Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

Nie taki krautrock straszny: Hinduski bohater i chilijski dyktator. Od Murphy Blend – poprzez Hanumana – po Lied des Teufels

Esensja.pl
Esensja.pl
1 2 »
To krótka, ale skomplikowana historia. Znaczona trzema artystycznymi narodzinami i trzema zgonami. Stylistycznymi zmianami i personalnymi roszadami. W końcu polityczną ewolucją w kierunku lewicowego ekstremizmu. Przyjrzymy się jej przez pryzmat perypetii trzech zachodnioberlińskich zespołów krautrockowych, które pozostawiły po sobie w sumie tylko cztery płyty długogrające.

Sebastian Chosiński

Nie taki krautrock straszny: Hinduski bohater i chilijski dyktator. Od Murphy Blend – poprzez Hanumana – po Lied des Teufels

To krótka, ale skomplikowana historia. Znaczona trzema artystycznymi narodzinami i trzema zgonami. Stylistycznymi zmianami i personalnymi roszadami. W końcu polityczną ewolucją w kierunku lewicowego ekstremizmu. Przyjrzymy się jej przez pryzmat perypetii trzech zachodnioberlińskich zespołów krautrockowych, które pozostawiły po sobie w sumie tylko cztery płyty długogrające.
Położona nad Renem dwustutysięczna Moguncja (Mainz) pamięta jeszcze czasy starożytne. Lata jej świetności zaczęły się jednak dopiero u schyłku średniowiecza, gdy rezydujący tam arcybiskup został jednym z książąt-elektorów Rzeszy. Niespełna pół wieku po przyznaniu mu tego zaszczytnego prawa w mieście przyszedł na świat Jan Gutenberg, w przyszłości zdolny rzemieślnik i złotnik, który zasłynął dzięki wynalezieniu ruchomej czcionki drukarskiej. Dzisiaj to miasto leżące na uboczu wielkiej (nawet w wydaniu krajowym) polityki, nad którym symbolicznie góruje monumentalna romańska katedra pod wezwaniem świętych Marcina i Stefana; nieopodal niej znajduje się kilkupiętrowy Haus zum Römischen Kaiser, w którym mieści się Muzeum Gutenberga. Niespełna trzy kilometry dalej natomiast, po tej samej stronie Renu, przy ulicy Wilhelma Theodora Römhelda znajduje się siedziba biura turystycznego Wedgewood Germany, w którym stanowisko określone jako managing director piastuje berlińczyk z urodzenia Wolf-Rüdiger Uhlig. Dzisiaj jest on jedną z najważniejszych postaci niemieckiej branży turystycznej, pół wieku temu był młodym i zbuntowanym rockmanem, który stał na czele dwóch znakomitych formacji krautrockowych – Murphy Blend oraz Hanuman.
Co Kukułka wykukała
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Końcówka lat 60. ubiegłego wieku była jednym z najbardziej twórczych okresów w dziejach muzyki rozrywkowej. To wtedy zadebiutowała cała masa zespołów spod znaku rocka progresywnego, psychodelicznego i hard rocka. W Anglii narodziła się jazzrockowa scena Canterbury, a nad Loarą i Sekwaną – jej francuski odpowiednik, czyli Zeuhl (pierwotnie symbolizowany jedynie przez jedną grupę, Magmę Christiana Vandera); z kolei w Niemczech z awangardowo-progresywno-psychodelicznej piany wychynął, niemal jak mityczna Afrodyta… krautrock. W muzycznym kotle gotowało się nieustannie, a wytwórnie płytowe co rusz na stół podawały nowe, smakowite dania. Po latach o wielu z nich zapomniano – słusznie czy nie, to kwestia indywidualna. W każdym razie dzisiaj o debiutanckim – i zarazem jedynym – albumie w dyskografii formacji Murphy Blend pamiętają już tylko nieliczni. Nie trzeba chyba dodawać, że niesłusznie. Bo choć płycie „First Loss” daleko do bycia arcydziełem, to mimo wszystko prezentuje ona wysoki poziom, a jej zawartość w ciągu pięćdziesięciu lat od nagrania wcale się nie zestarzała.
