Nie taki krautrock straszny: Wyprostowani wśród tych co na kolanach. Agitation Free w drodze do wiecznościSebastian ChosińskiNie taki krautrock straszny: Wyprostowani wśród tych co na kolanach. Agitation Free w drodze do wiecznościTen moment nadszedł w 1998 roku i został poprzedzony wydaniem „Fragments” (1995) oraz „At the Cliffs of River Rhine” (1998). Popularność obu albumów z archiwaliami przekonała Ulbricha, Lütjensa, Günthera i Rauscha, że Agitation Free wcale nie musi być przebrzmiałą historią (Hoenig był wówczas innego zdania). Że skoro wciąż mają jeszcze wspólnie coś do powiedzenia (a może i do udowodnienia niedowiarkom), to warto to zrobić. Nie chcieli jednak tylko odcinać kuponów od dawnej sławy, odbywając kilkanaście czy kilkadziesiąt koncertów; stąd pomysł, by nagrać nową płytę. Tym sposobem powstał trzeci studyjny album formacji, wydany w 1999 roku „River of Return” (Prudence). Poza wspomnianą czwórką oryginalnych członków zespołu w jego realizacji wzięli jeszcze udział: Chris Dehler (śpiew), Bernhard Potschka (gitara akustyczna, mandolina, udu, sampler), Alto Pappert (saksofon tenorowy), Minas Suluyan (perkusjonalia) oraz grający na dudach artysta – a może artystka? – ukrywający się pod pseudonimem Koma. Niestety, nowe nagrania Agitation Free nie zachwyciły. Pobrzmiewały w nich wprawdzie echa dawnej świetności (przede wszystkim w doskonałych „The Obscure Carousel” i „Nomads”), ale większość irytowała plastikowym progresywnym brzmieniem („2 Part 2”) czy zupełnie niepotrzebnymi wycieczkami w stronę country i bluegrassu („Fame’s Mood”), ethno („Das kleine Uhrwerk”) czy boogie (bonusowy „Keep On”). Broniły się jeszcze jedynie (dark-)ambientowe peregrynacje Hoeniga („Susie Sells Seashells at the Seashore”, „177 Spectacular Sunrises”) oraz progresywno-jazzowy, choć z naleciałościami popowymi, numer tytułowy. To okazało się jednak zbyt mało, aby grupa zyskała nowych fanów; starzy też zresztą nie czuli się w jakiś szczególny sposób usatysfakcjonowani. W efekcie krótko po wydaniu „River of Return” formacja rozpadła się po raz drugi. Ale to wcale, jak się okazało, nie był koniec jej istnienia. Agitation Free odrodziło się ponownie w lutym 2007 roku. Głównie za sprawą Japończyków, którzy zapragnęli ujrzeć na własne oczy jedną z największych legend krautrocka i złożyli propozycję z gatunku tych nie do odrzucenia. Na tygodniową trasę po Kraju Kwitnącej Wiśni grupa poleciała w piątkę, czyli z Michaelem Hoenigiem, a na miejscu dołączył do niej jeszcze grający na ukulele Issey Ogata. W 2011 roku Esoteric Recordings wydało zapis jednego z japońskich występów pod tytułem „Shibuya Nights – Live in Tokio”. Repertuar złożony został z najlepszych fragmentów „Malesch” i „2nd”, do których dorzucono dwie kompozycje z „River of Return” („Nomads” i „Das kleine Uhrwerk”) oraz dwie improwizacje („Shibuya Nights”, „Drifting”). Ciągu dalszego nie było. Powrót do Europy okazał się równoznaczny z podążeniem każdego z muzyków w swoją stronę. Przynamniej na kolejnych pięć lat. W 2012 roku Agitation Free reaktywowano bowiem po raz trzeci! Tym razem na dłużej, bo na kilka miesięcy. W składzie zabrakło już jednak ciężko chorego Michaela Günthera (który zmarł w marcu 2014); zastąpił go młodszy od pozostałych o ponad dekadę jazzowy (kontra)basista Daniel Cordes (17 Hippies, Electric Krause). To wcielenie formacji przetrwało do lata 2013 roku, wieńcząc swoje istnienie koncertem na niemieckim „małym Woodstocku”, to jest Burg-Herzberg Festival w heskim Breitenbach am Herzberg. Gdy rok później wytwórnia MIG przygotowała reedycję „Shibuya Nights…”, dołączyła do niej dodatkowy krążek DVD z