Gdy w połowie lat 80. ubiegłego wieku jako dorastający nastolatek zacząłem penetrować światek krautrocka, przeciętnemu słuchaczowi niemiecka muzyka mogła kojarzyć się przede wszystkim z takimi wykonawcami, jak Modern Talking, The Twins, C. C. Catch, Fancy czy Sandra. Chlubnym wyjątkiem był zespół Scorpions, ale akurat właśnie w tamtym czasie Klaus Meine i jego koledzy zaczęli przeżywać spory spadek formy, który nie opuszczał ich przez następne dwie dekady. Jakież było więc moje zdumienie, gdy nagle otworzył się przede mną fascynujący świat Fausta, Embryo, Can, Guru Guru, Kin Ping Meh, Jane czy Amon Düül I i II. Kiedy kilka lat później byłem przekonany, że nic już nie jest mnie w stanie zaskoczyć, trafiłem w sklepie na płytę, która zwróciła moją uwagę fascynującą okładką. Widniał na niej fantazyjnie kolorowy, psychodeliczny portret starca w otoczeniu przedziwnych stworzeń i roślin. Nazwa zespołu – Twenty Sixty Six And Then (choć dopuszczalna jest również pisownia skrócona: 2066 & Then
1)) – nie mówiła mi nic. Gdy jednak posłuchałem fragmentów płyty, poczułem, jak nogi zaczynają się pode mną uginać. To było to, co od czasów pierwszej randki z krautrockiem uwielbiałem ponad wszystko! Progresywna psychodelia z elementami hard rocka i bluesa, okraszona niezwykle niskim, zachrypniętym wokalem i często wybijającymi się na pierwszy plan organami Hammonda. Czegóż mogłem chcieć więcej? Od tamtej pory minęło już ponad dziesięć lat, a album „Reflections” (będący zremasterowaną i uzupełnioną o kilka bonusów wersją „Reflections on the Future”) wciąż pozostaje najczęściej i najchętniej słuchaną przeze mnie płytą rockową.
Trochę może to dziwić, biorąc pod uwagę, że wszystkie powyższe – i poniższe zresztą także – peany dotyczą kapeli, która istniała zaledwie przez kilkanaście miesięcy i pozostawiła po sobie tylko jedną płytę długogrającą i jednego singla. Zespół powstał wiosną 1971 roku, a w jego skład weszli: gitarzysta Gagey Mrozeck, basista Dieter Bauer, perkusista Konstantin Bommarius oraz dwóch klawiszowców – sięgających jednak równie chętnie po wibrafon czy mellotron – Steve Robinson (który naprawdę nazywał się Rainer Geyer) i Veit Marvos; wokalistą został natomiast pochodzący z Wysp Brytyjskich Geff Harrison. Wcześniej panowie niczym nie zasłynęli, dla większości z nich nagrywanie debiutanckiej – i, jak się wkrótce okazało, jedynej – płyty 2066 & Then było pierwszym tego typu doświadczeniem. Mieli jednak ogromne szczęście, ponieważ producentem albumu został Dieter Dierks – wtedy dopiero rozpoczynający karierę w branży muzycznej, później człowiek-legenda, znany między innymi jako wieloletni współpracownik Scorpionsów. Dieter był – co podkreślało wielu współpracujących z nim artystów – nie tylko realizatorem dźwięku. Bardzo często stawał się wręcz kolejnym członkiem zespołu, co zresztą nie przysparzało mu specjalnie kłopotów, gdyż był przy okazji całkiem zdolnym muzykiem.
Album „Reflections on the Future” powstał jesienią 1971 roku. Materiał w całości zrealizowany został w domowym studiu Dierksa w jego rodzinnej miejscowości Stommeln nieopodal Kolonii. Prawdopodobnie miało to miejsce podczas trzeciej wspólnej sesji. Podczas pierwszego spotkania, do którego doszło kilka miesięcy wcześniej (5 maja 1971), zespół nagrał bowiem tylko trzy utwory – pierwotną, ponad dziewięciominutową wersję „At My Home” (cztery minuty dłuższą od tej, która ostatecznie trafiła na płytę) oraz „Winter” i „I Saw the World” (które na razie powędrowały na półkę). Wszystkie zostały wydane dopiero dwadzieścia lat później, kiedy to niemiecka wytwórnia Second Battle – specjalizująca się w odkurzaniu zapomnianych staroci – opublikowała kolekcjonerski winyl zatytułowany „Reflections on the Past”. Po raz drugi panowie z 2066 & Then zawitali do Stommeln 23 czerwca i wówczas zarejestrowali drugą, niespełna ośmiominutową wersję „At My Home” (krótszą od pierwotnej o półtorej minuty, ale wciąż jeszcze dłuższą od oficjalnej, czyli płytowej, o prawie trzy minuty), jedenastominutowy kawałek „The Way That I Feel Today” (który na płycie znalazł się zaledwie we fragmencie jako „How Do You Feel”) oraz trzynastominutowy „Spring”. Wszystkie ponownie wylądowały w archiwum i świat poznał je dopiero w 1989 roku, kiedy Second Battle wydało kompakt pt. „Reflections”, stanowiący wybór nagrań znanych z debiutanckiego albumu i wcześniej niepublikowanych (trafiły one zresztą również dwa lata później na wspomniany już winyl „Reflections on the Past”).
