WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić |
Nazywał się Lemmy i grał rock’n’rollWraz ze śmiercią Lemmy’ego Kilmistera, lidera Motörhead, skończyła się pewna epoka w muzyce. Okazało się bowiem, że nawet dotąd niezniszczalne gwiazdy rocka są tylko ludźmi. Uczcijmy zatem niniejszym tekstem jego pamięć. Uwaga! Czytać popijając whisky z colą!
Piotr ‘Pi’ GołębiewskiNazywał się Lemmy i grał rock’n’rollWraz ze śmiercią Lemmy’ego Kilmistera, lidera Motörhead, skończyła się pewna epoka w muzyce. Okazało się bowiem, że nawet dotąd niezniszczalne gwiazdy rocka są tylko ludźmi. Uczcijmy zatem niniejszym tekstem jego pamięć. Uwaga! Czytać popijając whisky z colą! Wspomniany napój był ulubionym trunkiem artysty i nawet co bardziej zagorzali fani postulują w internecie, by drink ten miał oficjalną nazwę „Lemmy”. Niestety, nazwa ta raczej się nie przyjęła. Zwłaszcza że – o dziwo – to nie on, ani mocno imprezowy tryb życia, związany z nadużywaniem różnych niedozwolonych substancji, doprowadził do zgonu naszego bohatera. Ian Fraser Kilmister, bo tak się na prawdę nazywał Lemmy, zmarł 28 grudnia 2015 roku, cztery dni po swoich siedemdziesiątych urodzinach w wyniku niewydolności serca będącej powikłaniem związanym z atakiem złośliwego raka prostaty. Stanowi to przestrogę dla panów wierzących, że częste uprawianie seksu chroni przed tą chorobą. Lemmy bowiem jest podejrzewany o posiadanie ponad dwóch tysięcy partnerek. Osobiście jednak uważam, że wykończyli go lekarze, którzy zakazali mu popijania ukochanej whisky z colą. Co prawda ten przerzucił się na wino, ale okazało się mniej konserwujące…
Wyszukaj / Kup Kilmister zemścił się na byłych kolegach kradnąc im potrzebny mu sprzęt, po czym stworzył swój projekt życia – Motörhead. Pierwotnie miał się nazywać Bastards, ale odradził mu to menadżer, zwiastując klęskę komercyjną tak ochrzczonemu przedsięwzięciu. Ostatecznie stanęło na tym, że nowa grupa otrzymała nazwę od ostatniej piosenki, jaką Lemmy napisał dla Hawkwind (którą na dobrą sprawę włączył do swojego repertuaru). W slangu „motörhead” oznacza jazdę po zażyciu kwasu. Doskonale więc oddaje atmosferę, jaka panowała wtedy w zespole. W jego składzie, poza liderem, znaleźli się gitarzysta Larry Wallis i perkusista Lucas Fox.
