, że w czasie gdy Argentyną – na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego wieku – rządziła okrutna junta wojskowa generała Jorgego Rafaela Videli, gdy niemal każdego dnia z ulic Buenos Aires i innych miast znikali i przepadali na zawsze przeciwnicy reżimu, w kraju tym powstawała tak wspaniała muzyka. Przed kilkoma tygodniami przypomnieliśmy zespół Rayuela (nazwa jest oryginalnym hiszpańskim tytułem kultowej powieści Julio Cortazara „Gra w klasy”), który w 1977 roku opublikował – jak się potem okazało – znakomity, choć niestety jedyny w swym dorobku album. W tym samym roku przeszła do historii wielce znacząca dla argentyńskiego rocka progresywnego formacja Aquelarre, a już kilka miesięcy później na jej gruzach narodził się inny zespół – Tantor. Gdy światło dzienne ujrzała jego debiutancka płyta – zatytułowana po prostu „Tantor” (1979) – wydawało się, że władzy zbrodniczych generałów nic nie będzie w stanie zaszkodzić ani tym bardziej doprowadzić do jej upadku. Być może więc ta wspaniała muzyka była ucieczką od ponurej codzienności, która zapewne doskwierała bardziej świadomym, przyzwyczajonym do wolności słowa i sumienia, obywatelom.
Gdy w 1978 roku – przypomnijmy: roku rozgrywanych w Argentynie piłkarskich mistrzostw świata – Tantor rozpoczął swoją działalność, można było wiązać z tym faktem olbrzymie nadzieje. Żaden z trzech muzyków tworzących podstawowy skład grupy nie był bowiem anonimowy. Wręcz przeciwnie! Odegrali już oni wcześniej istotną rolę w dziejach muzyki rockowej na kontynencie południowoamerykańskim. Przyjrzyjmy się pokrótce ich biografiom. Gitarzysta solowy Héctor Starc urodził się w 1950 roku i początkowo wcale nie wiązał swojej przyszłości z działalnością artystyczną, postanowił bowiem kształcić się na żołnierza zawodowego. Jako młody kadet w czasie nauki w Narodowej Akademii Wojskowej poznał jednak brytyjską muzykę rockandrollową i sam postanowił sięgnąć po gitarę. Od połowy lat 60. pojawiał się w kolejnych zespołach, których nazwy dzisiaj niewiele już mówią: Los Walkers, Alta Tensión, Los Pop Singers czy Trieste. Dopiero gdy usłyszał utwory Ritchiego Blackmore’a, Erica Claptona, Jimiego Hendriksa i Petera Greena, „wsiąknął” tak bardzo, że zdecydował się rzucić mundur i zarabiać na życie w zupełnie inny sposób.
W 1971 roku Starc znalazł się w składzie Aquelarre, w którym spotkał między innymi starszego od siebie o cztery lata perkusistę Rodolfa Garcíę. Ten był już wtedy doświadczonym muzykiem, ponieważ przez trzy wcześniejsze lata (1967-1970) był podporą kwartetu progresywno-psychodeliczno-folkowego Almendra, z którym nagrał dwa albumy studyjne: „Almendra” (1969) oraz „Almendra II” (1970). Po rozpadzie tej grupy związał się z wokalistą Litto Nebbią, które wspomógł w realizacji płyty „Nebbia’s Band” (1971), po czym dołączył do wspomnianego już Aquelarre. W ciągu kolejnych pięciu lat aktywności formacja ta opublikowała cztery krążki, będące dzisiaj istotnym rozdziałem w dziejach rocka argentyńskiego: „Aquelarre” (1972), „Candiles” (1973), „Brumas” (1974) oraz „Siesta” (1975). Współpraca Starka z Garcíą układała się tak dobrze, że po rozpadzie grupy postanowili dalej pracować razem. Potrzebowali jednak gitarzysty basowego; po kilkumiesięcznych poszukiwaniach został nim Carlos Alberto Rufino (rocznik 1947), zdrobniale nazywany przez kolegów „Machim”, który do żółtodziobów na scenie rockowej także się nie zaliczał.
