Marvel potęgą jest i basta! Nie tylko na rynku komiksowym, ale również filmowym. Przekonują o tym udane adaptacje opowieści rysunkowych o X-Menach, Iron Manie, Kapitanie Ameryka, Thorze czy Avengersach. Mało kto wie jednak wie, że czterdzieści lat temu bohaterowie tego uniwersum trafili także do świata muzyki. Im poświęcony został bowiem album brytyjskiej grupy progresywnej Icarus, zatytułowany „The Marvel World of Icarus”.
Tu miejsce na labirynt…: Marvel Comics w świecie rocka
[Icarus „The Marvel World Of Icarus” - recenzja]
Marvel potęgą jest i basta! Nie tylko na rynku komiksowym, ale również filmowym. Przekonują o tym udane adaptacje opowieści rysunkowych o X-Menach, Iron Manie, Kapitanie Ameryka, Thorze czy Avengersach. Mało kto wie jednak wie, że czterdzieści lat temu bohaterowie tego uniwersum trafili także do świata muzyki. Im poświęcony został bowiem album brytyjskiej grupy progresywnej Icarus, zatytułowany „The Marvel World of Icarus”.
Icarus
‹The Marvel World Of Icarus›
Utwory | |
CD1 | |
1) Prologue | 0:35 |
2) Spiderman | 2:53 |
3) Fantastic Four | 3:21 |
4) Hulk | 3:04 |
5) Madame Masque | 3:48 |
6) Conan The Barbarian | 4:07 |
7) Iron Man | 2:55 |
8) Thor | 4:49 |
9) Black Panther | 3:24 |
10) The Man Without Fear | 3:57 |
11) Silver Surfer | 4:05 |
12) Things Thing | 2:01 |
13) Captain America | 2:32 |
Wszystkich bohaterów Marvela, którzy pojawiali się w komiksach publikowanych przez to wydawnictwo – początkowo jeszcze pod szyldem Timely Comics – od 1939 roku, nie da się chyba zliczyć. Tym bardziej że żywot niektórych nie był zbyt długi; inni jednak zagościli w świadomości amerykańskich – a następnie także w innych krajach – nastolatków na długie lata. Dzisiaj do najbardziej rozpoznawalnych marek należą: Kapitan Ameryka, Spider-Man, Superman, Thor, Hulk, Iron Man, Daredevil, X-Meni, Blade, Punisher, Fantastyczna Czwórka oraz Ghost Rider (choć pewnie, w zależności od sympatii, można by dorzucić jeszcze innych). Zawojowali oni nie tylko, co oczywiste, rynek komiksowy, ale również filmowy. A był nawet moment – czterdzieści lat temu – kiedy wydawało się, że przebojem wedrą się do świata muzyki. Niestety, na przeszkodzie stanęło wówczas szefostwo Marvela, które zażądało od wytwórni Pye Records, aby wycofała ze sprzedaży album brytyjskiej kapeli Icarus, któremu autorzy płyty nieprzypadkowo nadali wiele mówiący tytuł „The Marvel World of Icarus”. Cóż, okazało się, że rockmani przywłaszczyli sobie bohaterów komiksowych bez zgody oficyny, a prowadzone post factum rozmowy nie przyniosły szczęśliwego rozwiązania. W efekcie płyta na kilkadziesiąt lat zniknęła z rynku i tym samym także ze świadomości wielbicieli marvelowskich superbohaterów. Przypomniano sobie o niej ćwierć wieku po nagraniu…
Brytyjska grupa Icarus – nie należy jej mylić z działającą w tym samym czasie i grającą zbliżoną stylistycznie muzykę niemiecką formacją Ikarus – została powołana do życia w 1968 roku. W jej pierwszym składzie znaleźli się: wokalista Steve Hart, gitarzysta David Plotel, basista John Ford, klawiszowiec Iain Hines, saksofonista i flecista Norrie Devine oraz perkusista Richard Hudson. Szybko jednak doszło do pierwszych przetasowań personalnych; Hudsona za bębnami zastąpił Peter Curtain, a Davida Plotela – John Etheridge (najbardziej znany muzyk z całego składu Icarusa, w przyszłości dał się poznać chociażby z udziału w nagraniach Darryl Way’s Wolf, Soft Machine czy 2nd Vision). Największa rotacja miała jednak miejsce na stanowisku gitarzysty basowego – po Fordzie piastowali je kolejno: Glyn Havard, John Plotel i wreszcie Jimmy Whiley. Debiutem płytowym grupy był nagrany w rok po sformowaniu singiel z piosenkami „The Devil Rides Out” oraz „You’re in Life” – wielkiego rozgłosu im nie przyniósł, ale dał przynajmniej napęd do dalszej działalności. Dzięki temu w 1972 roku mógł się ukazać concept-album „The Marvel World of Icarus”, którym muzycy postanowili oddać hołd najbardziej znanym bohaterom komiksowym wydawnictwa Marvel. Krążek spotkał się ze sporym zainteresowaniem; po jego wydaniu grupa ruszyła w tournée po Europie, które objęło także… Rumunię. Zgodnie z legendą, na jednym z koncertów w tym kraju pojawił się sam Sekretarz Generalny Rumuńskiej Partii Komunistycznej i jednocześnie prezydent Nicolae Ceauşescu, który poczuł się do tego stopnia zniesmaczony występem Brytyjczyków, że wydał swoim służbom rozkaz deportowania ich poza granice państwa.
