Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 15 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Nie taki krautrock straszny: Novalis – patron odchodzących w niepamięć. Symfoniczne oblicze krautrocka

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2 3 4

Sebastian Chosiński

Nie taki krautrock straszny: Novalis – patron odchodzących w niepamięć. Symfoniczne oblicze krautrocka

Z jednej strony „Vielleicht bist Du ein Clown?” to kontynuacja wcześniejszych produkcji grupy. Takie kompozycje, jak chociażby „Der Geigenspieler”, „Vielleicht bin Ich ein Clown?” (zwróćcie uwagę, że tytuł tego numeru różni się nieco od tytułu całego longplaya) czy instrumentalne „Zingaresca” i „City-Nord” mogłyby znaleźć się na którymkolwiek z poprzednich wydawnictw Niemców. Zawierają bowiem elementy najbardziej typowe dla muzyki tej formacji: romantyczne pasaże klawiszowe, ostrzejsze wstawki gitar (choć już nie tak jednoznacznie hardrockowe) czy natchnione partie wokalne. Silnym związkiem z przeszłością jest również zamykający krążek „Die Welt wird alt und wieder Jung”, w którym Mühlböck wykorzystał zaadaptowany przez siebie wiersz „Hoffnung” Friedricha Schillera (niemal rówieśnika Novalisa). Doczekał się on przepięknej oprawy muzycznej opartej głównie na dźwiękach fortepianu akustycznego. Ale na krążek trafiło również takie nagranie, jak „Manchmal fällt der Regen eben Lang” – zaskakująco krótkie (niespełna czterominutowe), radosne i przebojowe, jakby szyte na miarę rozgłośni radiowych końca lat 70. XX wieku. W pewnym sensie stało się ono zapowiedzią dalszej drogi artystycznej grupy z Hamburga, która z biegiem czasu na kolejnych longplayach progresywną formę coraz częściej wypełniała popową treścią.
Po wydaniu „Vielleicht bist Du ein Clown?” Novalis – po pięciu latach owocnej współpracy – rozstał się z Brain Records. Lutz Rahn i jego koledzy dali się skusić współpracującym z grupą od kilku już lat producentom (Jo)Achimowi Reichelowi i Frankowi Dostalowi, którzy w 1979 roku postanowili poszerzyć „asortyment” i na bazie studia nagraniowego stworzyli również wytwórnię płytową – Ahorn (przetrwała ona sześć lat). Dla niej nagrali (sesja odbyła się latem 1979 roku) album „Flossenengel” – pierwszy zaangażowany społecznie. Hamburczycy postanowili bowiem zaprotestować przeciwko krwawym polowaniom na wieloryby i te właśnie wspaniałe morskie ssaki uczynili głównymi bohaterami tekstów. Jakby tego było mało, podjęli decyzję, że w czasie trasy koncertowej promującej nowy longplay 1 marka od każdego sprzedanego biletu zostanie przeznaczona na Światowy Fundusz na rzecz Przyrody (WWF). Tematycznie grupa odeszła więc daleko od tego, co prezentowała przez ostatnich sześć lat; muzycznie – na szczęście – zmiana nie była aż tak radykalna. Kwintet (ponownie wzmocniony wokalistką Rale Oberpichler) wciąż udowadniał, że potrafi komponować piękne melodie i obudowywać je pełnymi rozmachu symfonicznymi aranżacjami („Atlanto”, „Im Netz”, „Rückkehr”), ale pomiędzy nimi coraz częściej pojawiały się utwory krótkie, którym można było, niestety, zarzucić brak oryginalności (jak „Im Brunnen der Erde”, tytułowy, „Ob Tier, ob Mensch, ob Baum”). Znakiem nowych czasów był też „Sklavenzoo”, znaczony funkowymi wstawkami sekcji rytmicznej.
Skok w przepaść
Do czasów „Flossenengel” sesje nagraniowe, podczas których powstawały kolejne albumy Novalis, trwały zazwyczaj krótko – kilka bądź kilkanaście dni, maksymalnie parę tygodni. Istotna zmiana nastąpiła przy okazji pracy nad płytą „Augenblicke”, która z przerwami powstawała – w hamburskim studiu Telefunkena (TELDEC) – od stycznia do października 1980 roku. Ale to nie jedyne novum, jakie członkowie grupy zafundowali swoim wielbicielom. W nagraniach tych można bowiem usłyszeć po raz pierwszy nowy instrument, jaki został stworzony pięć lat wcześniej przez muzykologów z uniwersytetu w Kolonii. To Variophon – syntezator naśladujący brzmienie instrumentów dętych (na przykład harmonijki ustnej). Tak bardzo przypadł on do gustu Mühlböckowi, że na kolejne lata stał się jedną z jego ulubionych „zabawek”. Mimo tych zmian, „Augenblicke” to wciąż produkcja, której hamburczycy nie muszą się wstydzić. Choć, co dla wielu fanów musiało być niemiłym zaskoczeniem, całkowicie zrezygnowali na niej z dłuższych form muzycznych (najbardziej rozbudowana kompozycja trwa pięć minut z „groszami”). Na szczęście stylistycznie i aranżacyjnie pozostali wierni swoim wcześniejszym dokonaniom, a takie utwory, jak instrumentalne „Danmark” i „Sphinx” czy urokliwie balladowe „Herbstwind” i „Als kleiner Junge” do dziś mogą cieszyć ucho. Szkoda jedynie, że na zwieńczenie płyty wybrano dwa najsłabsze jej fragmenty: synthpopowy „Magie einer Nacht” i kojarzący się Wolną Grupą Bukowina (sic!) „Begegnungen”.
W pierwszej połowie lat 80. Novalis wciąż pozostawał bardzo aktywny. Od 1982 do końca swej działalności w 1985 roku zespół regularnie publikował nowe longplaye. Przypominało to jednak trochę pościg za uciekającą popularnością, którą muzycy chcieli zatrzymać przy sobie, przypodobując się coraz mniej wyrafinowanej artystycznie publiczności. Cztery ostatnie albumy portretują formację odchodzącą od swych symfoniczno-progresywnych korzeni w stronę synth-popu i nowej fali. Nie wszystkim członkom grupy ta ewolucja się podobała. W 1981 roku jej szeregi opuścił basista Heino Schünzel, na miejsce którego przyjęto Heinza Fröhlinga (niegdyś w cenionym krautrockowym zespole Schicke, Führs & Fröhling). Pierwszy nagrany z nim – w styczniu 1982 roku w studiu Chameleon (dawnym Windrose-Dumont-Time Studios, gdzie powstał „Banished Bridge”) – krążek to „Neumond” (1982). Niewiele da się o nim dobrego powiedzieć; elementy progresywne pojawiają się tu jedynie w tle; sporo za to jest popowo-dyskotekowych syntezatorów („Anakonda”, „Frühsort im Sachsenwald”, tytułowy). Ba! w „Oft sagt man mehr, wenn man schweigt” pojawiają się nawet popowe saksofon (mieszkający od dawna w Hamburgu Amerykanin Herb Geller) i żeński chórek (Gillian Scalici). Nieco wiary w serca wlewa jedynie „Kein Frieden”, który ma zadatki na nowoczesny rockowy przebój, ale wszystko niweczy popowa aranżacja.
„Sterntaucher” z 1983 roku to natomiast pierwszy album zarejestrowany w prywatnym studiu Lutza Rahna. Mdły i nijaki, z synthpopowymi kawałkami typu „Fährmann”, „Ich will hier ’raus” i „Kleinwenig mehr” (z saksofonem Manfreda Seeghersa) czy ciągnącym się jak flaki z olejem „Keiner kann gewinnen”. Dopiero w końcówce robi się nieco ciekawiej za sprawą balladowego „Grenzen” (który w nieco innym opracowaniu sprawdziłby się na płytach z połowy lat 70.) i delikatnego instrumentalnego „Sinus”, w którym pojawia się nawet progresywna solówka gitarowa (niestety, niemal natychmiast skontrowana plastikowymi „noworomantycznymi” syntezatorami). Jeszcze gorzej prezentuje się następny longplay – „Bumerang” (1984), w nagraniu którego nie wziął już udziału Fröhling; Rahn zastąpił go… syntezatorem basowym. Jaki był efekt takiego zabiegu? Dziesięć koszmarków, spośród których trudno byłoby wybrać te najgorsze (zacięty bój o miejsce na podium stoczyłyby zapewne „Spazieren im Morgen”, „Torero der Nacht” i „Talisman”).
Post mortem…
Trudno się dziwić, że takiej kompromitacji nie wytrzymał Fred Mühlböck i w 1984 roku opuścił zespół, w którym pełnił rolę frontmana od ośmiu lat. Zdecydował się na karierę solową. Prawdę powiedziawszy, miękkie lądowanie poza Novalis szykował już sobie rok wcześniej, kiedy to – pod pseudonimem Fred Welser – wydał singiel z popowymi piosenkami „Herzklopf’n” i „Mit dir verschlaf’n”. Odchodząc, nie pociągnął za sobą żadnego z muzyków grupy. W 1987 roku wydał dwie kolejne małe płytki („Heisser Dracht” i „Warten auf’n Sommer”) oraz jedyny pełnowymiarowy album „Nichts als Liebe”. Zawarte na nich kompozycje bliskie były wprawdzie lżejszemu obliczu byłego zespołu Mühlböcka, ale mimo wszystko więcej było w nich klasycznego rocka. Na niewiele się to zdało. Płyta przepadła, a wraz z nią solowa kariera Freda. Mógł cieszyć się jedynie z tego, że i tak „pociągnął” dwa lata dłużej niż Novalis, w którym zastąpił go Ernst Herzner, ponad dekadę wcześniej wokalista krautrockowego zespołu Zarathustra („Zarathustra”, 1972). Rahn doszedł też do wniosku, że eksperyment z syntezatorem basowym sprowadził grupę na manowce i przed nagraniem albumu „Nach uns die Flut” (1985) dokooptował do składu również gitarzystę basowego – Hinricha (sic!) Schneidera.
