Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 15 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Nie taki krautrock straszny: Wyprostowani wśród tych co na kolanach. Agitation Free w drodze do wieczności

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2 3 4 »

Sebastian Chosiński

Nie taki krautrock straszny: Wyprostowani wśród tych co na kolanach. Agitation Free w drodze do wieczności

Gdy „2nd” trafiło na sklepowe półki, formacja miała już nowego gitarzystę – Stefan Diez odszedł do zespołu holenderskiego flecisty Chrisa Hinzego, a jego miejsce zajął Gustav Lütjens. „Gustl”, jak go potocznie nazywano, urodził się w 1952 roku we Flensburgu (przy granicy z Danią); do Berlina Zachodniego przyjechał jako dwudziestojednolatek i z miejsca trafił pod skrzydła profesora Heinza Laua, który zaprosił go do udziału w jednym ze swoich projektów muzycznych – Grupie Vox. Dowiedziawszy się o kolejnych kadrowych kłopotach Agitation Free, Lau zarekomendował im Gustava. Jego dołączenie do składu zaowocowało kolejną stylistyczną ewolucją, na którą wpływ miała zawarta jesienią 1973 roku bliższa znajomość nie tylko z Lauem, ale nade wszystko z ekscentrycznym berlińskim kompozytorem klasycznej muzyki awangardowej Erhardem Groβkopfem (z czego prawdopodobnie najbardziej uradowany był Michael Hoenig). Współpraca z tym ostatnim otworzyła młodym niemieckim rockmanom drogę na „salony”, bo tylko tak przecież można określić ich wspólny występ na… Międzynarodowym Festiwalu Muzyki Współczesnej „Warszawska Jesień”, co stało się faktem 28 września 1974 roku. Wykonali tam wspólnie kompozycję „Looping IV”, którą zespół miał już w repertuarze od co najmniej dziesięciu miesięcy. Mogłoby się wydawać, że w tym momencie Agitation Free znalazło się na szczycie. Że awansowało do muzycznej ekstraklasy i już na długo, a może nawet na zawsze, w niej pozostanie. Tymczasem półtora miesiąca później w klubie studenckim Eichkamp w Charlottenburgu grupa zagrała swój pożegnalny koncert. Drogi Ulbricha, Hoeniga, Günthera, Rauscha i Lütjensa rozeszły się. Na szczęście nie definitywnie. Po pierwsze: dlatego, że niektórzy z członków zespołu współpracowali ze sobą w kolejnych latach. Po drugie: ponieważ w 1998 roku formacja została reaktywowana.
Nadzwyczaj żywotny trup
Agitation Free rozpadło się w chwili, kiedy wielbiciele zespołu najmniej by się tego spodziewali. U szczytu możliwości i popularności zespołu. Gdy otwierały się przed nim zupełnie nowe widoki. Można przekonać się o tym dobitnie z perspektywy czasu, wsłuchując się w publikowane po rozpadzie formacji płyty z archiwalnym materiałem, portretujące jej dokonania z lat 1973-1974. Pierwszym chronologicznie „pośmiertnym” wydawnictwem berlińczyków był opublikowany w 1976 roku we Francji longplay „Last” (Barclay Records), na który trafiły fragmenty dwóch występów: z marca 1973 oraz lutego 1974 roku. Ten pierwszy dokumentuje francuską trasę i zawiera dwa nagrania dokonane jeszcze z „Joshim” Schwenkem na gitarze oraz drugim – obok Rauscha – perkusistą „Didim” Burmeisterem. „Soundpool” to w zasadzie syntezatorowo-elektroniczna improwizacja Hoeniga zwieńczona motywem gitarowym zaczerpniętym z „Rücksturz”. Utwór ten następnie przechodzi w rozbudowaną wersję kolejnego klasyka Niemców – „Laila II”. Tu grupa pozwala sobie na jeszcze większe odstępstwa od oryginału, wykorzystując nie tylko gitarę akustyczną, ale także preparowaną gitarę slide. Dopiero w ostatnich minutach Ulbrich nawiązuje do słynnego gitarowego motywu, który zapewnił tej kompozycji nieśmiertelność, wraz z kolegami budując na jego bazie porywającą improwizację. Na stronę B krążka trafił natomiast wspomniany już wcześniej „Looping IV”, zagrany w Berlinie z towarzyszeniem wykorzystującego elektroniczne loopy Erharda Groβkopfa. Rzeczywiście przez tych ponad dwadzieścia minut można poczuć się jak podczas „Warszawskiej Jesieni”. Utwór ten niewiele ma już wspólnego z rockiem, bliżej mu do elektroakustycznej awangardy, co jeszcze bardziej podkreśla „modyfikowany” głos „Gustla” Lütjensa (parę miesięcy wcześniej zastąpił on w roli drugiego gitarzysty Schwenkego).