Po powrocie na Wyspy czekała na muzyków kolejna przykra wiadomość – Marvel Comics wystąpił z żądaniem wycofania płyty ze sprzedaży, na co Pye Records (wydawca krążka) musiał przystać. Można się jedynie domyślać, że poszło o pieniądze, których wytwórnia nie była w stanie zapłacić w zamian za komercyjne wykorzystanie marvelowskich postaci. Ta swoista, jakby na to nie patrzeć, cenzura przyczyniła się do rozpadu zespołu, który jeszcze w tym samym 1972 roku przeszedł do historii. Szkoda wielka, bo choć „The Marvel World of Icarus” trudno zaliczyć w poczet arcydzieł rocka progresywnego, to mimo wszystko prezentuje on grupę grającą na bardzo przyzwoitym poziomie, na dodatek całkiem nieźle radzącą sobie w dość odległych stylistykach – psychodelii, jazz-rocku, soulu i heavy progu. Album otwiera słowny prolog, w którym słuchacz zostaje zaproszony do udziału w podróży do komiksowego uniwersum Marvela, a tuż po nim następuje wielkie otwarcie pod postacią „Spidermana” (pisownia oryginalna). To klasyczny progres mocno osadzony w tradycji hardrockowej, oprócz dynamicznego wokalu wiodącą rolę gra w nim gitara, mocno zahaczająca – jak to w hard rocku bywa – o frazy bluesowe. Jeszcze dynamiczniej brzmi „Fantastic Four”, który zaczyna się tak bezpretensjonalnie hałaśliwie, że można by pomyśleć, że to Grand Funk Raildroad; później jednak na pierwszy plan wybija się flet i zespół zaczyna brzmieć jak Jethro Tull, dodatkowym smaczkiem są pojawiające się w końcówce, choć niestety mocno wycofane, organy Hammonda. W „Hulku” po raz pierwszy dają o sobie znać ciągotki jazzowo-rockowe muzyków, słyszalne zwłaszcza w partii klawiszy i – co oczywiste – saksofonu.
Soulowo robi się w balladowej „Madame Masque”, zaśpiewanej przez Steve’a Harta głównie przy akompaniamencie fortepianu. Swoją drogą, do tego kawałka idealnie pasowałby głos Czesława Niemena, który w drugiej połowie lat 60. XX wieku, w piosenkach śpiewanych z Niebiesko-Czarnymi, dość często korzystał ze stylistyki soulu i radził w niej sobie nadzwyczaj dobrze. „Conan the Barbarian” oznacza kolejną zmianę nastroju. Instrumentalny wstęp brzmi jak żywcem wyjęty z „Może usłyszysz wołanie o pomoc” Marka Grechuty (notabene „Droga za widnokres” ukazała się w tym samym roku co „The Marvel World of Icarus”); różnice pojawiają się dopiero w dalszych partiach, gdy wchodzi sfuzzowana gitara, a wokalista zaczyna toczyć dialog z saksofonistą. „Iron Man” to z kolei trzyminutowa całkowicie instrumentalna porcja psychodelii, w której prym wiodą „kwasowe” brzmienia gitary, klawiszy i dęciaków. „Thor” dla odmiany brzmi monumentalnie – począwszy od otwierającej go patetycznej melodeklamacji, poprzez jazzowo-rockowy podkład części środkowej, aż po partię saksofonu. „Black Panther” natomiast, nie tylko z racji tytułu, możemy uznać za najbardziej „czarny” kawałek na krążku. Zaczyna się spokojnie, od leniwie snującego się śpiewu Harta wspomaganego fletem, gdy jednak zaczyna się robić ostrzej – w stylu genialnego
2066 & Then – głos wokalisty nabiera coraz czarniejszej barwy i co za tym idzie, zadziorności. „The Man Without Fear” to kolejna wycieczka w klimaty Jehtro Tull – rytmiczne dźwięki fortepianu znakomicie zaś kontrastują z delikatnym brzmieniem wszechobecnego w tym numerze fletu, na którym Norrie Devine gra tak, jakby jego prawdziwe nazwisko brzmiało Ian Anderson.
„Silver Surfer” to druga – po „Iron Manie” – porcja psychodelii (z pewnymi odniesieniami do piosenek popowych z końca lat 60.). Mocno rozmyte dźwięki gitary przydają temu numerowi atmosfery space-rocka; zamknąwszy oczy, można się poczuć jak tytułowy superbohater, przemierzający otchłanie Wszechświata. Przedostatni na płycie „Things Thing” (wydany jako strona B singla, na którym znalazła się jeszcze piosenka „Love is a Thing”) to niemal klasyczny rock and roll, który nieco urozmaicają jazzujące bongosy i saksofon. Rockandrollowo-soulową proweniencją charakteryzuje się także wieńczący całość – i niestety najsłabszy z całego zbioru – „Captain America”. Ratunkiem dlań okazuje się jeszcze warstwa instrumentalna, ale gospelowy refren psuje cały efekt. Żal, że to właśnie taki kawałek wybrzmiewa jako ostatni; z drugiej strony można zrozumieć i spróbować usprawiedliwić fakt, że panowie z Icarusa na finał wybrali najbardziej chyba popularnego na początku lat 70. ubiegłego wieku marvelowskiego bohatera. Dzisiaj album „The Marvel World of Icarus” jest przede wszystkim intrygującą ciekawostką. Choć, kto wie, może gdyby go wznowić w zremasterowanej wersji, zacząłby – bardziej udane od poprzedniego – drugie życie.
Skład:- Steve Hart – śpiew
- John Etheridge – gitara
- Iain Hines – instrumenty klawiszowe
- Norrie Devine – saksofon, flet, klarnet
- Jimmy Wiley – gitara basowa
- Peter Curtain – perkusja
Yyyy.... Superman?