Zmiany te wyszły formacji na dobre, ale tylko gdy patrzy się na jej dorobek artystyczny przez pryzmat „Bumerangu”, którym Novalis sięgnął dna. Gorszej płyty nagrać się już nie dało, więc – logicznie rozumując – „Nach uns die Flut” musiała być lepsza. Przede wszystkim odrobinę więcej było elementów rockowych czy też rockowo-popowych („Die Show ist aus”, „Im Neonlich der Nacht”, „…und wenn die Gitarren brennen”, „Hamburg (Entrinken möchte Ich nich in dir”, „Applaus, applaus”), ale nie brakowało też ukłonów w stronę tych, którzy woleli taneczne, plastikowe brzmienia („Drachen im Wind”, „Heute oder nie”, „100 Tage und Nächte verloren in Altona”). Takie rozdwojenie jaźni nie wróżyło dobrze na przyszłość. I rzeczywiście, krótko po wydaniu płyty – jedenastej studyjnej – Novalis dotarł do kresu swej czternastoletniej podróży. Ostatni koncert grupa dała w hamburskim klubie Fabrik w październiku 1985 roku. Detlef Job był już wtedy niemal na walizkach, szykując się do wyjazdu do Japonii. W Kraju Kwitnącej Wiśni chciał grać dalej, załapał się nawet do składu neoprogresywnego zespołu Negasphere, ale ten wkrótce przestał istnieć. Jako jedyny dalej pracował w zawodzie Lutz Rahn, który skupił się na pracy inżyniera dźwięku i producenta. W 1990 roku nagrał jeszcze – z mieszkającym w Hamburgu brytyjskim kompozytorem (w tamtym czasie już głównie muzyki użytkowej) Chrisem Evansem – elektroniczno-synthpopowy krążek „Forcefield”. Nie ma na nim nic, co mogłoby zainteresować dawnych fanów Novalis.
I chociaż zespół nie istnieje już od prawie czterech dekad, pamięć o nim nie zaginęła. Głównie dzięki płytom z archiwalnymi koncertami. W 1993 roku ukazał się album „Lebt!”, na którym Rahn zebrał utwory zarejestrowane w latach 1981-1984, natomiast w 2009 światło dzienne ujrzał podwójny kompakt „Letztes Konzert 1984”. Żałować można jedynie, że oba wydawnictwa prezentują grupę z epoki, w której najlepsze lata miała ona już dawno za sobą. Ciekawszy pod tym względem wydaje się ubiegłoroczny box „Schmetterlinge”, który zawiera – zremasterowane przez legendę krautrocka Joachima Heinza Ehriga (znanego pod pseudonimem Eroc) – wszystkie wymienione wcześniej płyty studyjne i koncertowe (niektóre z bonusami) oraz jeden krążek zawierający rarytasy z wczesnego okresu działalności. Na płycie DVD znalazło się natomiast miejsce dla programu telewizyjnego z formacją w roli głównej oraz koncertu w hamburskim Parku Miejskim z drugiej połowy lat 70. I pewnie nie jest to wcale ostatnie zdanie w temacie. A jak powinno brzmieć ostatnie zdanie biograficznego artykułu? Jeśli nie znacie tej grupy, koniecznie sięgnijcie po jej albumy z lat 1973-1978 – na pewno się nie zawiedziecie; pozostałych będziecie słuchać już jednak na własną odpowiedzialność, a od dwóch ostatnich trzymajcie się z daleka!
koniec
« 1 2 3 4
25 grudnia 2023

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Średnio udane lądowanie
Sebastian Chosiński

13 V 2024

W połowie lat 70. zespół Can zmienił wydawcę. Amerykanów z United Artists zastąpili Brytyjczycy z Virgin. Pierwszym albumem, jaki ujrzał światło dzienne z nowym logo na okładce, był „Landed” – najsłabszy z wszystkich dotychczasowych w dorobku formacji z Kolonii.

więcej »

Non omnis moriar: Jak to jest płynąć „trzecim nurtem”…
Sebastian Chosiński

11 V 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj album z „trzecionurtowymi” kompozycjami Pavla Blatnego w wykonaniu Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Od krautu do minimalistycznego ambientu
Sebastian Chosiński

6 V 2024

Pierwsza nagrana po rozstaniu z wokalistą Damo Suzukim płyta Can była dla zespołu próbą tego, na co go stać. Co z tej próby wyszło? Cóż, „Soon Over Babaluma” nie jest może arcydziełem krautrocka, ale muzycy, którzy w składzie pozostali, czyli Michael Karoli, Irmin Schmidt, Holger Czukay i Jaki Liebezeit, na pewno nie musieli wstydzić się jej.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.