Wyszukaj / Kup Osobną sprawę stanowi kontrowersyjne z naszego punktu widzenia wykorzystanie jako intra koncertu przemówienia Hitlera. Tego typu zagrywki spowodowały, że na lata Motörhead zyskał łatkę propagatora idei nazistowskich. Lemmy jednak wszystkiemu zaprzeczał, twierdząc, że po prosu interesuje się militariami i podobają mu się mundury niemieckie. A dowodem, że jest daleki od hitlerowskiej ideologii stanowi fakt, że jego jedyną miłością była czarnoskóra dziewczyna. Wracając do losów zespołu, czekała go długa droga by wydać debiutancki album. Choć początek miał imponujący, a media się nim interesowały, nagrywanie szło jak po grudzie. Największe problemy robiła wytwórnia United Artists, z którą formacja podpisała kontrakt. Przede wszystkim przestało jej zależeć na muzykach, jednocześnie nie pozwalając im nagrać albumu pod innym szyldem. Problemy pojawiły się również na tle personalnym. Pierwszy odpadł Lucas Fox, który nie wytrzymał imprezowego trybu życia. Trudno bowiem stawać w konkury z Lemmy’m, któremu lekarz odradził przetoczenie krwi, które ten chciał zastosować w celu oczyszczenia organizmu. Uznał bowiem, że jego ciało jest tak przesiąknięte szkodliwymi substancjami, że wpompowanie w nie świeżej, zdrowej krwi po prostu by go zabiło. Na szczęście szybko znalazł się perkusista, który zastąpił Foxa. Był nim Phil „Philthy Animal” Taylor, który na długie lata zadomowił się w formacji. Niedługo później z kolektywu wypisał się Larry Wallis, który obraził się, że któregoś razu, jak spóźnił się na próbę, koledzy zaczęli grać bez niego ze znajomym. Tym kumplem był Eddie „Fast Eddie” Clarke. W ten sposób powstał skład, który przez wielu fanów uważany jest za najbardziej klasyczny i trudno się z tym nie zgodzić, albowiem to właśnie on odpowiada za najlepsze dzieła formacji. Nim jednak do tego doszło, Lemmy, Fox i Wallis zdążyli nagrać materiał na pierwszy album zespołu. Wytwórnia jednak zablokowała jego opublikowanie, uznając, że brzmi zbyt surowo i przewidywali, że okaże się kompletną klapą. Kiedy w składzie pojawił się Taylor, ponowiono sesję, zastępując dotychczasową perkusję jego partiami. Oryginalną zostawiono jedynie w utworze „Lost Johnny”. Ciekawostkę stanowi fakt, że Lemmy wyjątkowo podzielił się obowiązkami wokalisty z kolegami. Larry Wallis zaśpiewał w trzech utworach, a Phil w jednym. Tego drugiego jednak nie usłyszymy, albowiem szło mu tak fatalnie, że szybko odsunięto go od mikrofonu.
Wyszukaj / Kup
Wyszukaj / Kup
Wyszukaj / Kup
Wyszukaj / Kup |
Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj wspólny album czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma i kanadyjskiego trębacza Maynarda Fergusona.
więcej »W latach 1968-1971 życie muzyków Can ogniskowało się wokół pracy. Mieszkając w Schloß Nörvenich, praktycznie nie wychodzili ze studia. To w którymś momencie musiało odbić się na kondycji jeśli nie wszystkich, to przynajmniej niektórych z nich. Pewien kryzys przyszedł wraz z sesją do „Ege Bamyasi” i nie wiadomo, jak by to wszystko się skończyło, gdyby sprawy w swoje ręce nie wziął nadzwyczaj zasadniczy Holger Czukay.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Pot i Kreff: Strzelając z bombowca
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Po płytę marsz: Maj 2016
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
50 najlepszych płyt 2015 roku
— Esensja
Po płytę marsz: Sierpień 2015
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
50 najlepszych płyt 2013 roku
— Esensja
Po płytę marsz: Październik 2013 (2)
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Tu miejsce na labirynt…: Co tam, panie, w innym świecie?!
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Człowiek z innego świata
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: (Bez)senność we trzech
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Pięćdziesiąt lat minęło jak jeden dzień…
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Jastrzębie wciąż w locie
— Sebastian Chosiński
Esensja słucha: Czerwiec 2012 (2)
— Sebastian Chosiński, Michał Perzyna
Idź do krateru wulkanu Snæfellsjökull…
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
I ty możesz być Kubą Rozpruwaczem
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
My i Oni
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wielki mały finał
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Piołun w sercu a w słowach brak miodu, czyli 10 utworów do tekstów Ernesta Brylla
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Kim był Józef J.?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Ilu scenarzystów potrzea by wkręcić steampunkową żarówkę?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Baldwin Trędowaty na tropie
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Nie należy mylić zagubienia się w masie z tkwieniem w gównie
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Diabeł rozbiera się u Prady
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski