EKSTRAKT: | 80% |
---|---|
WASZ EKSTRAKT: | |
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Niagara |
Wykonawca / Kompozytor | Niagara |
Data wydania | 1971 |
Wydawca | United Artists Records |
Nośnik | Winyl |
Czas trwania | 39:45 |
Gatunek | jazz, rock |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
W składzie |
Klaus Weiss, Udo Lindenberg, Cotch Blackmon, Juan Romero, Keith Forsey |
Utwory | |
Winyl1 | |
1) Sangandongo | 19:06 |
2) Malanga | 20:38 |
Non omnis moriar: Silna grupa pod światłym przywództwemMuzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Tym razem Niagara – międzynarodowy projekt perkusyjny Klausa Weissa.
Sebastian ChosińskiNon omnis moriar: Silna grupa pod światłym przywództwemMuzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Tym razem Niagara – międzynarodowy projekt perkusyjny Klausa Weissa. Niagara
Wyszukaj / Kup W latach 70. ubiegłego wieku muzykom rockowym i jazzowym z zachodnich Niemiec nie brakowało wyobraźni. Na fali krautrocka wypłynęło co najmniej kilkadziesiąt (jeśli nie więcej) zespołów, których twórczość nie zestarzała się do dzisiaj. Ba! które znacząco wyprzedzały swoją epokę, mając wpływ na kształtowanie się gustów muzycznych w kolejnych dekadach. Ale nawet na tle najlepszych z najlepszych pojawiały się formacje potrafiące zaskoczyć tych, którym wydawało się, że widzieli i słyszeli już wszystko. Takim ewenementem była bez dwóch zdań – przynajmniej w początkach swojej kariery – grupa o nazwie Niagara. Jej twórcą był, urodzony w lutym 1942 roku w miejscowości Gevelsberg (w Nadrenii Północnej-Westfalii), perkusista Klaus Weiss. Jako dorosły już człowiek zamieszkał w Bawarii i stał się częścią nadzwyczaj płodnej monachijskiej jazzrockowej bohemy. Karierę zaczynał jeszcze w latach 60., grając w Kwartecie Klaus Doldingera – artysty, bez którego trudno byłoby wyobrazić sobie współczesną europejską scenę fusion. Dość powiedzieć, że w następnej dekadzie stanął on na czele zespołu Passport! Artysty istotnego także z tego powodu, że u jego boku szlify zdobywało wielu innych wpływowych w późniejszych latach instrumentalistów. Klaus Weiss był jednym z nich. I właśnie kiedy występował razem z Doldingerem, zaczął przemyśliwać o powołaniu do życia własnego bandu. Tak narodziła się Niagara – formacja ze wszech miar nietypowa. W jej pierwszym składzie znaleźli się bowiem sami… perkusiści i perkusjoniści. Pięciu w podstawowym i dwóch dodatkowych jako goście. Dwóch spośród głównej piątki, podobnie jak Weiss, wcześniej pobierało staż u Doldingera, w jego kolejnej – po Kwartecie – grupie Motherhood. To Niemiec Udo Lindenberg, który krótko potem rozpoczął nadzwyczaj udaną karierę solową, oraz Brytyjczyk Keith Forsey, który pierwsze kroki na scenie stawiał pod koniec lat 60. w wyspiarskim popowo-psychodelicznym zespole The Spectrum. Potem jednak postanowił porzucić ojczyznę i przenieść się do Niemiec; tu z kolei dał się poznać jako muzyk takich formacji, jak Amon Düül II, 18 Karat Gold i Hallelujah. Poza wspomnianą powyżej trójką skład Niagary uzupełnili jeszcze Amerykanin Cotch Blackmon (jednocześnie w Between i Sinto) oraz Wenezuelczyk Juan Romero (Ira Kris Group). W jednym z dwóch utworów, jakie trafiły na debiutancki album formacji prowadzonej przez Weissa, usłyszeć można natomiast dodatkowo Niemca Danny’ego Fichelschera (w przyszłości między innymi Gila i Popol Vuh) oraz kolejnego Amerykanina – George’a Greena (udzielającego się również w zachodnioniemieckiej jazzrockowej grupie Haboob). Konsolidowanie składu odbyło się zapewne w sposób jak najbardziej dla tamtych czasów typowy, czyli poprzez zapraszanie do współpracy kumpli i znajomych. Dużo bardziej zaskakujące jest jednak dodatkowe kryterium, jakie zastosowano. Wynikało ono z przyjętego przez Weissa założenia, że Niagara ma być… miniorkiestrą perkusyjną. W trakcie nagrań wykorzystano następujące instrumentarium (niekiedy zwielokrotnione): perkusja, kotły, dzwonki, kongi, marakasy i inne instrumenty perkusyjne. I nic ponad to. Żadnych gitar, klawiszy czy dęciaków. Mogłoby się wydawać, że muzyka zarejestrowana w takiej formie musi być bardzo monotonna, prawda? Lecz nic z tego. Zawartość „Niagary” – taki tytuł nadano longplayowi wydanemu przez United Artists Records w 1971 roku – skrzy się mnóstwem barw, zaskakuje polirytmicznymi rozwiązaniami i inspiracjami rozciągniętymi od jazzu, poprzez rock, aż po world music o proweniencji afrykańskiej i latynoskiej. I jest jeszcze wspaniała, choć wywołująca kontrowersje – i wtedy, i dziś (całkiem możliwe, że w XXI wieku taka grafika zostałaby ocenzurowana bądź zakazana) – okładka, na której widnieją (po rozłożeniu) zlane potem ciemne kobiece piersi. Na album trafiły dwie – w dużej mierze improwizowane – suity perkusyjne. Stronę A wypełniło dziewiętnastominutowe „Sangandongo”. Na otwarcie rozbrzmiewa motoryczny rytm bębnów, którego zadaniem jest wprowadzenie w nastrój albumu, wskazanie, z czym będziemy mieć do czynienia. Po kilkudziesięciu sekundach muzycy zwalniają nieco tempo i wzbogacają brzmienie o kongi i dzwonki. Każdy z nich ma do wypełnienia inne zadanie, które normalnie przypadłoby artystom grającym na instrumentach strunowych czy klawiszowych. W każdym razie aranżacyjny przepych jest wyraźnie słyszalny. Mimo to udaje się uniknąć wrażenie chaosu, perkusjoniści idealnie bowiem ze sobą współpracują. W odpowiednich momentach spowalniają i dają wytchnienie, w innych – kiedy już słuchacz dochodzi do siebie – przyspieszają i wprowadzają w trans. Jak w klasycznym free jazzie wiedzą też, kiedy doprowadzić do przesilenia, aby podbiwszy emocje do zenitu, móc rozpocząć nowy wątek. Instrumentem przewodnim, organizującym całość są typowe perkusje – gdy tylko się odzywają, dominują nad pozostałymi i skutecznie je sobie podporządkowują. Jeśli ktoś sądzi, że po (niespełna) dwudziestu minutach takiego grania można mieć już dość – jest w błędzie. „Sangandongo” to jedynie przymiarka do wypełniającego stronę B utworu zatytułowanego „Malanga”. Jest jeszcze dłuższy (o półtorej minuty), ale przede wszystkim – ciekawszy, bardziej eksperymentalny i awangardowy. Brzmieniowo jeszcze bogatszy. Także dzięki temu, że poszczególni muzycy wchodzą ze sobą w bezpośrednie interakcje, prowadzą dialogi. Jak chociażby perkusiści – Klaus Weiss i Udo Lindenberg. To, co my znamy głównie z koncertów SBB (słynne perkusyjne pojedynki Jerzego Piotrowskiego i Anthimosa Apostolisa), Niagara praktykowała już kilka dobrych lat wcześniej. W „Malandze” muzycy nie stronią też od możliwości, jakie dawała elektronika – pojawiają się więc pogłosy, szumy, skrzypienia. Gdyby przełożyć to na język typowo rockowy, wyszedłby z tego niezły noise. Ale to jeszcze nie wszystko. Są bowiem w tym utworze fragmenty, które mogą kojarzyć się ze współczesnym space- i post-rockiem (zapętlony główny rytm i „oplatające” go perkusjonalia). Nie da się ukryć, że eksperyment Niagary okazał się niezwykle intrygujący. Weiss zdawał sobie jednak sprawę z tego, że jego powtórzenie mogłoby zakończyć się już artystyczną porażką. I tak, jak zaskoczył debiutem, postanowił zaskoczyć także drugim albumem. Tym razem poprzez skompletowanie nowego składu – już „po bożemu” – z którym nagrał płytę różniącą się od „Niagary” diametralnie. Tak naprawdę to zarejestrowała ją zupełnie inna grupa. Jaka? Dowiecie się z kolejnego „Non Omnis Moriar”. 12 stycznia 2019 Skład: Klaus Weiss – perkusja, kotły, dzwonki Udo Lindenberg – perkusja, kotły, instrumenty perkusyjne Cotch Blackmon – kongi, instrumenty perkusyjne Juan Romero – krowi dzwonek, marakasy Keith Forsey – perkusja, instrumenty perkusyjne, talerze perkusyjne Gościnnie: George Green – perkusja (1) Danny Fichelscher – kongi, instrumenty perkusyjne (1) |
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.
więcej »Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj wspólny album czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma i kanadyjskiego trębacza Maynarda Fergusona.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Brom w wersji fusion
— Sebastian Chosiński
Praga pachnąca kanadyjską żywicą
— Sebastian Chosiński
Znad Rubikonu do Aszchabadu
— Sebastian Chosiński
Gustav, Praga, Brno i Jerzy
— Sebastian Chosiński
Jazzowa „missa solemnis”
— Sebastian Chosiński
Prośba o zmiłowanie
— Sebastian Chosiński
Strzeż się jazzowej policji!
— Sebastian Chosiński
Fusion w wersji nordic
— Sebastian Chosiński
Van Gogh, słoneczniki i dyskotekowy funk
— Sebastian Chosiński
Surrealizm podlany rockiem, bluesem i jazzem
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Człowiek z blizną i milicjant bez munduru
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Ente wcielenie Magmy
— Sebastian Chosiński
Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Said – kochanek i zdrajca
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Oniryczne żałobne misterium
— Sebastian Chosiński
„Kobra” i inne zbrodnie: Za rok, za dzień, za chwilę…
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Mityczna rzeka w jaskini lwa
— Sebastian Chosiński
Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań
— Sebastian Chosiński
East Side Story: Czy można mieć nadzieję w Piekle?
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Biały Kapitan ze Śródmieścia
— Sebastian Chosiński