Murphy Blend to zespół, który powstał w 1969 roku w Berlinie Zachodnim z inicjatywy śpiewającego i grającego na instrumentach klawiszowych, osiemnastoletniego wówczas Wolfa-Rüdigera Uhliga, który miał w tamtym czasie za sobą trzy lata nauki w szkole muzycznej. Poza nim w zespole znaleźli się jeszcze: gitarzysta Wolfgang Rumler, basista Andreas Scholz oraz bębniarz Achim Schmidt. Po mniej więcej roku wspólnego grania nadszedł czas wyprawy do studia, a w zasadzie dwóch wypraw, ponieważ debiutancki longplay grupa zarejestrowała w dwóch podejściach: pomiędzy 5 a 9 października oraz 2 a 4 grudnia 1970 roku. Miało to miejsce w monachijskim Union-Studio pod okiem producenta Jonasa Porsta, który zajmował się także interesami zespołów Ihre Kinder i Out of Focus. Gotowy już materiał upubliczniła natomiast, mająca siedzibę w stolicy Bawarii, zasłużona dla krautrocka firma Kuckuck (Kukułka), przez lata specjalizująca się w krautrocku, rocku elektronicznym i… new age. Na „First Loss” trafiło sześć kompozycji („utworu” z numerkiem siódmym nie należy traktować poważnie, o czym jeszcze będzie okazja wspomnieć), trwających łącznie niespełna trzydzieści sześć minut. Niewiele, prawda? Ale przecież przede wszystkim liczy się jakość!
Murphy Blend
Murphy Blend
„First Loss” otwiera utwór „At First”, będący znakomitym przykładem wystrzałowego hard rocka z progresywnym rozmachem, w którym dominują przede wszystkim dwa instrumenty – gitara Rumlera oraz organy Hammonda, na których gra lider grupy. Mimo swej ciężkości, numer jest bardzo melodyjny i łatwo zapada w pamięć. Trudno byłoby sobie wyobrazić lepsze wprowadzenie. Drugi w kolejności, „Speed is Coming Back”, zaczyna się od mocnego wejścia perkusji Schmidta, która spycha na dalszy plan zarówno gitarę, jak i organy. Z czasem jednak Wolfgang i Wolf-Rüdiger wybijają się przed Achima i wszystko wraca do normy. Klimat robi również charakterystyczny, podany z nutką nostalgii wokal Uhliga, śpiewającego tak hipnotyzująco, że trudno oderwać się od głośników. W końcówce wspomagają go jeszcze w chórku koledzy (Rumler i Schmidt). „Past Has Gone” z kolei jest pierwszym na płycie – i wcale nie ostatnim – przejawem klasycznych zainteresowań twórcy Murphy Blend. Hammondy brzmią tutaj, jakby grał na nich sam maestro Jan Sebastian Bach. Piękno przenika się w tym numerze z mocą, a melancholia z energią.
„Zacznij od Bacha…”
Gdy muzyka stopniowo wycisza się, po chwili znajduje się ktoś, kto daje sygnał do kolejnego uderzenia – w końcówce jest to Scholz, pochód basu którego może przyprawić o ciarki na plecach. „Präludium – Use Your Feet” to kolejny, okraszony solówką organową, ukłon w stronę osiemnastowiecznego klasyka. Choć w dalszej części charakter kompozycji zmienia się diametralnie. Pojawia się funkowy groove, a Uhlig śpiewa tak, jakby pochodził z południa Stanów Zjednoczonych (pod tym względem jego interpretacja przypomina inną niemiecką formację, Emergency, i jej znakomity, ale pamiętajmy, że późniejszy o dwa lata album „Get Out to the Country”). Numer tytułowy, choć trwa „jedynie” (niespełna) osiem minut, ma charakter minisuity, tak bowiem dużo się w nim dzieje. Nie brakuje ani zagrywek typowo hardrockowych (z przesterowaną gitarą), ani fragmentów subtelniejszych, w których na plan pierwszy wybijają się klawesyn i fortepian. W zakończeniu – dla większego efektu – nałożone zostały na siebie ścieżki wszystkich instrumentów klawiszowych, które w studiu wykorzystywał Uhlig.
Hanuman
Hanuman
