EKSTRAKT: | 70% |
---|---|
WASZ EKSTRAKT: | |
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Iltar |
Wykonawca / Kompozytor | Iltar |
Data wydania | 1977 |
Nośnik | Winyl |
Czas trwania | 44:17 |
Gatunek | jazz, rock |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
W składzie |
Steve Buchanan, Elliott Levin, Michael Urbanek, John Henderson, Paul Garrin, Dave Kossoff, Sis Mamolen, Dot Glorn |
Utwory | |
Winyl1 | |
1) Mirrorhetorical Degeneracy | 11:51 |
2) Ewe Dough Know What Fo’ Kiss | 09:01 |
3) Parapalegiance | 17:55 |
4) You Don’t Know Me / Dying in the Subway | 05:35 |
Non omnis moriar: Stać ich było na więcej!Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj amerykańska freejazzowa grupa Iltar.
Sebastian ChosińskiNon omnis moriar: Stać ich było na więcej!Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj amerykańska freejazzowa grupa Iltar. Iltar
Wyszukaj / Kup W zasadzie to niewiele o nich wiadomo. Oczywiście poza nazwiskami muzyków i tym, że pochodzili z Nowego Jorku. Kiedy jednak zespół powstał i kiedy się rozpadł – pozostaje tajemnicą. Głównie dlatego, że prawdopodobnie działał krótko, pozostawił po sobie tylko jedną, wydaną niezależnie, płytę, po czym drogi artystów go tworzących rozeszły się na dobre. Niektórzy z nich kontynuowali wprawdzie karierę, ale żadnego sukcesu – ani większego, ani mniejszego – nie odnieśli. Grupa nazywała się Iltar i była – przynajmniej w trakcie jedynej sesji nagraniowej, która po niej pozostała – sekstetem. Na jej czele stał gitarzysta o swojsko brzmiącym nazwisku Urbanek. Michael Urbanek! (Proszę jednak nie mylić go z Michałem Urbaniakiem). Poza nim w grupie grali: saksofoniści Steve Buchanan i Elliott Levin (ten drugi sięgał również po flet), drugi gitarzysta John Henderson, basista Paul Garrin oraz bębniarz Dave Kossoff. Oprócz nich w studiu pojawili się również goście: grająca na sitarze Sis Mamolen oraz Dot Glorn, który zarejestrował ścieżkę tambury. Gdzie i kiedy odbyła się sesja – trudno dociec. Na okładce płyty nie ma na ten temat najmniejszej nawet wzmianki. Ba! choć w nagraniach słychać wyraźnie melorecytujące tekst głosy, a nawet śpiew – nie raczono zaznaczyć, czyj to jest wkład. Wiadomo tyle, że album zatytułowany po prostu „Iltar” ujrzał światło dzienne w 1977 roku nakładem firmy Tiwa. Ta działająca w drugiej połowie lat 70. ubiegłego wieku niezależna wytwórnia pozostawiła po sobie zaledwie kilka wydawnictw. Zespołów tak samo mało znanych, jak Iltar. Chyba że akurat mówi Wam coś nazwa Olduvai Music (to trio, w którym grał zresztą Elliott Levin) bądź nazwisko awangardowo-jazzowej skrzypaczki Hawley Adams Currens… Mimo tej wielkiej tajemnicy – a może właśnie dzięki niej – która unosi się nad nowojorskim sekstetem, warto przyjrzeć się bliżej pozostawionemu przez niego albumowi. Trafiły nań cztery kompozycje, których czas trwania przekroczył magiczne dla każdego Polaka czterdzieści cztery minuty. Najważniejsza jednak jest oczywiście muzyka. A ta, choć trudno uznać ją za arcydzieło, całkowicie zaskakuje. Zwłaszcza gdy zdamy sobie sprawę, że powstała już prawie cztery dekady temu. Co w niej takiego zaskakującego? Punktem wyjścia dla Amerykanów były poszukiwania stricte freejazzowe. Z tą różnicą, że w przeciwieństwie do setek, jeśli nie tysięcy tego typu formacji, w instrumentarium Iltara znalazło się miejsce na gitarę elektryczną. Ba! na dwie gitary. Co z kolei świadczy o mocnym skręcie w kierunku jazz-rocka. Nie można jednak zapominać również o tym, że w niektórych utworach sekcja rytmiczna zespołu poczyna sobie z takim rozmachem, że można uznać go niemal za skład proto-punkowy. Gdzie Michael Urbanek i jego koledzy szukali zatem inspiracji? Bez najmniejszych wątpliwości – w dokonaniach kultowego amerykańskiego jazzmana Hermana Poole’a Blounta, dużo bardziej znanego pod artystycznym pseudonimem Sun Ra. Ale chyba także w twórczości MC5, New York Dolls oraz The Stooges. Właśnie ze skrzyżowania zamiłowania do freejazzowych „odjazdów” i proto-punkowej ekspresji zrodziło się to, co możemy usłyszeć na albumie „Iltar”. Choć gwoli ścisłości należałoby wspomnieć jeszcze o dorzuconej do tej – i tak już wybuchowej – mieszanki szczypcie psychodelii i raga-rocka. Prawda, że brzmi intrygująco? Album otwiera niemal dwunastominutowa kompozycja „Mirrorhetorical Degeneracy”. I jest to początek bardziej rockowy niż jazzowy (choć jednak w wydaniu awangardowym). W każdym razie do zabawy zapraszają słuchaczy obaj gitarzyści. Dopiero po kilkudziesięciu sekundach daje o sobie znać sekcja dęta, która powtarza w kółko ten sam zapętlony motyw – swoją drogą bardzo energetyczny, skoczny, można chyba nawet stwierdzić, że… optymistyczny. Z czasem saksofoniści ponownie ustępują pola gitarzystom, ale kiedy powracają, to już po to, by do końca trzymać pieczę nad całością. Utwór nabiera tym