Rufino rozpoczął karierę w pierwszej połowie lat 70. u boku gitarzysty Norberto Napolitano, który – jako Pappo – stał na czele łączącej hard rock z bluesem grupy Pappo’s Blues; usłyszeć można go jednak tylko na jednej płycie tego zespołu – „Volumen 3” (1973). Rok później zdecydował się bowiem połączyć siły z wokalistą i gitarzystą Luisem Alberto Spinettą (który wcześniej grał z Garcíą w Almendrze) i stworzyć progresywno-bluesową grupę Invisible. Pozostawiła ona po sobie trzy longplaye: „Invisible” (1974), „Durazno sangrando” (1975) oraz „El jardín de los presentes” (1976). Rozpadła się zaś mniej więcej w tym samym czasie co Aquelarre. Spinetta wciąż utrzymywał przyjacielskie relacje z Garcíą, więc możemy chyba założyć, że to on podpowiedział Rodolfowi i Héctorowi, kto świetnie sprawdziłby się w roli drugiej połówki sekcji rytmicznej w ich nowym zespole. Tak narodził się Tantor, którego nazwa – podobnie jak miało to miejsce w przypadku wspominanej już grupy Rayuela – miała swoje korzenie w literaturze, tyle że o znacznie mniejszym ciężarze gatunkowym niż „Gra w klasy”. Tantor to gatunek słonia pojawiającego się w powieściach Edgara Rice’a Burroughsa o… Tarzanie.
Dlatego też na okładce debiutanckiej płyty formacji z Buenos Aires możemy zobaczyć to właśnie zwierzę. Album nagrany został pomiędzy listopadem 1978 a styczniem 1979 roku w mieszczącym się w stolicy Argentyny Estudios Phonogram; tam też – w lutym i marcu – miały miejsce miksy i mastering. Kilka miesięcy później nakładem wytwórni Philips longplay – zatytułowany po prostu „Tantor” – trafił do sprzedaży. Poza wspomnianą już trójką w nagraniach można usłyszeć jeszcze dwóch muzyków, traktowanych jako goście, ale będących de facto pełnoprawnymi – przynajmniej w studiu – członkami zespołu; chodzi o grających na instrumentach klawiszowych (syntezatorach i fortepianie elektrycznym) Lito Vitalego oraz Leo Sujatovicha. Mieli oni tak przemożny wpływ na brzmienie argentyńskiej formacji, że trudno byłoby wyobrazić sobie jej debiutancki album bez ich udziału. Kompozytorem wszystkich siedmiu utworów był Starc. Dwa z nich ozdobione zostały wokalem „Machiego”; zaśpiewał on teksty napisane przez… Luisa Alberto Spinettę, z którym występował w szeregach Invisible, a który był równie dobrze znany Garcíi z czasów Almendry.
Na otwarcie płyty muzycy wybrali utwór „Guarreras Club”, który jest klasycznym przykładem fusion z drugiej połowy lat 70. ubiegłego wieku, kiedy to brzmienie fortepianu elektrycznego coraz częściej wypierane było przez syntezatory (Józef Skrzek w SBB robił dokładnie to samo). Z kolei partia gitary Starka zahacza o muzykę folkową i dźwięki charakterystyczne dla flamenco. Z drugiej jednak strony w dalszej części numeru Héctor pozwala sobie na typowe progresywne zagrywki, jakich nie powstydziłby się nawet Steve Hackett w czasach Genesis. W „Niedernwohren” Tantor nieco zwalnia tempo, dzięki czemu robi się balladowo i klimatycznie, w czym zresztą duża zasługa partii Sujatovicha właśnie na fortepianie elektrycznym. By jednak nie znudzić słuchacza, Starc regularnie stara się „podgryzać” swymi zagrywkami klawisze, czym wprowadza trochę niepokojący nastrój. Znika on jednak w momencie, gdy rozlegają się pierwsze nuty „Llama siempre” – pierwszej z dwóch zaśpiewanych przez Rufino piosenek. To najkrótsza kompozycja na płycie, ale za to bardzo przebojowa i wpadająca w ucho, kojarząca się ze szlachetnym progresywnym popem w wykonaniu Alan Parsons Project, 10cc czy też Camela z przełomu lat 70. i 80.
Zamykający stronę A wydania winylowego albumu „Oreja y vuelta al ruedo” to najmocniejszy fragment dzieła, jeden z tych ponadczasowych utworów, do których wielbiciele jazz-rocka powinni wracać latami. Rozmach typowy dla rocka progresywnego miesza się tutaj z jazzowymi partiami gitary i fortepianu elektrycznego (vide Sujatovich); do tego dochodzi jeszcze wspaniały motyw przewodni na syntezatorze (tym razem kłania się Lito Vitale), który przeradza się w absolutnie porywającą solówkę. Po przełożeniu krążka na drugą stronę wcale nie robi się słabiej. „Halitos” to kolejna perełka w repertuarze Tantora. Długi fortepianowy wstęp poprzedza rozbudowany fragment z mocno wyeksponowaną gitarą. Po raz kolejny mamy tu do czynienia z progresem w najczystszej postaci. Tyle że wcale nie jest tak do samego końca. Z biegiem czasu ster przejmuje bowiem Vitale, który serwuje słuchaczom partię fortepianu niemal żywcem wyjętą z muzyki postbopowej lat 60. I brzmi nie mniej wspaniale, niż zmarły dekadę wcześniej Krzysztof Komeda na swoim nieśmiertelnym „Astigmatic”. W budowaniu odpowiedniego nastroju wspomaga go też Starc, który gra tak, jakby zasłuchał się w najwspanialsze solówki Johna Abercrombiego.