Wydany w 1998 roku przez Garden of Delights kompakt „At the Cliffs of River Rhine” (później przemianowany na „Live ’74”) zawiera koncert Agitation Free zagrany 2 lutego 1974 roku w Kolonii i zarejestrowany na potrzeby stacji radiowej WDR. Prezentuje on zespół w bardziej tradycyjnym, rockowym wydaniu. Repertuar niemal w całości oparty został na albumie „2nd”, jedynie otwierający występ „Through the Moods” jest kompozycją wcześniej nieznaną. Mimo syntezatorowego początku z biegiem czasu Michael Hoenig zostaje odsunięty na drugi plan, a na pierwszy wybija się progresywne oblicze formacji. Grupa gra z wielkim feelingiem, a gitarzyści dosłownie przechodzą samych siebie. Po porywającym początku dalej jest… tylko lepiej. Materiał z drugiego longplaya muzycy mieli już doskonale opanowany, mogli więc się nim bawić. Stąd dużo improwizacji (zwłaszcza w „First Communication”), jak również syntezatorowo-perkusyjny dialog w – nomen omen – „Dialogue and Random”. Momentem przełomowym okazuje się tradycyjnie „Laila”, po której pojawia się jeszcze tylko wyciszający emocje „In the Silence of the Morning Sunrise”. Wnioskując po reakcji widowni, także dla zagorzałych wielbicieli klasycznie pojętego krautrocka grupa wciąż miała wiele do zaoferowania. Gdyby ktoś miał co do tego wątpliwości, w dalszej kolejności powinien sięgnąć po – wydany trzy lata przed „At the Cliffs…” – album „Fragments” (Musique Intemporelle), który wypełniły trzy koncertowe i jedno studyjne nagrania Agitation Free z ostatnich tygodni działalności. Opis płyty jest nieprecyzyjny, ale całkiem możliwe, że utwory live pochodzą właśnie z występu zamykającego pierwszy okres funkcjonowania grupy, a więc z połowy listopada 1974 roku. Tak przynajmniej można wnioskować z opisu boxu opublikowanego przed trzema laty przez hanowerską wytwórnię MIG.
Te trzy kompozycje to premiery, co oznacza, że berlińczycy do samego końca funkcjonowania w latach 70. pracowali nad zupełnie nowym materiałem. Co jednak jeszcze bardziej zastanawiające, mamy tu do czynienia z kolejną „twarzą” formacji – psychodeliczno-krautrockową. „Someone’s Secret” i „Mickey’s Laugh” oparte są w dużej mierze na transowych improwizacjach, z wybijającymi się na plan pierwszy gitarami i wypełniającymi tło organami. Jedynie „We Are Men” zmierza w stronę polirytmicznego jazz-rocka, w którym nieco więcej do powiedzenia ma sekcja rytmiczna. Album zamyka „Mediterranean Flight” – czterominutowa, kameralna, w dużym stopniu akustyczna kompozycja studyjna, jaką zespół zarejestrował w lipcu 1974 roku w berlińskim Audio-Tonstudio, czyli tam, gdzie dwa lata wcześniej pracował nad „Malesch”. Jeśli zawartość „Fragments” wskazuje drogę, którą planowali podążyć muzycy, tym większy można mieć żal do Stwórcy, że nie było im dane zrealizować wówczas wszystkich swoich planów. Aczkolwiek… w 1999 roku dostaliśmy jeszcze jedną – absolutnie zaskakującą – wskazówkę, jak mogłaby wyglądać przyszłość grupy. To album „The Other Sides of Agitation Free” (Garden of Delights), na który trafiły numery nagrane w 1974 roku „z i dla przyjaciół”. Żeby nie było żadnych nieporozumień: to nie jest tak naprawdę płyta Agitation Free, ponieważ jedynymi członkami formacji, których usłyszeć można we wszystkich utworach są Gustav Lütjens i Michael Günther. Pozostali muzycy pojawiali się w studiu z doskoku. A znaleźli się wśród nich: wokalista Michael Duwe, klawiszowcy Manfred Opitz, Christian Brero, Bernd Gruber i Bernhard Arndt, perkusiści Harald Groβkopf (Ash Ra Tempel, Tangerine Dream), Konstantin Bommarius (2066 & Then, Karthago), Jochen Bauer i Dietmar Burmeister oraz saksofonista Klaus Henricks i amerykański puzonista Lou Blackburn. Sama ta wyliczanka przekonuje, że w przypadku „The Other Sides…” mamy do czynienia ze zbieraniną pomysłów, którym daleko do wyrazistej wiüzji artystycznej.