samym dużo bardziej freejazzowego charakteru; pojawiają się nawet przetworzone elektronicznie ludzkie głosy. Finał natomiast przenosi nas w inny wymiar, oferując prawdziwie szamańsko-afrykański rytm. Aż żal, że od tego momentu grupa tak szybko zmierza ku końcowi. Nieco krótsze „Ewe Dough Know What Fo’ Kiss” otwierają dźwięki saksofonów. Tak przenikliwe, że mogłyby poderwać na nogi nawet umarłego. Wszystko po to, by chwilę później oddać „głos” Urbankowi i Hendersonowi, który z kolei serwują porcję klasycznego fusion, wzbogaconego – po raz kolejny – o zabawy elektroniką. Na zakończenie zaś swoje „pięć minut” ma flecista. Stronę B winylowej płyty – notabene album Iltar do dzisiaj nie doczekał się żadnej reedycji (a więc i kompaktowej) – otwiera najdłuższy w całym zestawie (osiemnastominutowy) numer „Parapalegiance”. Biorąc pod uwagę długość trwania, nie powinniśmy też dziwić się temu, że najwięcej się w nim dzieje. Muzycy zaczynają bardzo freejazzowo – i to zarówno w warstwie rytmicznej, jak i solowej (vide saksofon tenorowy Elliotta Levina), choć z biegiem czasu skręcają w stronę jazz-rocka (gitara Michaela Urbanka oraz podgrywający mu na drugim planie saksofon altowy Steve’a Buchanana), by ostatecznie zahaczyć o klimaty orientalne (wreszcie przychodzi moment, w którym mogą wykazać się artyści grający na sitarze i tamburze). Na koniec natomiast zespół zatacza wielkie koło i wraca do punktu wyjścia, co oznacza, że mamy do czynienia z potężną dawką dęciaków, które brzmią jednocześnie majestatycznie i szalenie. Jakby komuś było jeszcze za mało atrakcji, na deser otrzymuje wystrzałowy „You Don’t Know Me / Dying in the Subway”, które jest wypadkową free jazzu (w warstwie konstrukcyjnej i instrumentalnej) oraz punk rocka (przede wszystkim w rytmicznej). Momentami utwór ten brzmi jak późne wcielenie naszej rodzimej Śmierci Klinicznej, choć oczywiście powstał kilka lat wcześniej. Dlaczego Iltarowi nie było dane zrobić kariery? Być może muzyka Amerykanów okazała się nazbyt hermetyczna. A może po prostu padli ofiarą wybuchającej właśnie wtedy mody na punk rock, ale w jego czystej postaci, nie skażonej innymi gatunkami (a już na pewno nie jazzem!). Domyślać możemy się, że płyta nie miała żadnej promocji, w efekcie czego grupa wkrótce się rozpadła. Z muzyków tworzących Iltar największą karierę zrobił Elliott Levin, którego w następnych latach można było usłyszeć w takich formacjach, jak Olduvai Music, Don Preston’s Akashic Ensemble, Matahari, Cecil Taylor Ensemble (gdzie grał razem z Charlesem Gayle’em), The Sound Visions Orchestra oraz w kwartecie, któremu liderował do spółki z Tyrone’em Hillem. Steve Buchanan na początku lat 90. XX wieku trafił do freejazzowego big bandu Insub Meta Orchestra, natomiast Michael Urbanek zainteresował się muzyką ambientową i od drugiej połowy lat 80. – po „przepoczwarzeniu” się w Michaela Mantrę – opublikował około dwudziestu płyt utrzymanych w tej właśnie stylistyce. Zmarł na raka w kwietniu 2014 roku. 9 stycznia 2016 Skład: Steve Buchanan – saksofon altowy Elliott Levin – saksofon tenorowy, flet Michael Urbanek – gitara elektryczna John Henderson – gitara elektryczna Paul Garrin – gitara basowa Dave Kossoff – perkusja, instrumenty perkusyjne gościnnie: Sis Mamolen – sitar (3) Dot Glorn – tambura (3) |
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj longplay z serii Supraphonu „Interjazz” z nagraniu dwóch czechosłowackich orkiestry pod dyrekcją Jana Ptaszyna Wróblewskiego i Gustava Broma.
więcej »Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Siła jazzowych orkiestr
— Sebastian Chosiński
Brom w wersji fusion
— Sebastian Chosiński
Praga pachnąca kanadyjską żywicą
— Sebastian Chosiński
Znad Rubikonu do Aszchabadu
— Sebastian Chosiński
Gustav, Praga, Brno i Jerzy
— Sebastian Chosiński
Jazzowa „missa solemnis”
— Sebastian Chosiński
Prośba o zmiłowanie
— Sebastian Chosiński
Strzeż się jazzowej policji!
— Sebastian Chosiński
Fusion w wersji nordic
— Sebastian Chosiński
Van Gogh, słoneczniki i dyskotekowy funk
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Nie bądź jak kura w Wołominie!
— Sebastian Chosiński
W starym domu nie straszy
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Gdy miłość szczęścia nie daje…
— Sebastian Chosiński
„Kobra” i inne zbrodnie: Rosjan – nawet zdrajców – zabijać nie można
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Od smutku do radości
— Sebastian Chosiński
Nie taki krautrock straszny: Eins, zwei, drei, vier, fünf…
— Sebastian Chosiński
East Side Story: Ucz się (nieistniejących) języków!
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Człowiek z blizną i milicjant bez munduru
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Ente wcielenie Magmy
— Sebastian Chosiński
Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
— Sebastian Chosiński