Pot i Kreff: Dwadzieścia sześć minut orgazmuKiedyś to były koncerty. Zespoły jak się rozkręciły, to potrafiły wokół jednego utworu improwizować nawet po pół godziny. Wydawało się, że te czasy bezpowrotnie minęły. Nic bardziej mylnego, czego dowodzi formacja Greta Van Fleet.
Piotr ‘Pi’ GołębiewskiPot i Kreff: Dwadzieścia sześć minut orgazmuKiedyś to były koncerty. Zespoły jak się rozkręciły, to potrafiły wokół jednego utworu improwizować nawet po pół godziny. Wydawało się, że te czasy bezpowrotnie minęły. Nic bardziej mylnego, czego dowodzi formacja Greta Van Fleet. Gdybym mógł cofnąć się w czasie, poszedłbym na koncert jednej z gwiazd rocka w latach 70., kiedy to improwizowane partie były standardem, a nie fanaberią twórcy. Niestety nie jest to możliwe, więc pozostaje jedynie rozkoszować się nagraniami z płyt. Na przykład wplecionymi innymi utworami w „Whole Lotta Love” z „How the West Was Won” (oryginał trwa ponad 5 minut, zaś jego wersja koncertowa blisko 25), szalonym chaosem „Space Truckin’” Deep Purple z „Made in Japan” (4 i pół minuty rozciągnięte do blisko dwudziestu), czy nieposkromioną wyobraźnią muzyków Emerson, Lake and Palmer, którzy sześciominutowy jazzowy standard Dave’a Brubecka rozciągnęli do blisko 19 minut, co można usłyszeć na koncertówce „Live at the Mar Y Sol Festival ’72”. Choć dinozaury rocka wciąż hołdują tradycji improwizowania w czasie występów, nie szaleją już tak z przeciąganiem w nieskończoność swoich jamów. Z kolei młodsza gwardia skupia się raczej na tym, by w czasie swojego show zmieścić jak najwięcej przebojów, nie zostawiając sobie miejsca na tak dużą porcję szaleństwa. Na szczęście wraz z przyjściem mody na granie w stylu retro, odradza się też formuła improwizacji. A ponieważ największą obecnie medialną gwiazdą stylu vintage jest Greta Van Fleet, chłopakom tworzącym zespół nieobce jest także szalone popisy i solówki. Co prawda rodzeństwo Kiszka i ich kumpel Danny Wagner nie zawsze dają się aż tak bardzo ponieść na scenie, prezentując bardziej zwarte wersje swoich utworów, to jednak potrafią także zaszaleć, czego dowodem jest trwająca ponad 26 minut wariacja na temat kawałka „Lover, Leaver (Taker, Believer)”. W oryginale, na ich debiutanckim albumie „Anthem of the Peaceful Army” trwa dokładnie sześć minut, choć w nieco okrojonej wersji trafił też na trzeci singel promujący wydawnictwo. Interesujący nas występ miał miejsce 24 czerwca 2018 roku w Jon Anson Ford Theatre w Los Angeles i pokazał zespół jako prawdziwą sceniczną petardę, która bez kompleksów potrafi zahipnotyzować publiczność swoim graniem. Każdy z trzech instrumentalistów ma tu swój moment, choć bezapelacyjnie najwięcej uwagi przykuwa gitarzysta Jake Kiszka, będący na scenie skrzyżowaniem Keitha Richardsa i Jimmy’ego Page’a. Co ciekawe, obdarzony mocnym, charakterystycznym głosem Josh Kiszka, nazywany reinkarnacją Roberta Planta, pomimo, że swobodnie radzi sobie z wokalizami, pozostaje z tyłu, tworząc tło dla popisów braci i kolegi. Nie wiem, czy taki miał zamysł, czy może scena go onieśmiela, ale to jedyne, co można zarzucić niniejszemu wykonaniu. Zastanawia to jednak tylko w czasie oglądania nagrania, bo gdy włączy się jedynie opcję audio, nic nie przeszkadza rozkoszować się tą w pełni wyzwoloną muzyką. ![]() 16 października 2019 |
Coś w tym musi być! Ukazujące się w serii „Can Live” angielskie koncerty Can wybijają się zdecydowanie ponad inne. Wydany trzy lata temu „Live in Brighton 1975” to prawdziwe arcydzieło, a tegoroczny „Live in Aston 1977” niewiele mu ustępuje. Ale czy może być inaczej, skoro muzycy biorą na warsztat między innymi tak wspaniały utwór, jak „Vitamin C”?
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj jedyny longplay czechosłowackiej formacji Studio 5 wibrafonisty Karela Velebnego, na której gruzach powstał zespół SHQ.
więcej »Na wydanym w 1977 roku albumie „Saw Delight” skład Can został poszerzony do sekstetu. Uzupełnili go bowiem dwaj instrumentaliści (rodem z Jamajki i Ghany), którzy nie tak dawno przewinęli się przez brytyjską formację Traffic. Nie wpłynęło to jednak na uczynienie jej muzyki progresywną czy jazzrockową, stała się za to dużo bardziej etniczna. Co w paru utworach przyniosło całkiem sympatyczny efekt.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Puk… puk…
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Jak zdobywano dziką miłość
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Strzelając z bombowca
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Rozmowa dwóch stołków
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
25 minut sacrum
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Debeściaki bestii
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Made in Heaven
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
10 najlepszych płyt koncertowych 2014 roku
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski
10 najlepszych płyt koncertowych 2013 roku
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
10 najlepszych płyt koncertowych 2012 roku
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wewnętrzne rozterki krzepkich brodaczy
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Lapsusy, Korekty i Paliksięgi
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Po komiks marsz: Czerwiec 2024
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch
Komiksowe Top 10: Maj 2024
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Daleki krewny „Imienia róży”
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Szczątkowo oryginalne
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Ostatni Ostatni Człowiek
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Stary ork i może
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Nie tylko Siara, czyli 10 piosenek Janusza Rewińskiego
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Normanie, powtarzasz się
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Zero stage presence, że tak się wyrażę :)