Ciągłe powroty
Przyglądając się bliżej zawartości płyty, można odnieść wrażenie, że w 1974 roku przynajmniej część muzyków Agitation Free – a Lütjens i Günther na sto procent – chciała nieco odpocząć od grania utworów skomplikowanych i awangardowych. Może też myślała o osiągnięciu sukcesu komercyjnego, który przełożyłby się na zarobienie konkretnych pieniędzy. Co więcej, zawartość „The Other Sides…” przekonuje, że byłoby to całkiem realne. Jazzrockowo-popowe kompozycje, niekiedy bardzo skoczne i taneczne (jak „Atlantic Overcrossing”, „Abulafia”, „6th Floor”), innym znów razem zahaczające o szlachetny soul i elementy muzyki latynoamerykańskiej w stylu Carlosa Santany („Get It Out”, „Offstage”, „Latino Catherine”) – wyprzedzają bowiem swoją epokę. Taka muzyka będzie dominować w Niemczech, jak i całej Europie, w drugiej połowie lat 70., a za jej tworzenie nierzadko brać będą się dawni artyści krautrockowi. Jedynie zamykający to wydawnictwo trzyczęściowy „Song für den Proletariersohn” (z wokalnym udziałem Michaela Duwego, który przewinął się przez Agitation Free w końcu 1967 roku) jest z innej bajki, bliżej mu do alternatywno-garażowych brzmień spod znaku Neue Deutsche Welle. Tyle że NDW – jako zjawisko artystyczne – zaistnieje dopiero na przełomie lat 70. i 80. XX wieku. Jakby więc na to nie patrzeć, muzycy Agitation Free nawet gdy sięgali po twórczość o nieco lżejszym ciężarze gatunkowym, mimo wszystko znajdowali się w awangardzie. Tyle że nie było im dane czerpać z tego powodu należnych profitów. Nawet wówczas, kiedy po rozwiązaniu grupy poszli własnymi ścieżkami. Niektórzy działali pod własnym nazwiskiem – vide Michael Hoenig, Gustav Lütjens czy Lutz Ulbrich (jako „Lüül”) – inni stawali się częścią takich projektów, jak Bel Ami (Burghard Rausch) czy Alphaville (Lütjens). Żaden jednak – może poza „Hönim” („Departure from the Northern Wasteland”, 1978) – nie zdołał zbliżyć się poziomem do własnych osiągnięć z czasów Agitation Free. Może więc z tego powodu po ponad dwóch dekadach zdecydowali się reaktywować grupę.
« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Średnio udane lądowanie
Sebastian Chosiński

13 V 2024

W połowie lat 70. zespół Can zmienił wydawcę. Amerykanów z United Artists zastąpili Brytyjczycy z Virgin. Pierwszym albumem, jaki ujrzał światło dzienne z nowym logo na okładce, był „Landed” – najsłabszy z wszystkich dotychczasowych w dorobku formacji z Kolonii.

więcej »

Non omnis moriar: Jak to jest płynąć „trzecim nurtem”…
Sebastian Chosiński

11 V 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj album z „trzecionurtowymi” kompozycjami Pavla Blatnego w wykonaniu Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Od krautu do minimalistycznego ambientu
Sebastian Chosiński

6 V 2024

Pierwsza nagrana po rozstaniu z wokalistą Damo Suzukim płyta Can była dla zespołu próbą tego, na co go stać. Co z tej próby wyszło? Cóż, „Soon Over Babaluma” nie jest może arcydziełem krautrocka, ale muzycy, którzy w składzie pozostali, czyli Michael Karoli, Irmin Schmidt, Holger Czukay i Jaki Liebezeit, na pewno nie musieli wstydzić się jej.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.