Tu miejsce na labirynt…: Klezmerzy na rockową nutę [Alamaailman Vasarat „Valta” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Gdy zespół o rockowej proweniencji określa styl wykonywanej przez siebie muzyki jako „kosher-kebab-jazz-film”, należy mieć się na baczności. Trudno przecież podejść do takiej deklaracji poważnie. A jednak! Finowie z Alamaailman Vasarat od piętnastu lat grają całkiem na serio i wychodzi im to znakomicie. Album „Valta” to fantastyczne połączenie awangardy, rocka progresywnego i jazzu z muzyką klezmerską.
Tu miejsce na labirynt…: Klezmerzy na rockową nutę [Alamaailman Vasarat „Valta” - recenzja]Gdy zespół o rockowej proweniencji określa styl wykonywanej przez siebie muzyki jako „kosher-kebab-jazz-film”, należy mieć się na baczności. Trudno przecież podejść do takiej deklaracji poważnie. A jednak! Finowie z Alamaailman Vasarat od piętnastu lat grają całkiem na serio i wychodzi im to znakomicie. Album „Valta” to fantastyczne połączenie awangardy, rocka progresywnego i jazzu z muzyką klezmerską.
Alamaailman Vasarat ‹Valta›Utwory | | CD1 | | 1) Riistomaasiirtäjä | | 2) Henkipatto | | 3) Hajakas | | 4) Norsuvaljakko | | 5) Haudankantaja | | 6) Luu Messingillä | | 7) Väärä Käärme | | 8) Uurnilla | | 9) Hirmuhallinto | |
Początki zespołu, mającego swoją bazę wypadową w Helsinkach, sięgają 1991 roku. To wtedy grupa kompletnie odjechanych zapaleńców, idąc w ślad za dokonaniami takich wykonawców jak Arbete och Fritid, Frank Zappa czy Captain Beefheart, postanowiła powołać do życia kapelę, której muzyka nie dałaby się w żaden sposób zaklasyfikować. Nazwali się Höyry-Kone, a inspirację czerpali zarówno z rockowej awangardy, jak i jazzu, bluesa, a nawet techno; ewenementem było to, że wykorzystywali na dużą skalę instrumenty dęte. Nagrali dwa albumy – „Hyönteisiä voi Rakastaa” (1995) oraz „Huono Parturi” (1997) – po czym… przeszli do historii. Nie wszyscy muzycy pogodzili się jednak z końcem Höyry-Kone i jeszcze w tym samym roku powołali na jego gruzach do życia nową grupę – Alamaailman Vasarat. Z poprzedniej kapeli trafiły doń trzy osoby: Jarno Sarkula (który z instrumentów klawiszowych i gitary basowej „przesiadł” się teraz na dęciaki), wiolonczelista Marko Manninen oraz perkusista Teemu Hänninen. Dołączyli do nich natomiast: puzonista Erno Haukkala, klawiszowiec (obsługujący organy i fortepian) Miikka Huttunen oraz drugi wiolonczelista Tuukka Helminen. W tym zestawieniu w ciągu poprzedniej dekady zespół nagrał pięć albumów studyjnych: „Vasaraasia” (2000), „Kaarmelautakunta” (2003), „Kinaporin Kalifaatti” (2005) – do spółki z blues-rockowym gitarzystą i wokalistą Tuomarim Nurmio, „Maahan” (2007) i „Huuro Kolkko” (2009). Po wydaniu ostatniego z nich z kolegami rozstał się Hänninen, a za perkusją zastąpił go Santeri Saksala. I to właśnie jego możemy usłyszeć bębniącego na najnowszej, wydanej w Skandynawii na początku maja, płycie „Valta”. Co różni Alamaailman Vasarat od Höyry-Kone? Niby niewiele – poziom muzycznego szaleństwa jest porównywalny, instrumentarium w obu kapelach pokrywa się w znacznym stopniu. Tyle że po zmianie nazwy fińscy awangardziści zaczęli wykorzystywać swoją przebogatą wyobraźnię i umiejętności do penetrowania nieco innych rejonów artystycznych. Zaintrygowała ich przede wszystkim muzyka klezmerska, która notabene w latach 90. ubiegłego i w pierwszej dekadzie XXI wieku przeżywała najprawdziwszy boom – i to zarówno w Polsce (vide Kroke, The Cracow Klezmer Band), Europie Zachodniej (Amsterdam Klezmer Band), jak i Stanach Zjednoczonych (John Zorn, David Krakauer, The Klezmatics, Koby Israelite) oraz Kanadzie (Flying Bulgar Klezmer Band). Wyraźne wpływy muzyki żydowskiej widoczne były już na debiutanckim krążku Alamaailman Vasarat, z czasem jednak ich obecność stawała się dominująca. Nic w tym, oczywiście, złego, ponieważ w przeciwieństwie do wielu innych wykonawców z tego nurtu Finowie potrafili – i wciąż potrafią – krzyżować swoją muzykę także z innymi gatunkami (głównie rockiem, metalem i jazzem), dzięki czemu unikają pułapki, w którą wpada, niestety, większość kapel klezmerskich – znudzenia i przewidywalności. Słuchając kolejnych albumów panów z Helsinek, naprawdę nie sposób ziewać czy drapać się po