Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Can
‹Flow Motion›

EKSTRAKT:60%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułFlow Motion
Wykonawca / KompozytorCan
Data wydania3 października 1976
Wydawca Harvest Records
NośnikWinyl
Czas trwania37:37
Gatunekreggae, rock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Michael Karoli, Irmin Schmidt, Holger Czukay, Jaki Liebezeit, Peter Gilmour, René Tinner
Utwory
Winyl1
1) I Want More03:38
2) Cascade Waltz05:44
3) Laugh Till You Cry – Live Till You Die [O.R.N.]06:39
4) …and More02:51
5) Babylonian Pearl03:32
6) Smoke [E.F.S. No 59]05:20
7) Flow Motion10:31
Wyszukaj / Kup

Nie taki krautrock straszny: Sunshine reggae znad Renu

Esensja.pl
Esensja.pl
Jeśli zaglądacie w to miejsce, znacie już dokonania zespołu Can, czyli niemieckich prekursorów krautrocka, całkiem nieźle. Wiecie, że wiele można było się po nich spodziewać. Że potrafili zaskoczyć. Czy jednak oczekiwalibyście, że nagrają płytę w stylu… reggae? Na dodatek z inklinacjami soulowymi, funkowymi i dyskotekowymi? Na szczęście, jest na „Flow Motion” również kilkanaście minut muzyki, która może przypaść do gustu wielbicielom ich wcześniejszych płyt.

Sebastian Chosiński

Nie taki krautrock straszny: Sunshine reggae znad Renu

Jeśli zaglądacie w to miejsce, znacie już dokonania zespołu Can, czyli niemieckich prekursorów krautrocka, całkiem nieźle. Wiecie, że wiele można było się po nich spodziewać. Że potrafili zaskoczyć. Czy jednak oczekiwalibyście, że nagrają płytę w stylu… reggae? Na dodatek z inklinacjami soulowymi, funkowymi i dyskotekowymi? Na szczęście, jest na „Flow Motion” również kilkanaście minut muzyki, która może przypaść do gustu wielbicielom ich wcześniejszych płyt.

