Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Muzyka

Magazyn CCXXXV

Podręcznik

Kulturowskaz MadBooks Skapiec.pl

Nowości

muzyczne

więcej »

Zapowiedzi

Snowball
‹Follow the White Line›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułFollow the White Line
Wykonawca / KompozytorSnowball
Data wydania1980
Wydawca Warner
NośnikWinyl
Czas trwania35:51
Gatunekjazz, rock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Roykey Wydh, Kristian Schultze, Wally Warning, Curt Cress, Eddie Taylor, Tom Cunningham, Ramesh
Utwory
Winyl1
1) I Can’t See the Light04:19
2) New Generation03:53
3) Let Me Be Me03:58
4) Put Down03:52
5) Follow the White Line, Part I07:25
6) Follow the White Line, Part II04:36
7) I Wanna Be a City Boy04:03
8) Forgive Your Mother, Brother03:45
Wyszukaj / Kup

Non omnis moriar: Karaibski progres z przebojami w tle

Esensja.pl
Esensja.pl
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj po raz trzeci (i ostatni) międzynarodowy jazzrockowo-progresywny projekt Snowball.

Sebastian Chosiński

Non omnis moriar: Karaibski progres z przebojami w tle

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj po raz trzeci (i ostatni) międzynarodowy jazzrockowo-progresywny projekt Snowball.

