Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 15 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Nie taki krautrock straszny: Novalis – patron odchodzących w niepamięć. Symfoniczne oblicze krautrocka

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2 3 4 »

Sebastian Chosiński

Nie taki krautrock straszny: Novalis – patron odchodzących w niepamięć. Symfoniczne oblicze krautrocka

Novalis, czyli Georg Philipp Friedrich Freiherr von Hardenberg
Novalis, czyli Georg Philipp Friedrich Freiherr von Hardenberg
Materiał zarejestrowany w połowie lat 70. muzycy uznali za nowe otwarcie, dlatego nadali mu najprostszy z możliwych tytuł – „Novalis”. Płyta po raz kolejny ukazała się nakładem wytwórni Brain, której zresztą zespół pozostał wierny jeszcze przez trzy lata (wydając w niej cztery kolejne albumy, w tym jeden koncertowy). Na wydawnictwo trafiło pięć kompozycji, dwie z nich zostały opatrzone tekstem, spośród których jeden stanowił – dokonaną przez Carla Kargesa – przeróbkę wiersza Novalisa. Krążek otworzył jednak instrumentalny utwór „Sonnengeflecht”, stanowiący świetny przykład, opartego na brzmieniach syntezatorów, rocka progresywnego lat 70. ubiegłego wieku. Wypełnia go i świetny, wpadający w ucho lejtmotyw zagrany na klawiszach, i pojawiające się – chociaż na drugim planie, ale mimo wszystko wyraźnie zaznaczające swoją obecność – partie gitary elektrycznej (których bardziej ortodoksyjnym wielbicielom gatunku mogło trochę brakować na „Banished Bridge”). W każdym razie otwarcie było tyleż przebojowe, co – dzięki swym nawiązaniom do muzyki klasycznej – szlachetne.
Wyżej, wciąż wyżej!
W „Wer Schmetterlinge lachen hört” po raz pierwszy możemy usłyszeć głos Heina Schünzela – nie jest on może tak mocny, jak wokal, którym dysponował Jürgen Wenzel, ale najważniejsze, że udało się go idealnie wpasować w muzykę zespołu. Właśnie od balladowych fraz śpiewanych przez basistę zaczyna się ta kompozycja – patetyczna i nostalgiczna, w klimacie 2066 & Then oraz wczesnego Jane. Podobnie jak w poprzedniej, w niej również „pierwsze skrzypce” gra Lutz Rahn, raczący słuchaczy raz kosmicznymi brzmieniami syntezatorów, to znów rasowymi pasażami organów (pod którymi mogliby się podpisać klawiszowcy Deep Purple i Uriah Heep). Do tego należy dodać jeszcze nieliczne, ale urocze wstawki gitarowe, zagrane nie tylko z rozmachem, ale i ze smakiem. Zamykający stronę A oryginalnego wydania winylowego instrumentalny „Dronsz” to w zasadzie pięciominutowy syntezatorowy przerywnik (ktoś mniej przychylny zespołowi mógłby określić go mianem wypełniacza), w którym Rahna wspomaga głównie motorycznie bębniący Hartwig Biereichel. To jeden z tych utworów, które choć poziomu nie zaniżają, to jednak wypadają z pamięci niemal od razu po zakończeniu „lektury”.
Absolutnie natomiast nie można tego powiedzieć o numerze, który zespół umieścił – jako pierwszy – na stronie B. „Impressionen” to dzieło Lutza Rahna, w którym klawiszowiec wykorzystał fragmenty 5. Symfonii B-dur (prapremiera w 1878 roku) austriackiego kompozytora neoromantycznego Antona Brucknera. Nic więc dziwnego, że utwór ten to najznakomitszy przykład stylu Novalis, nadzwyczaj udanie łączącego klasykę z rockiem progresywnym. Na szczęście nie zabrakło w nim także miejsca na kolejną gitarową solówkę Detlefa Joba. Album zamyka ponad ośmiominutowy „Es färbte sich die Wiese grün” (do wiersza von Hardenberga z 1798 roku) – melodyjny, pełen balladowego uroku utwór z miejsca przenoszący słuchaczy w odległe czasy przełomu XVIII i XIX wieków. Powłóczyste partie gitar, symfoniczne klawisze i kojący uszy śpiew Schünzela – to główne cechy tej kompozycji. Chociaż nie brakuje w niej także muzycznych podróży do lat 70. XX wieku, najlepiej słyszalnych w jazzrockowej solówce Rahna na syntezatorze. W finale grupa wraca do punktu wyjścia – po mocniejszym uderzeniu żegnają nas ponownie delikatne dźwięki klawiszy i subtelna gitara.