Następujący po „Halitos” utwór „El sol de la pobreza” to druga piosenka zaśpiewana przez „Machiego” – utrzymana w tym samym stylu co „Llama siempre”, ale nieco subtelniejsza i jeszcze bardziej szlachetna w brzmieniu. Odpowiednio budowany nastrój prowadzi do kolejnej znakomitej partii solowej gitarzysty, który udowadnia, że – podobnie jak Andrew Latimer w Camelu – tak on w Tantorze potrafi zaledwie kilkoma nutami zniewolić słuchacza. Nie mniej fascynujący jest finał całej opowieści, czyli prawie ośmiominutowy „Carrera de chanchos”, w którym syntezatorowe fusion idealnie współgra z gitarowym rockiem progresywnym. Starc i Vitale prowadzą tu zresztą przepiękny dialog, a zamykająca numer solówka Héctora swym urokiem jest w stanie skruszyć najtwardsze serce. Być może gdyby album ten nagrała formacja rodem z Wielkiej Brytanii czy Niemiec, dzisiaj zajmowałby on poczesne miejsce na listach najlepszych płyt progresywnych lat 70. XX wieku. Niestety, Argentyna w tamtych czasach znajdowała się na uboczu wielkiego muzycznego świata; jeśli poświęcano jej czas, to głównie po to, by mówić o wspaniałej reprezentacji piłkarskiej bądź nieludzkich rządach generałów. Kto miał wtedy czas i ochotę, by przedzierać się przez wydawane w tym kraju płyty z muzyką rockową?…
Po wydaniu debiutanckiego krążka Tantor – niestety! – popadł w letarg. W tym czasie Rufino związał się z grupą Vivencia, z którą w następnych latach zarejestrował trzy płyty: „Azules de otoño” (1979), „Los siete pecados capitales” (1980) oraz „Pare y escuche’” (1983). Z kolei García wrócił – jeszcze w tym samym 1979 roku – do reaktywowanej na krótko Almendry, która najpierw nagrała nowy album studyjny „El valle interior” (1980), a następnie ruszyła w promocyjno-wspomnieniową trasę koncertową, po której pamiątką okazało się dwupłytowe wydawnictwo „Almendra en obras” (1980). Jak się niebawem okazało, „Machi” już nie wrócił; na jego miejsce Héctor i Rodolfo „zakontraktowali” śpiewającego gitarzystę basowego, dwudziestojednoletniego wówczas Marcelo Torresa; dokooptowali również na stałe klawiszowca, którym został niejaki Babú Cerviño (młodszy od Torresa o trzy lata). W nowym składzie we wrześniu 1982 roku Tantor – teraz już jako kwartet – zaszył się w tym samym studiu co poprzednio, a efektem jego pracy okazał się album „Mágico y natural”.
Gdy longplay pojawił się na sklepowych półkach, junta wojskowa w Argentynie – po przegranej z Wielką Brytanią wojnie o Falklandy-Malwiny – w zasadzie już dogorywała. Kilka miesięcy później odbyły się pierwsze od siedmiu lat wolne wybory prezydenckie, które wygrał Raúl Alfonsín, działacz socjaldemokratycznej Radykalnej Unii Obywatelskiej. W tym samym czasie Tantor przestał istnieć. Taka widocznie była cena za przywrócenie demokracji.
koniec
1 lutego 2015

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Non omnis moriar: Siła jazzowych orkiestr
Sebastian Chosiński

4 V 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj longplay z serii Supraphonu „Interjazz” z nagraniu dwóch czechosłowackich orkiestry pod dyrekcją Jana Ptaszyna Wróblewskiego i Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Eins, zwei, drei, vier, fünf…
Sebastian Chosiński

29 IV 2024

Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.

więcej »

Non omnis moriar: Brom w wersji fusion
Sebastian Chosiński

27 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.