Snowball
‹Follow the White Line›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułFollow the White Line
Wykonawca / KompozytorSnowball
Data wydania1980
Wydawca Warner
NośnikWinyl
Czas trwania35:51
Gatunekjazz, rock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Roykey Wydh, Kristian Schultze, Wally Warning, Curt Cress, Eddie Taylor, Tom Cunningham, Ramesh
Utwory
Winyl1
1) I Can’t See the Light04:19
2) New Generation03:53
3) Let Me Be Me03:58
4) Put Down03:52
5) Follow the White Line, Part I07:25
6) Follow the White Line, Part II04:36
7) I Wanna Be a City Boy04:03
8) Forgive Your Mother, Brother03:45
Wyszukaj / Kup
Żywot Snowball był nadzwyczaj krótki. Zespół powstał latem 1977, a zakończył swoje „urzędowanie” w grudniu 1981 roku. W tym czasie zdążył jednak wydać trzy płyty – nie tylko nagrane w różnych składach, ale na dodatek znacząco zróżnicowane stylistycznie. Aczkolwiek wyrastające z tego samego jazzrockowego pnia. Jedynymi muzykami, którzy przetrwali w grupie od początku do końca, byli dwaj Niemcy: pianista Kristian Schultze oraz perkusista Curt Cress. Na pierwszej płycie, „Defroster” (1978) – najbardziej progresywnej i jazzrockowej – ton formacji nadawali jeszcze, oprócz dwóch wyżej wymienionych artystów, brytyjski wokalista i gitarzysta Roye Albrighton (Nektar) oraz amerykański basista Dave King. Tego pierwszego zabrakło już podczas sesji do drugiego w dyskografii Snowball longplaya „Cold Heat” (1979), a jego obowiązkami podzielili się wokalista i saksofonista Eddie Taylor oraz gitarzysta Frank Diez; na basie, obok Kinga, można było natomiast usłyszeć Günthera Gebauera.
Zmiana składu wiązała się z woltą gatunkową – na „Cold Heat” grupa zaprezentowała znacznie lżejsze oblicze, bliskie stylistyce funku i disco. Co jednak nieszczególnie przypadło do gustu dotychczasowym wielbicielom Kristiana Schultzego i Curta Cressa. W efekcie panowie postanowili, zmieniając skład po raz trzeci, poszukać nowego oblicza. Pozostał w zespole Eddie Taylor, który został jednak przymuszony do powściągnięcia swoich funkowych ciągotek, natomiast na miejsce Dieza i Gebauera przyjęto dwóch instrumentalistów rodem z… Karaibów. Gitarzysta Roykey Wydh (a w rzeczywistości Ronald Wijdh) oraz basista Wally (Ewald) Warning przyszli na świat na Arubie, wysepce w archipelagu Antyli Holenderskich. Pod koniec lat 60. przybyli na Stary Kontynent, najpierw szukali szczęścia w Holandii, ale ostatecznie osiedlili się w Monachium. Współpraca ze Snowball była początkiem ich europejskiej kariery, a album „Follow the White Line” – pierwszym, jaki mogli wpisać do swego curriculum vitae.
Sesja nagraniowa odbyła się w dwóch rzutach w dwóch studiach – berlińskim Audio oraz doskonale znanym Kristianowi i Curtowi monachijskim Union. Kiedy? W styczniu i lutym oraz – po czterech miesiącach przerwy – w czerwcu 1980 roku. Gotowy już materiał ponownie trafił do szefostwa amerykańskiego Warnera. Nie było go za dużo, bo uzbierało się jedynie na niespełna trzydziestosześciominutowy album. Stylistycznie znacznie bliższy debiutowi, ale mimo wszystko z mniejszą dawką fusion, za to z wyraźnym piętnem melodyjnego i przebojowego klasycznego rocka. Wsłuchując się w „Follow the White Line”, można odnieść wrażenie, że kwintet w pewnym sensie nieznacznie wyprzedził swoją epokę, zapowiadając pojawienie się na muzycznej scenie takich formacji, jak chociażby brytyjska supergrupa Asia. Piosenki Snowball stały się, nie tracąc w niczym swej szlachetności, bardziej przystępne, co było także skutkiem znacznego uproszczenia ich formy.
Na „Follow the White Line” większość kompozycji ma bardzo zbliżoną do siebie strukturę: krótka instrumentalna introdukcja, potem zwrotka i wpadający w ucho refren, krótka partia solowa, kolejna zwrotka i ten sam refren, a na finał jeszcze jedna, choć już bardziej okrojona, solówka. Słowem: idealna recepta na przebój. Tyle że, dziwnym trafem, żaden z utworów takiego miana się nie dosłużył. A zasługiwał na nie chociażby otwierający album porywający „I Can’t See the Light”, w którym soulowy, energetyczny, lecz także pełen smutku śpiew Taylora może kojarzyć się z charakterystycznym głosem Geffa Harrisona z nieistniejącego już wtedy od dawna zespołu 2066 & Then. Po stonowanym popowo-rockowym otwarcie numer ten ewoluuje też w stronę rocka progresywnego, nabierając przy tym aranżacyjnego rozmachu (w czym największa zasługa Schultzego i Wydha). Inne oblicze grupy prezentuje „New Generation”, który w paru momentach przywołuje ducha „Cold Heat”, chociaż wyraźnie słyszalne są gitarowe wstawki kojarzące się jednoznacznie z hard rockiem.
Jeszcze „czarniejsze” (czytaj: soulowo-funkowe) oblicze ma lekko kołyszący „Let Me Be Me”, w którym – jeżeli rozłożyć go na czynniki pierwsze – można dostrzec delikatne wpływy muzyki… karaibskiej, zwłaszcza reggae. Na plan pierwszy wybijają się jednak melodyjna gitara i jazzrockowy fortepian elektryczny. Dużo bardziej rockowo brzmi zamykający stronę A winylowego krążka „Put Down”. Kristian i Curt przypomnieli tu sobie o swoich progresywnych korzeniach i tym sentymentem zarazili pozostałych. Przede wszystkim Roykeya, który dwukrotnie daje dowód swego niezaprzeczalnego talentu. Warto wsłuchać się głównie w wieńczącą utwór partię gitary, w której Wydh rozwija wcześniejszy motyw syntezatorowy. To, co najlepsze, muzycy umieścili jednak na początku strony B longplaya. To dwuczęściowa kompozycja tytułowa. Instrumentalne „Part 1” trwa ponad siedem minut i jest najklasyczniejszym przykładem melodyjnego progrocka: z gitarą akustyczną we wstępie, z ekscytującym dialogiem gitary elektrycznej i klawiszy, z ciepłym brzmieniem basu.
Oj, długo by można wymieniać zalety! W „Part 2” dochodzi głos Taylora, ale również - słyszalne na trzecim planie – motywy funkowe i reggae, które jednak absolutnie niczego nie psują. Szkoda tylko, że muzycy nie utrzymali tej progresywnej tendencji do końca. Dwa ostatnie utwory zaniżają bowiem nieco ostateczną ocenę płyty. W „I Wanna Be a City Boy” dominują wpływy rhythm n’ bluesa oraz soulu (choć z rockowym zacięciem), natomiast w „Forgive Your Mother, Brother” muzycy pozwolili sobie na ckliwą balladę, która wycisza wprawdzie emocje po progresywnym „Follow the White Line”, ale pozostawia też słuchacza z poczuciem niedosytu. Tym bardziej że z perspektywy czasu numer ten jest przecież „ostatnim słowem” zespołu. Mimo to trudno zrozumieć, dlaczego Schultze i Cress nie kontynuowali tej przygody. Przecież właśnie wielkimi krokami nadchodziła pora takiej odmiany rocka (o czym przekonuje nie tylko sukces komercyjny, jaki odniosła Asia, ale również Yes bądź Jethro Tull). Poza tym jeszcze w tym samym roku Curt odnalazł się w składzie pokrewnej stylistycznie formacji Oktagon („Oktagon”, 1980), do której w ślad za nim podążył Roykey („Orientation”, 1982).
Drogi obu panów przecięły się jeszcze przynajmniej raz – na płycie „Running in Real Time” (1985) grupy Passport Klausa Doldingera, z którą Wydh później nagrał także „Talk Back” (1988). W tym czasie jednak artysta z Karaibów, podobnie jak jego krajan Wally Warning, skupiał się głównie na działalności solowej. Wally (po epizodycznej współpracy z triem Tax) gra do dzisiaj, ciesząc uszy wielbicieli popowego reggae, Roykey zmarł niestety w grudniu 2017 roku w Monachium.
koniec
16 marca 2019
Skład:
Eddie Taylor – śpiew, saksofon
Roykey Wydh – gitara elektryczna, gitara akustyczna
Kristian Schultze – instrumenty klawiszowe
Wally Warning – gitara basowa
Curt Cress – perkusja, instrumenty perkusyjne
Gościnnie:
Tom Cunningham – chórki
Ramesh – chórki

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Non omnis moriar: Brom w wersji fusion
Sebastian Chosiński

27 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań
Sebastian Chosiński

22 IV 2024

Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.

więcej »

Non omnis moriar: Praga pachnąca kanadyjską żywicą
Sebastian Chosiński

20 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj wspólny album czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma i kanadyjskiego trębacza Maynarda Fergusona.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.