Drugie wydawnictwo w dyskografii hamburczyków jest bardziej zwarte i charakterystyczne, niż debiut; można powiedzieć, że oryginalny styl zespołu został ostatecznie dopracowany (także dzięki dokooptowaniu gitarzystów). Niestety, tuż po wydaniu „Novalis” w grupie zaszła kolejna zmiana personalna – odszedł Carlo Karges. Następną płytę – „Sommerabend” – Niemcy nagrali więc w składzie czteroosobowym. Karges, po pożegnaniu z Lutzem Rahnem i pozostałymi kolegami, kontynuował karierę i tak naprawdę jako jedyny muzyk, który przewinął się przez ten zespół, wcale nie gorzej radził sobie po rozstaniu z nim. Jeszcze w latach 70. występował gościnnie w jazzrockowej formacji Release Music Orchestra („Get the Ball”, 1976), potem przewinął się przez progresywno-hardrockowy Desperado („Haltet aus! Desperado kommt… Live”, 1978) i punkowo-powerpopowy The Ramblers („The Kids are Back to Rock’n’Roll”, 1978), by wreszcie stać się jednym z czołowych artystów zachodnioniemieckiej nowej fali, na co zasłużył sobie występami w grupach Extrabreit („Ihre grössten Erfgolge”, 1980) i Bleibtreu Revue („Ungeheuer Paranoia”, 1981) oraz przede wszystkim trwającą do 1987 roku kooperacją z Neną, dla której zresztą napisał tekst jej największego przeboju, czyli „99 Luftballons”. Zmarł w styczniu 2002 roku w Hamburgu na niewydolność wątroby.
„Gorąca krew” Kargesa
Dwa pierwsze albumy Novalis uczyniły grupę kierowaną przez Lutza Rahna bardzo popularną w ojczyźnie. Teraz należało powalczyć jeszcze o sukces poza granicami Niemiec. Z góry było wiadomym, że nie będzie to łatwe, ale na pewno nie było też niemożliwe. Wystarczyło przywołać chociażby przypadek Scorpions, którzy w drugiej połowie lat 70. podbili nie tylko Europę, lecz również Azję, stając się w Japonii najpopularniejszym zagranicznym zespołem rockowym. Novalis pozazdrościli formacji Klausa Meinego i Rudolfa Schenkera i postanowili włączyć się do walki o ten w tamtym czasie wciąż jeszcze bardzo pojemny rynek. Musieli jednak zrobić to już bez Kargesa, o którym Biereichel po latach powiedział: „Carlo miał gorącą krew. W jednej chwili był, by już w następnej zniknąć”. Trzeci materiał w historii Novalis zarejestrowany został w hamburskim Musikstudio w lutym 1976 roku pod okiem sprawdzonego już producenta, czyli (Jo)Achima Reichela. Jako jedynego gościa zaproszono młodą, wówczas dwudziestoczteroletnią wokalistkę Rale (a właściwie Gabriele) Oberpichler, która w połowie lat 80. zdobyła pewną popularność, występując wraz ze swoim mężem, Frankiem, w duecie Paso Doble. Na razie mało kto jeszcze o niej słyszał, więc możliwość nagrywania z Novalis na pewno była dla niej wyróżnieniem i artystyczną nobilitacją.
Album, który otrzymał tytuł „Sommerabend” („Letni wieczór”), ponownie ukazał się nakładem wytwórni Brain, a zdobiła go reprodukcja obrazu, zmarłego w 1966 roku, znanego amerykańskiego malarza i ilustratora Fredericka Maxfielda Parrisha (w następnych latach z jego „usług” korzystali jeszcze między innymi tacy wykonawcy, jak Dalis Car, Paradise Lost czy Pixies). Na płycie znalazły się trzy rozbudowane kompozycje, w tym jedna suita (utwór tytułowy). Stylistycznie „Sommerabend” stanowiła rozwinięcie wcześniejszych albumów, z tą różnicą, że wszystko brzmiało zdecydowanie lepiej. Słychać, że zespół był już w pełni świadomy tego, co chce osiągnąć, i że doskonale dogadywał się z Reichelem, który w mig odgadywał zamiary Lutza Rahna. Efekt okazał się piorunujący. Trudno się więc dziwić faktowi, że ten właśnie krążek otworzył Niemcom drogę do wielkiego sukcesu – przede wszystkim w Japonii, gdzie w drugiej połowie lat 70. stali się rozpoznawalni niemal w tym samym stopniu co Scorpions. Czy słusznie? Otwierający longplay „Aufbruch” wyszedł spod ręki klawiszowca i pewnie też z tego powodu instrumenty klawiszowe przez większość czasu odgrywają w nim czołową rolę. Najważniejsze jednak, że od pierwszych sekund Rahn serwuje słuchaczom porywający, wpadający w ucho motyw, który następnie rozwija i rozbudowuje przez kolejne minuty. Oprócz syntezatorów wykorzystuje tu także organy Hammonda, które – jak zawsze – brzmią niezwykle rasowo, nawet wtedy gdy muzyk zapuszcza się w rejony jazzrockowe.