Po kilku kolejnych miesiącach – jesienią 1971 roku – dojdzie do trzeciej sesji, podczas której zostanie wreszcie nagrany materiał na debiutancki krążek. Wtedy też powstanie trzecia i zarazem najkrótsza, trwająca nieco ponad pięć minut wersja „At My Home”, przykrojone do długości akceptowalnej przez rozgłośnie radiowe „How Do You Feel” oraz trzy rozbudowane utwory: „Autumn”
2), „Butterking” i szesnastominutowy tytułowy „Reflections on the Future”. Trzy ostatnie zostały przypomniane na „Reflections” (1989), natomiast dla żadnego z nich nie znalazło się miejsce na „Reflections on the Past” (1991). Do spotkania zespołu z Dieterem Dierksem doszło jeszcze tylko raz – w marcu 1972 roku – kiedy to z myślą o singlu nagrano dwa krótkie, ale za to bardzo przebojowe (jak na ówczesne standardy) utwory: „I Wanna Stay” oraz dosłownie powalający na kolana „Time Can′t Take It Away”. Niestety, latem tego samego roku zespół przestał istnieć, natomiast płyta – której nie miał już kto promować – przepadła w rankingach i na wiele lat świat o niej zapomniał. I kto wie, czy nie pozostałaby na zawsze w mroku dziejów, gdyby nie „archeolodzy” z Second Battle. Którykolwiek z nich wpadł na pomysł odszukania w archiwach nagrań 2066 & Then, należą mu się pokłony i dozgonna wdzięczność fanów progrocka lat 70. Tym bardziej że po dziś dzień „Reflections” jest jedyną dostępną na kompakcie płytą Geffa Harrisona i jego niemieckich towarzyszy.
Twórczość kapel takich jak 2066 & Then określa się dzisiaj najczęściej mianem heavy progressive, którego wówczas, na początku lat 70. XX wieku, jeszcze powszechnie nie używano. Wskazuje się w ten sposób na główne inspiracje muzyków: hard rock (spod znaku Deep Purple i Black Sabbath), blues (z okolic The Cream czy też Bluesbreakers Johna Mayalla), w końcu rock progresywny (który nieco wcześniej został zdefiniowany przez King Crimson, Yes bądź Genesis) oraz psychodelię (w stylu wczesnych Pink Floyd i Renaissance
3)). Cóż można ugotować w takim kotle? Jak się okazuje – muzykę bogatą w brzmienia, wyrafinowaną i po dziś dzień, mimo prawie czterdziestu lat, które minęły od jej powstania, niezwykle świeżą i porywającą. Niemieckiej kapeli (z Brytyjczykiem na wokalu) z powodzeniem bowiem udało się połączyć elementy, które na pozór zupełnie do siebie nie przystają. Muzyka 2066 & Then połączyła hardrockową motorykę z wirtuozerią i typowymi dla progrocka rozbudowanymi formami oraz psychodelicznym brudem i chropowatością. Na tle innych kapel tego okresu wyróżniało Niemców jeszcze jedno – obecność aż dwóch klawiszowców (w Anglii przed nimi praktykowali to chyba jedynie panowie z Rare Bird, po nich natomiast m.in. Greenslade). Co zresztą świetnie się sprawdziło. Miało też jednak swoją cenę, ponieważ w ten sposób na nieco dalszy plan zepchnięta została gitara solowa (popisy Mrozecka takie jak w „Autumn” zdecydowanie należą do rzadkości), często za to możemy sycić zmysł słuchu solówkami granymi na organach Hammonda (Robinson i Marvos na pewno nie mogą narzekać na brak pracy). A zdarzają się nawet – jak we wstępie do wspomnianego już „Autumn” – ekscytujące „dialogi” gitarzysty z klawiszowcem.
Album „Reflections” otwiera ośmiominutowa wersja „At My Home” (oryginalna płyta „Reflections on the Future” z 1972 roku również zaczyna się od tego utworu, ale w wersji krótszej o parę minut). I trudno byłoby chyba o numer, który lepiej definiowałby styl 2066 & Then. To prawdziwie hardrockowe otwarcie, z rozpędzoną sekcją rytmiczną (Bommarius udowadnia, że pobierał lekcje u najlepszych, chociażby Billa Warda i Johna Bonhama), solówką na organach i cudownie kontrastującą partią fletu, na którym gościnnie zagrał Wolfgang Schönbrot. Przywołany już wcześniej utwór numer 2, czyli „Autumn”, to w zasadzie dziewięciominutowa minisuita. Dzieje się tu tyle, że wykorzystanymi pomysłami można by obdarować kilka zespołów. Po gitarowo-organowym wstępie numer stopniowo nabiera rozpędu i dynamiki; ten hardrockowy klimat zostaje jednak dwukrotnie przełamany – po raz pierwszy skoczną jazzowo-rockową gitarą (z wokalizą Harrisona w tle), po raz drugi natomiast oniryczno-balladowym fragmentem, w którym wokaliście towarzyszy ledwo słyszalny z oddali flet. Wszystko kończy się natomiast organowym pasażem i majestatycznym chórkiem, które przywodzą na myśl najbardziej patetyczne fragmenty Niemenowskiego „Bema pamięci żałobnego rapsodu”. Swoją drogą ciekawe, czy muzycy 2066 & Then słyszeli wydany rok wcześniej w Polsce album „Enigmatic”
4)…