Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

Nazywał się Lemmy i grał rock’n’roll

Esensja.pl
Esensja.pl
1 2 3 7 »
Wraz ze śmiercią Lemmy’ego Kilmistera, lidera Motörhead, skończyła się pewna epoka w muzyce. Okazało się bowiem, że nawet dotąd niezniszczalne gwiazdy rocka są tylko ludźmi. Uczcijmy zatem niniejszym tekstem jego pamięć. Uwaga! Czytać popijając whisky z colą!

Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Nazywał się Lemmy i grał rock’n’roll

Wraz ze śmiercią Lemmy’ego Kilmistera, lidera Motörhead, skończyła się pewna epoka w muzyce. Okazało się bowiem, że nawet dotąd niezniszczalne gwiazdy rocka są tylko ludźmi. Uczcijmy zatem niniejszym tekstem jego pamięć. Uwaga! Czytać popijając whisky z colą!
Wspomniany napój był ulubionym trunkiem artysty i nawet co bardziej zagorzali fani postulują w internecie, by drink ten miał oficjalną nazwę „Lemmy”. Niestety, nazwa ta raczej się nie przyjęła. Zwłaszcza że – o dziwo – to nie on, ani mocno imprezowy tryb życia, związany z nadużywaniem różnych niedozwolonych substancji, doprowadził do zgonu naszego bohatera. Ian Fraser Kilmister, bo tak się na prawdę nazywał Lemmy, zmarł 28 grudnia 2015 roku, cztery dni po swoich siedemdziesiątych urodzinach w wyniku niewydolności serca będącej powikłaniem związanym z atakiem złośliwego raka prostaty. Stanowi to przestrogę dla panów wierzących, że częste uprawianie seksu chroni przed tą chorobą. Lemmy bowiem jest podejrzewany o posiadanie ponad dwóch tysięcy partnerek. Osobiście jednak uważam, że wykończyli go lekarze, którzy zakazali mu popijania ukochanej whisky z colą. Co prawda ten przerzucił się na wino, ale okazało się mniej konserwujące…
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Od samego początku kariery Lemmy się nie oszczędzał. Już jako nastolatek wsiąkł w rozpustny świat narkotyków i hulaszczej zabawy, jaka cechowała Londyn w latach 60. Występował z kilkoma zespołami, z którymi nie odniósł sukcesu (The Rockin’ Vickers, Sam Gopal, Opal Butterfly), by trafić wreszcie do cenionego spacerockowego kolektywu Hawkwind. Współtworzył jego najlepsze albumy, w tym jedną z koncertówek wszech czasów – „Space Ritual” (1973). Choć grupa wyznawała ideologię hippisowską, głosząc miłość, radość i wolny seks, w wyniku wewnętrznej walki o jej dowództwo pozbyto się coraz bardziej rozpychającego się na scenie Lemmy’ego. Zrobiono to w wyjątkowo mało elegancki sposób, a pretekstem było zatrzymanie go na granicy pod zarzutem posiadania narkotyków, kiedy Hawkwind udawał się na trasę po Kanadzie. Być może to uzasadnienie przeszłoby gdzie indziej, ale nie w formacji, której członkowie praktycznie nie trzeźwieli, a i niejednokrotnie otumaniali swoją publiczność, potajemnie wkładając narkotyki do przekąsek serwowanych na występach.
Kilmister zemścił się na byłych kolegach kradnąc im potrzebny mu sprzęt, po czym stworzył swój projekt życia – Motörhead. Pierwotnie miał się nazywać Bastards, ale odradził mu to menadżer, zwiastując klęskę komercyjną tak ochrzczonemu przedsięwzięciu. Ostatecznie stanęło na tym, że nowa grupa otrzymała nazwę od ostatniej piosenki, jaką Lemmy napisał dla Hawkwind (którą na dobrą sprawę włączył do swojego repertuaru). W slangu „motörhead” oznacza jazdę po zażyciu kwasu. Doskonale więc oddaje atmosferę, jaka panowała wtedy w zespole. W jego składzie, poza liderem, znaleźli się gitarzysta Larry Wallis i perkusista Lucas Fox.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Pierwszy raz na scenie formacja zaprezentowała się 20 lipca 1975 roku w londyńskim Roundhouse i dziś możemy posłuchać, jak sobie poradziła, sięgając po bootleg „The First Show”. Od razu należy zaznaczyć, że mamy do czynienia z materiałem o bardzo złej jakości, nagranym z publiki. Pozycję tę polecam więc jedynie badaczom historii grupy. Jeśli jednak niestraszne Wam takie problemy, jak niewyraźne, dudniące brzmienie i rozmowy publiczności na pierwszym planie, będziecie mogli odkryć, że na samym początku Motörhead było bardzo blisko do Hawkwind. Nie tylko ze względu na wykorzystanie materiału formacji (w tym napisanych dla niej przez Lemmy’ego „Motörhead” i „Lost Johnny”), ale także poprzez niespotykane w późniejszym etapie działalności długie fragmenty improwizowane (nawet do 17 minut!). Resztę materiału uzupełniły covery takich artystów, jak Edward Holland Jr., Sonny Bill Williamson, Pink Fairies i The Velvet Underground. Choć Lemmy późnej otwarcie twierdził, że w tamtym okresie byli „do dupy”, na pewno mamy do czynienia z ciekawostką.
Osobną sprawę stanowi kontrowersyjne z naszego punktu widzenia wykorzystanie jako intra koncertu przemówienia Hitlera. Tego typu zagrywki spowodowały, że na lata Motörhead zyskał łatkę propagatora idei nazistowskich. Lemmy jednak wszystkiemu zaprzeczał, twierdząc, że po prosu interesuje się militariami i podobają mu się mundury niemieckie. A dowodem, że jest daleki od hitlerowskiej ideologii stanowi fakt, że jego jedyną miłością była czarnoskóra dziewczyna.