W stronę progresu utwór ciągnie z kolei Detlef Job, którego solówki zachwycają urodą nie mniej, niż pasaże wygrywane przez Steve’a Hacketta w Genesis czy Andrew Latimera w Camel. Liczne dialogi gitarzysty z klawiszowcem (względnie na odwrót) są zresztą najmocniejszą stroną „Aufbruch”. Drugi utwór w kolejności, „Wunderschätze” (z tekstem Novalisa, przerobionym nieco przez Joba), stara się maksymalnie oddać charakter romantycznej twórczości niemieckiego poety. Służy temu między innymi wyeksponowana partia gitary akustycznej, akompaniującej niskiemu i chropawemu wokalowi Schünzela, którego chwilę później zaczyna wspomagać sam Job. Głos Detlefa jest jednak znacznie łagodniejszy i subtelniejszy, co zresztą idealnie współgra z szorstkością Heina, zwłaszcza gdy oba zostają nałożone na siebie. W części instrumentalnej numeru mamy do czynienia z jeszcze jednym rozbudowanym dialogiem gitary i syntezatorów (momentami o prawdziwie kosmicznym brzmieniu), który sprawia, że napięcie stopniowo rośnie, a moc potężnieje. Zakończenie utrzymane jest w klimacie heavyprogowym, do czego przyczynia się także znacznie mocniej walący w bębny Biereichel.
Piękny letni wieczór
Utwór tytułowy, wypełniający całą drugą stronę wersji winylowej albumu, skomponowany został przez Detlefa i Lutza, tekst natomiast napisał Reichel. „Sommerabend” dzieli się na pięć części, trwających w sumie ponad osiemnaście minut. Otwierające całość „Wetterleuchten” to kilkuminutowa, bardzo nostalgiczna i melodyjna – na wskroś romantyczna – introdukcja, wypełniona głównie dźwiękami syntezatora. Gdy do klawiszy dołącza gitara akustyczna, rozpoczyna się „Am Strand” – najbardziej progresywny fragment suity, z przepełnionymi smutkiem partiami gitary elektrycznej oraz wokalami Joba i Schünzela. W „Der Traum” do głosu ponownie dochodzą klawisze; one też świdrującym uszy dźwiękiem dają sygnał do włączenia przez zespół drugiego biegu, co z kolei stanowi wstęp do „Ein neper Tag”. Mimo szybszego tempa, wciąż dominują brzmienia akustyczne; niezwykłe wrażenie potęgują jeszcze śpiewający unisono wokaliści – do mężczyzn dołącza bowiem zaproszona do studia Rale Oberpichler. Finał, czyli fragment zatytułowany „Ins Licht”, prowadzi do wyciszenia emocji, czemu służy jeszcze jedna progresywna (czytaj: powłóczysta) partia gitary, choć ostatnie słowo – podobnie jak początek „Aufbruch” – należy jednak do Lutza Rahna i jego syntezatorów.
« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Średnio udane lądowanie
Sebastian Chosiński

13 V 2024

W połowie lat 70. zespół Can zmienił wydawcę. Amerykanów z United Artists zastąpili Brytyjczycy z Virgin. Pierwszym albumem, jaki ujrzał światło dzienne z nowym logo na okładce, był „Landed” – najsłabszy z wszystkich dotychczasowych w dorobku formacji z Kolonii.

więcej »

Non omnis moriar: Jak to jest płynąć „trzecim nurtem”…
Sebastian Chosiński

11 V 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj album z „trzecionurtowymi” kompozycjami Pavla Blatnego w wykonaniu Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Od krautu do minimalistycznego ambientu
Sebastian Chosiński

6 V 2024

Pierwsza nagrana po rozstaniu z wokalistą Damo Suzukim płyta Can była dla zespołu próbą tego, na co go stać. Co z tej próby wyszło? Cóż, „Soon Over Babaluma” nie jest może arcydziełem krautrocka, ale muzycy, którzy w składzie pozostali, czyli Michael Karoli, Irmin Schmidt, Holger Czukay i Jaki Liebezeit, na pewno nie musieli wstydzić się jej.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.