Can
‹Flow Motion›

EKSTRAKT:60%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułFlow Motion
Wykonawca / KompozytorCan
Data wydania3 października 1976
Wydawca Harvest Records
NośnikWinyl
Czas trwania37:37
Gatunekreggae, rock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Michael Karoli, Irmin Schmidt, Holger Czukay, Jaki Liebezeit, Peter Gilmour, René Tinner
Utwory
Winyl1
1) I Want More03:38
2) Cascade Waltz05:44
3) Laugh Till You Cry – Live Till You Die [O.R.N.]06:39
4) …and More02:51
5) Babylonian Pearl03:32
6) Smoke [E.F.S. No 59]05:20
7) Flow Motion10:31
Wyszukaj / Kup
Nie da się ukryć, że mniej więcej od połowy lat 70., czyli od wydania nieco mniej udanych albumów „Soon Over Babaluma” (1974) oraz „Landed” (1975), zespół Can – ku niezadowoleniu nader licznych wielbicieli – zaczął coraz bardziej odcinać się od swoich eksperymentalno-awangardowych korzeni krautrockowych (vide świetne krążki „Monster Movie”, „Tago Mago”, „Ege Bamyasi”, „Future Days”). Najzwyczajniej w świecie muzycy postanowili podążyć za nowymi trendami. A że coraz lepiej sprzedawały się płyty z muzyką reggae oraz dyskotekowym soulem i funkiem – postanowili zaimplementować te gatunki do swojej twórczości. Stąd taki, a nie inny repertuar, jaki wypełnił wydany w październiku 1976 roku longplay „Flow Motion” (po raz pierwszy przez brytyjską wytwórnię Harvest).
Co zaskakujące, sesja odbyła się w kwietniu 1976 roku w tym samym studiu co kilka wcześniejszych (chodzi o przeniesione do podkolońskiego Weilerswist Inner Space) i w tym samym – nie licząc gości – składzie (Michael Karoli, Irmin Schmidt, Holger Czukay i Jaki Liebezeit), a jednak muzycznie była to już zupełnie inna bajka. Gdyby nie fakt, że otwierający longplay utwór „I Want More” fani znali już z singla, to mogliby, „odpalając” winylowy krążek po raz pierwszy, przeżyć prawdziwy szok. I długo nie dojść po nim do siebie. Owszem, kilkusekundowy wstęp gitarowy Karolego mógł jeszcze mylić, obiecywał bowiem to, za co wielbiciele Can pokochali ten zespół przed laty. Ale krótko potem rozbrzmiewa natarczywy soulowo-dyskotekowy rytm i na plan pierwszy wybijają się utrzymane w nim wokale, należące do Brytyjczyka Petera Gilmoura, który był autorem anglojęzycznych tekstów do czterech piosenek, jakie trafiły na „Flow Motion”, oraz szwajcarskiego producenta i inżyniera dźwięku René Tinnera. Ci dwaj zapewne uznali to za ciekawą przygodę, ale fani mieli pełne prawo zgrzytać zębami.
Tym bardziej że dalej wcale nie jest lepiej: na funkowy puls sekcji rytmicznej nakłada się bowiem dyskotekowe solo syntezatorów. I tak jest praktycznie do samego końca. Dobrze chociaż, że ten koszmar trwa niecałe cztery minuty. Kto pomyślał, że to może tylko jednorazowy wygłup, został szybko wyprowadzony z błędu za sprawą „Cascade Waltz”. Choć w tytule pojawia się nawiązanie do walca, jest to tak naprawdę zagrane w leniwym, słoneczno-hawajskim stylu… reggae (pamiętacie taki przebój z 1983 roku „Sunshine Reggae” duńskiego duetu Laid Back? – to właśnie ten klimat). Karoli sięga tu nawet po gitarę slide; on też melodeklamuje tekst, bo klasycznym śpiewem tego na pewno nazwać się nie da. Mimo tych ekstrawaganckich zabiegów, numer mimo wszystko broni się częścią środkową, w której znajduje się miejsce i na partię skrzypiec elektrycznych, i na nieco bardziej po bożemu zagraną solówkę gitarową. Jakby Michael Karoli chciał odpokutować tę hawajską klamrę spinającą całość.
Jeszcze dziwaczniej prezentuje się „Laugh Till You Cry – Live Till You Die (O.R.N.)”, w którym zachodnioniemiecki kwartet postanowił udowodnić, że da się pożenić w jednym numerze country i reggae (vide gitara stalowa plus perski saz) z muzyką etniczną. Jak się okazało, na upartego da się to zrobić. Tylko po co? Czy dzisiaj ktoś jeszcze sięgnie po „Flow Motion” jedynie z tego powodu, aby posłuchać „Laugh Till You Cry…”? Szczerze w to wątpię. Stronę A longplaya zamyka – będący aneksem do „I Want More” – niespełna trzyminutowy „…and More”, w którym ponownie słychać wydających z siebie różne odgłosy Gilmoura i Tinnera. Cóż, nie ratuje tego nawet gitara Karolego, który musiał mieć nietęgą minę, rejestrując swoją partię w studiu.
Na szczęście strona B albumu wypada znacznie ciekawiej i tylko z jej powodu warto dzisiaj, po niemal półwieczu od publikacji, zawracać sobie nim głowę. „Babylonian Pearl” także utrzymany jest w rytmie reggae, ale za to wydźwięk ma bardziej rockowy (głównie za sprawą gitary). Natomiast w „Smoke (E.F.S. No 59)” kwartet wraca wreszcie do swoich krautrockowych korzeni. Motoryczna sekcja rytmiczna (z zapętlonym motywem basowym Holgera Czukaya oraz wykorzystanym przez niego afrykańskim bębnem dunun) i eksperymentalnie brzmiące syntezatory, wspomagane przez elektronikę – sprawiają, że z czasem robi się coraz bardziej intrygująco i zasysająco. Najlepszy kąsek zespół zostawił jednak na finał. To ponad dziesięciominutowa kompozycja tytułowa. Nie przeszkadza w niej nawet rytm reggae, który tym razem nie jest tak nachalny. Na dodatek świetnie wypadają powłóczyste syntezatory w tle i przede wszystkim rozbudowana gitarowa opowieść Michaela Karolego.
Porównując „Flow Motion” z płytami Can wydanymi w pierwszej połowie lat 70., prezentuje się ona nierówno. Gdybym jednak właśnie od niej zaczął swoją przygodę z zespołem z Kolonii, ocena nie byłaby zapewne aż tak surowa. Na tle innych produkcji tego okresu, krążek wypada nie tak znów zwyczajnie. Skłonność muzyków do eksperymentowania (vide wykorzystanie gitary slide i sazu, dudun i fortepianu elektrycznego), ich naturalny talent do tworzenia niebanalnych melodii, choć w tym przypadku mocno ograniczony – sprawia, że da się z tego longplaya wyłuskać kilka jaśniejszych momentów (zwłaszcza na stronie B). Ale czy na pewno tego oczekiwano od współtwórców i prekursorów krautrocka? Niech to pytanie pozostanie retorycznym.
koniec
3 czerwca 2024
Skład:
Michael Karoli – gitara elektryczna, gitara hawajska (2,3), skrzypce elektryczne (2,3), saz (3), śpiew (2,3), chórki (1,4,7)
Irmin Schmidt – syntezatory, fortepian elektryczny (5,6), chórki (1,4,5)
Holger Czukay – gitara basowa, dunun (6), chórki (1,4,7)
Jaki Liebezeit – perkusja, instrumenty perkusyjne, chórki (1,4)

gościnnie:
Peter Gilmour – śpiew (1,4), słowa (1-3,5)
René Tinner – śpiew (1,4)

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: I jeszcze raaaz… i jeszcze dwaaa…
Sebastian Chosiński

24 VI 2024

Coś w tym musi być! Ukazujące się w serii „Can Live” angielskie koncerty Can wybijają się zdecydowanie ponad inne. Wydany trzy lata temu „Live in Brighton 1975” to prawdziwe arcydzieło, a tegoroczny „Live in Aston 1977” niewiele mu ustępuje. Ale czy może być inaczej, skoro muzycy biorą na warsztat między innymi tak wspaniały utwór, jak „Vitamin C”?

więcej »

Non omnis moriar: Narodziny legendy
Sebastian Chosiński

22 VI 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj jedyny longplay czechosłowackiej formacji Studio 5 wibrafonisty Karela Velebnego, na której gruzach powstał zespół SHQ.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Trochę Afryki, trochę Karaibów
Sebastian Chosiński

17 VI 2024

Na wydanym w 1977 roku albumie „Saw Delight” skład Can został poszerzony do sekstetu. Uzupełnili go bowiem dwaj instrumentaliści (rodem z Jamajki i Ghany), którzy nie tak dawno przewinęli się przez brytyjską formację Traffic. Nie wpłynęło to jednak na uczynienie jej muzyki progresywną czy jazzrockową, stała się za to dużo bardziej etniczna. Co w paru utworach przyniosło całkiem sympatyczny efekt.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.