Wracając do losów zespołu, czekała go długa droga by wydać debiutancki album. Choć początek miał imponujący, a media się nim interesowały, nagrywanie szło jak po grudzie. Największe problemy robiła wytwórnia United Artists, z którą formacja podpisała kontrakt. Przede wszystkim przestało jej zależeć na muzykach, jednocześnie nie pozwalając im nagrać albumu pod innym szyldem. Problemy pojawiły się również na tle personalnym. Pierwszy odpadł Lucas Fox, który nie wytrzymał imprezowego trybu życia. Trudno bowiem stawać w konkury z Lemmy’m, któremu lekarz odradził przetoczenie krwi, które ten chciał zastosować w celu oczyszczenia organizmu. Uznał bowiem, że jego ciało jest tak przesiąknięte szkodliwymi substancjami, że wpompowanie w nie świeżej, zdrowej krwi po prostu by go zabiło.
Na szczęście szybko znalazł się perkusista, który zastąpił Foxa. Był nim Phil „Philthy Animal” Taylor, który na długie lata zadomowił się w formacji. Niedługo później z kolektywu wypisał się Larry Wallis, który obraził się, że któregoś razu, jak spóźnił się na próbę, koledzy zaczęli grać bez niego ze znajomym. Tym kumplem był Eddie „Fast Eddie” Clarke. W ten sposób powstał skład, który przez wielu fanów uważany jest za najbardziej klasyczny i trudno się z tym nie zgodzić, albowiem to właśnie on odpowiada za najlepsze dzieła formacji.
Nim jednak do tego doszło, Lemmy, Fox i Wallis zdążyli nagrać materiał na pierwszy album zespołu. Wytwórnia jednak zablokowała jego opublikowanie, uznając, że brzmi zbyt surowo i przewidywali, że okaże się kompletną klapą. Kiedy w składzie pojawił się Taylor, ponowiono sesję, zastępując dotychczasową perkusję jego partiami. Oryginalną zostawiono jedynie w utworze „Lost Johnny”. Ciekawostkę stanowi fakt, że Lemmy wyjątkowo podzielił się obowiązkami wokalisty z kolegami. Larry Wallis zaśpiewał w trzech utworach, a Phil w jednym. Tego drugiego jednak nie usłyszymy, albowiem szło mu tak fatalnie, że szybko odsunięto go od mikrofonu.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Mimo tych poprawek, ponownie nie udało wydać się materiału. Dopiero kiedy Motörhead wyplątał się z kontraktu z United Artists, znów wszedł do studia. Co prawda miał nagrać singel, ale panowie podstępnie wykorzystali ten czas i z marszu zarejestrowali większość materiału, który trafił na debiut. Praktycznie były to te same utwory, które przygotowali dla poprzedniego wydawcy. Tym razem jednak udało się je opublikować. Debiutancki krążek zatytułowany po prostu „Motörhead” ukazał się 21 sierpnia 1977. Nie był to jednak jeszcze ten zespół, który wszyscy znamy i kochamy.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Obowiązkowo trzeba dodać, że United Artists, kiedy Motörhead zaczął odnosić sukcesy, nagle uznał, że w sumie materiał zespołu, jaki swego czasu zablokował jest całkiem fajny i zawsze chciał go wydać, co ostatecznie stało się w 1979 roku. Zyskał on miano „On Parole” i szczerze mówiąc, z dzisiejszego punktu widzenia, wypada o wiele lepiej niż jego odpowiednik, który trafił na „Motörhead”.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Okres ten doczekał się upamiętnienia na kilku oficjalnych koncertówkach. „What’s World Worth?” z 1983 roku to niewiele ponad pół godziny muzyki nagranej w czasie występu 18 lutego 1978 roku. Ponownie miało to miejsce w Roundhouse. Była to charytatywna akcja, mająca na celu zebranie pieniędzy na ratowanie rękopisów angielskiego poety Williama Wordswortha. Ponieważ zespół ze względów prawnych nie mógł wystąpić pod szyldem Motörhead, pojawił się jako Iron Fist and the Hordes from Hell. Pod względem muzycznym zaprezentował bardziej zwarty set niż ten z czasu scenicznego debiutu. Utwory są krótsze i mają w sobie więcej punkowej zadziorności niż spacerockowego odlotu. Zwłaszcza świetnie wypadają „Iron Horse/Born to Lose”, „On Parole” i „White Line Fever”. Niemniej wciąż jest to pozycja dla kolekcjonerów, zwłaszcza, że dudniący dźwięk skutecznie zagłusza śpiew Lemmy’ego.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Nie lepiej jest z „Lock Up Your Daughters” z 1990 roku. Zawiera zapis koncertu z 23 lipca 1978 roku, jaki odbył się w mieście St Albans w Wielkiej Brytanii. Jakość zapisu jest nawet gorsza niż na „What’s World Worth?”. Tym razem radość ze słuchania skutecznie zabija zbytnie nagłośnienie perkusji, a zwłaszcza talerzy, co potrafi zmęczyć, choć przecież album nie należy do długich. Aczkolwiek kolekcjonerów na pewno ucieszy fakt, że można tu odnaleźć utwory, po które zespół sięgał mniej chętnie, jak „I’ll Be Your Sister”,"Tear Ya Down”, „Lost Johnny” i „Instro” (dwóch ostatnich próżno szukać na oficjalnych i półoficjalnych koncertowych wydawnictwach, natomiast dwa pierwsze miały dopiero trafić na kolejny krążek).
1 2 3 7 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań
Sebastian Chosiński