głowie; podczas „lektury” ich muzyki nie towarzyszą denerwujące myśli typu: Jak długo to jeszcze potrwa? lub: Kiedy wreszcie dotrą do finału? Otwierający najnowszy krążek Finów utwór „Riistomaasiirtäjä” idealnie definiuje to, co czeka słuchaczy przez kolejnych czterdzieści minut; jest on bowiem w pełni reprezentatywny dla całości stylu. Zaczyna się od partii instrumentów dętych i basowego pasażu w tle; później dochodzą stopniowo kolejne instrumenty – głównie perkusja i gitara, a cały numer zyskuje na szybkości, głośności i ciężkości (w takiej właśnie kolejności). W ostatnich fragmentach można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia nie z kameralnym (sześcioosobowym) zespołem, ale całą orkiestrą, tym bardziej że sama muzyka brzmi niezwykle donośnie i majestatycznie. „Henkipatto” (drugi kawałek na liście) ma – dla odmiany – klimat bardzo nostalgiczny, balladowy, a instrumentem wiodącym przez niemal całe pięć minut jest klarnet, co z miejsca przywodzi na myśl dokonania Krakauera. Pojawiające się pod koniec dźwięki puzonu i saksofonów ponownie przydają temu numerowi patetyczności. Po krótkiej wycieczce do „krainy łagodności” następuje twarde lądowanie, któremu nadano imię „Hajakas” – skoczna melodia znakomicie nadaje się do tańca, ale i ten radosny nastrój zostaje w pewnym momencie złamany pogmatwaną linią sekcji rytmicznej i grającymi wyjątkowo mroczny motyw dęciakami w tle. Z kolei „Norsuvaljakko” to prawdziwy wykop – metalowe gitary (kilka ścieżek nałożonych na siebie dodaje temu utworowi przestrzeni) oraz ocierające się o fusion partie saksofonów sprawiają, że z jednej strony mamy do czynienia z potęgą grunge’u (z okolic Soundgarden i wczesnego Alice in Chains), z drugiej – z awangardowym jazzem. W „Haudankantaja” żydowska melodia oplata bardzo mroczną partię gitary basowej; najciekawsze ma jednak miejsce w ostatnich sześćdziesięciu sekundach tego trwającego nieco ponad cztery minuty kawałka – rozlegają się bowiem dźwięki trąbki, jakby żywcem wyjęte z westernów, do których muzykę komponował Ennio Morricone. „Luu Messingillä” – numer szósty na płycie – ponownie zaskakuje taneczną melodią, która pewnie zrobiłaby furorę na każdym, nie tylko żydowskim, weselu. Zupełnie inaczej rzecz się ma z „Väärä Käärme”, które, gdyby ktoś bardzo się uparł, też można zatańczyć – tyle że trzeba by się liczyć z tym, iż po dotarciu do końca mogłaby zaistnieć konieczność odwiezienia tańczących na oddział intensywnej opieki medycznej. To najszybszy, najbardziej rockowy (z partią gitar, których nie powstydziłby się Slayer czy Anthrax) utwór na „Valta”. Chwilę wytchnienia daje za to następujący po nim numer zatytułowany „Uurnilla”, w którym prym wiodą prowadzące ze sobą bardzo dostojny dialog puzon i wiolonczela; pod koniec, gdy dochodzi jeszcze fortepian, robi się wręcz swingowo. Na zakończenie albumu Finowie wybrali najdłuższy, bo ponad sześciominutowy, kawałek „Hirmuhallinto”, który udanie podsumowuje całą odbytą w ich towarzystwie podróż muzyczną. Łatwiej byłoby napisać, czego w nim nie ma, niż co jest. Ale spróbujmy! Hard-rockowa sekcja w połączeniu z instrumentami dętymi i wygenerowaną elektronicznie partią skrzypiec; spowolnienie rytmu do tempa charakterystycznego dla sludge metalu prowadzące ostatecznie do całkowitego wyciszenia… Nieczęsto trafia się w pełni instrumentalna płyta, której słucha się z takim zainteresowaniem i rosnącą fascynacją. W przypadku Alamaailman Vasarat decydują o tym trzy podstawowe czynniki: po pierwsze – baza, czyli rockowe korzenie muzyków; po drugie – nadbudowa, czyli niezwykle urokliwe melodie żydowskie; po trzecie – naturalna skłonność Finów do poszukiwań i eksperymentów. Razem wzięte – dają one mieszankę prawdziwie wybuchową! Skład:- Jarno Sarkula – saksofony, klarnety, tuba
- Erno Haukkala – puzon, tuba
- Miikka Huttunen – pump organ, grand piano
- Tuukka Helminen – wiolonczela
- Marko Manninen – wiolonczela, theremin
- Santeri Saksala – perkusja, instrumenty perkusyjne
|
W większości bardziej to tureckie niż klezmerskie, a jazzu tyle co w butelce mleka...
Ogólnie strasznie przewidywalne i przeciętne rockowo-metalowe granie sztampowo wykorzystujące dęciaki oraz skale arabskie i klezmerskie. NUDA! (taka na 30-40%)