Zamykający „First Loss” utwór „Funny Guys” zawiera we wstępie dosłowny cytat z Toccaty i fugi d-moll Bacha; dalej jest już jednak inaczej – motorycznie i rockowo, co oznacza powrót do punktu wyjścia i czadowego „At First”. Co prawda na finał panowie z Murphy Blend umieścili jeszcze jeden track – trzysekundowy „Happiness”, którego jednak nie da się potraktować inaczej, niż jako drobny żarcik. Krótko po wydaniu albumu, wiosną 1971 roku, nie mając nadziei na zrobienie oszałamiającej kariery, zespół rozpadł się. Na szczęście Uhlig nie złożył broni, skompletował nowy skład i zdecydował się spróbować jeszcze raz. Tym razem za towarzyszy muzycznej podróży obrał sobie wokalistę, flecistę i saksofonistę w jednym, czyli Petera Bartha, basistę Jörga Hahnfelda oraz grającego na perkusji Thomasa Holma (jako jedyny miał wcześniej doświadczenie muzyka sesyjnego). Tak, to nie pomyłka – w składzie zabrakło miejsca dla gitary elektrycznej, co w tamtym czasie można było uznać nie tylko za ewenement, ale i swoistą ekstrawagancję. Po kilku miesiącach prób kwartet z Berlina Zachodniego wszedł do studia, by zarejestrować materiał na debiutanckie – i, jak się potem okazało, również jedyne w swoim dorobku – dzieło.
Sesja odbyła się, podobnie jak w przypadku „First Loss” Murphy Blend, w dwóch turach – od 11 do 15 oraz od 27 do 29 października – w monachijskim Bavaria Studio. Za stołem realizatorskim siedział doświadczony Wolfgang Löper, który wcześniej współpracował z Ernstem Schultzem i Ihre Kinder, później natomiast między innymi z Popol Vuh i Out of Focus. Płyta trafiła do sprzedaży jeszcze w tym samym 1971 roku, a opublikowała ją ponownie wytwórnia Kuckuck. Wyjątkowo nieatrakcyjna okładka, której autor powinien zostać zesłany za karę na galery, skrywała może nie przesadnie oryginalną, ale na pewno wartościową i nadzwyczaj przebojową – jak na rock progresywny – muzykę. Na stronie A winylowego krążka znalazły się dwa rozbudowane utwory. Pierwszym z nich jest trwająca ponad dziesięć minut kompozycja „Schädelstätten”, zaczynająca się od typowo jazzrockowej wstawki, z wyeksponowanymi organami i fletem. Te dwa instrumenty często zresztą ze sobą dialogują – nie tylko w tym numerze, ale we wszystkich, na całym longplayu – i najczęściej są to fragmenty niezwykle urokliwe i zapadające w pamięć.
Diabeł, który śpiewa
Z jednej strony przywodzą na myśl twórczość Jethro Tull i Van der Graaf Generator, z drugiej natomiast mogą kojarzyć się z dokonaniami innych niemieckich formacji, jak Jane czy Pell Mell. W „Schädelstätten” nie brakuje również nawiązań do muzyki dawnej, choć zdarzają się też partie o czysto rockowej proweniencji, z potężnie brzmiącą sekcją rytmiczną i niemal hardrockowymi partiami organisty. Momenty mocniejsze sąsiadują z delikatniejszymi, w których na plan pierwszy wybija się flet (częściej) bądź saksofon altowy (rzadziej). Jazzrockowo zaczyna się także utwór numer dwa – „Machtwechsel”, który zbudowany jest na zasadzie kontrastu: ostre wejścia saksofonu przeplatane są zaskakująco frywolnymi wstawkami fortepianu. Z czasem utwór nabiera klasycznie progresywnego rozmachu, chociaż partia pianisty przez cały czas wykazuje inklinacje jazzowe (co zresztą dobrze robi tej kompozycji). W ten niezwykły klimat świetnie wpisuje się też głos Uhliga, który poziomem emocji nie ustępuje niczym Peterowi Pance z Jane. Kolejne solówki natomiast – fletu, saksofonu, pianina i organów – sprawiają, że ani przez chwilę nie odczuwa się braku gitary elektrycznej, co udowadnia, że niemiecki eksperyment w stylu Rare Bird (i ich albumu „As Your Mind Flies By”) zakończył się pełnym sukcesem.
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Eins, zwei, drei, vier, fünf…
Sebastian Chosiński

29 IV 2024

Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.

więcej »

Non omnis moriar: Brom w wersji fusion
Sebastian Chosiński

27 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań
Sebastian Chosiński

22 IV 2024

Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.