22 IV 2024

Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.

więcej »

Non omnis moriar: Praga pachnąca kanadyjską żywicą
Sebastian Chosiński

20 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj wspólny album czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma i kanadyjskiego trębacza Maynarda Fergusona.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Nie zadzieraj z Czukayem!
Sebastian Chosiński

15 IV 2024

W latach 1968-1971 życie muzyków Can ogniskowało się wokół pracy. Mieszkając w Schloß Nörvenich, praktycznie nie wychodzili ze studia. To w którymś momencie musiało odbić się na kondycji jeśli nie wszystkich, to przynajmniej niektórych z nich. Pewien kryzys przyszedł wraz z sesją do „Ege Bamyasi” i nie wiadomo, jak by to wszystko się skończyło, gdyby sprawy w swoje ręce nie wziął nadzwyczaj zasadniczy Holger Czukay.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Inne recenzje

Pot i Kreff: Strzelając z bombowca
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Po płytę marsz: Maj 2016
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

50 najlepszych płyt 2015 roku
— Esensja

Po płytę marsz: Sierpień 2015
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

50 najlepszych płyt 2013 roku
— Esensja

Po płytę marsz: Październik 2013 (2)
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Tegoż autora

Idź do krateru wulkanu Snæfellsjökull…
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

I ty możesz być Kubą Rozpruwaczem
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

My i Oni
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Wielki mały finał
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Piołun w sercu a w słowach brak miodu, czyli 10 utworów do tekstów Ernesta Brylla
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Kim był Józef J.?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Ilu scenarzystów potrzea by wkręcić steampunkową żarówkę?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Baldwin Trędowaty na tropie
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Nie należy mylić zagubienia się w masie z tkwieniem w gównie
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Diabeł rozbiera się u Prady
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.