fragmentami dwóch występów czwartego wcielenia grupy – z kwietnia (w Berlinie) i lipca (Breitenbach) 2013 roku. A to świadczyło o tym, że tylko kwestią czasu jest, gdy światło dzienne ujrzą pełne ich realizacje. Epilog I tak też stało się trzy lata temu, gdy do boxu przypominającego „Last”, „Fragments” i „Live ’74” dodano wideo nagrane 23 kwietnia 2013 roku w berlińskim klubie „Kesselhaus”. Zespół powtórzył tam w zasadzie program zagrany sześć lat wcześniej w Tokio, dorzucając jedynie – w formie bisów – improwizowany „InDaJungle” oraz – i to można uznać za gratkę – „Interstellar Overdrive”. Tyle że cover Pink Floyd odegrany został bez szczególnego zaangażowania. Mimo artystycznie wysokiej formy, muzykom nie udało się bowiem ukryć zmęczenia fizycznego. Parę miesięcy później rozstali się bez wielkiego żalu, by… poczekajmy chwilę. W październiku 2017 roku zmarł „Gustl” Lütjens. Hoenig mieszka obecnie na Ibizie i cieszy się zasłużoną emeryturą, z aktywnej działalności wycofał się także Burghard Rausch; jedynie Lutz Ulbrich wciąż nagrywa i koncertuje pod szyldem popowo-rockowej formacji Lüül & Band. I to właśnie on stał się po latach inicjatorem ponownego spotkania dawnych członków Agitation Free, którego owocem jest najnowszy album grupy – wydany w ostatni piątek listopada 2023 roku „Momentum”. Przy pracy nad nim spotkali się Lutz Ulbrich, Michael Hoening i Burghard Rausch, a wspomogli ich wspomniany już wcześniej Daniel Cordes (gitara basowa, syntezatory), Peter Michael Hamel (hinduski santur) oraz Benjamin Schwenen (gitara solowa). |
W połowie lat 70. zespół Can zmienił wydawcę. Amerykanów z United Artists zastąpili Brytyjczycy z Virgin. Pierwszym albumem, jaki ujrzał światło dzienne z nowym logo na okładce, był „Landed” – najsłabszy z wszystkich dotychczasowych w dorobku formacji z Kolonii.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj album z „trzecionurtowymi” kompozycjami Pavla Blatnego w wykonaniu Orkiestry Gustava Broma.
więcej »Pierwsza nagrana po rozstaniu z wokalistą Damo Suzukim płyta Can była dla zespołu próbą tego, na co go stać. Co z tej próby wyszło? Cóż, „Soon Over Babaluma” nie jest może arcydziełem krautrocka, ale muzycy, którzy w składzie pozostali, czyli Michael Karoli, Irmin Schmidt, Holger Czukay i Jaki Liebezeit, na pewno nie musieli wstydzić się jej.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Średnio udane lądowanie
— Sebastian Chosiński
Od krautu do minimalistycznego ambientu
— Sebastian Chosiński
Eins, zwei, drei, vier, fünf…
— Sebastian Chosiński
Czas (smutnych) rozstań
— Sebastian Chosiński
Nie zadzieraj z Czukayem!
— Sebastian Chosiński
Aneks, nie popłuczyny
— Sebastian Chosiński
Prywatna wyspa, prywatny zamek…
— Sebastian Chosiński
Spaghetti western, thriller, dramat…
— Sebastian Chosiński
Zdrowe dziecko i szczęśliwi ojcowie
— Sebastian Chosiński
Gdyby Wietnamczycy wiedzieli…
— Sebastian Chosiński
„Kobra” i inne zbrodnie: Wiem, ale nie powiem
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Z Beskidów widać Jukatan, Afrykę i Japonię
— Sebastian Chosiński
UWAGA, MILICJA!: Śledztwo w samolocie
— Sebastian Chosiński
East Side Story: Zeus = Zero. Wielki Zero!
— Sebastian Chosiński
Non omnis moriar: Jak to jest płynąć „trzecim nurtem”…
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Mechanizm „afery skórzanej”
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: W cieniu Purpurowego Słońca
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Mroczne zaułki Malmö
— Sebastian Chosiński
Kto nie ryzykuje, ten… w spokoju nie żyje
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Bawełna czeka na wodę
— Sebastian Chosiński