Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 30 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Muzyka

Magazyn CCXXXV

Podręcznik

Kulturowskaz MadBooks Skapiec.pl

Nowości

muzyczne

więcej »

Zapowiedzi

Djam Karet
‹Regenerator 3017›

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułRegenerator 3017
Wykonawca / KompozytorDjam Karet
Data wydania25 lutego 2014
NośnikCD
Czas trwania40:45
Gatunekjazz, rock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Gayle Ellett, Mike Henderson, Mike Murray, Henry J. Osborne, Chuck Oken, Jr., Mark Cook
Utwory
CD1
1) Prince of the Inland Empire05:34
2) Living in the Future Past04:49
3) Desert Varnish07:18
4) Wind Pillow04:37
5) Lost Dreams03:47
6) Empty House06:09
7) On the Edge of the Moon08:31
Wyszukaj / Kup

Tu miejsce na labirynt…: Okolicznościowa podróż w zamierzchłą przeszłość
[Djam Karet „Regenerator 3017” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
To już trzy dekady! Od tylu lat amerykański zespół progresywny Djam Karet raczy nas swoją instrumentalną muzyką, w której pobrzmiewają również echa fusion, bluesa, hard i southern rocka. I tę właśnie rocznicę muzycy z Kalifornii postanowili uczcić nowym albumem. „Regenerator 3017” nagrany został, co prawda, jak najbardziej współcześnie, ale brzmi dokładnie tak, jakby powstał co najmniej trzydzieści lat temu.

Sebastian Chosiński

Tu miejsce na labirynt…: Okolicznościowa podróż w zamierzchłą przeszłość
[Djam Karet „Regenerator 3017” - recenzja]

To już trzy dekady! Od tylu lat amerykański zespół progresywny Djam Karet raczy nas swoją instrumentalną muzyką, w której pobrzmiewają również echa fusion, bluesa, hard i southern rocka. I tę właśnie rocznicę muzycy z Kalifornii postanowili uczcić nowym albumem. „Regenerator 3017” nagrany został, co prawda, jak najbardziej współcześnie, ale brzmi dokładnie tak, jakby powstał co najmniej trzydzieści lat temu.

Djam Karet
‹Regenerator 3017›

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułRegenerator 3017
Wykonawca / KompozytorDjam Karet
Data wydania25 lutego 2014
NośnikCD
Czas trwania40:45
Gatunekjazz, rock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Gayle Ellett, Mike Henderson, Mike Murray, Henry J. Osborne, Chuck Oken, Jr., Mark Cook
Utwory
CD1
1) Prince of the Inland Empire05:34
2) Living in the Future Past04:49
3) Desert Varnish07:18
4) Wind Pillow04:37
5) Lost Dreams03:47
6) Empty House06:09
7) On the Edge of the Moon08:31
Wyszukaj / Kup
Nigdy nie zaliczali się rockowej elity, ale od samego początku istnienia nie mogli narzekać na brak oddanych fanów, którzy doceniali w nich przede wszystkim wierność idei – muzyce niełatwej, inteligentnej, poszukującej, a jednocześnie takiej, która nie unikała ładnych melodii i budowania nastroju. Djam Karet powstało w 1984 roku, a założyło go czterech studentów Pitzer College w kalifornijskim Claremont: gitarzyści Gayle Ellett i Mike Henderson, basista Henry J. Osborne oraz perkusista Chuck Oken, Jr. Trzech ostatnich znało się już doskonale, albowiem parę lat wcześniej – wespół z gitarzystą Johnem Glassem oraz bębniarzem i klawiszowcem Andym Frankelem – tworzyli oni, dzisiaj już całkiem zapomnianą, kapelę Happy Cancer. Pozostała po niej jedynie zawierająca na poły amatorskie nagrania kaseta „McMusic fot the McMasses” (1982), której tytuł – a zwłaszcza jego antykomercyjna wymowa – może dość jednoznacznie kojarzyć się z poglądami reprezentowanymi następnie przez Djam Karet. Dość powiedzieć, że debiutancki album grupy, która po ukończeniu przez jej członków studiów osiadła na dobre w Topanga, nazwany został „No Commercial Potential” (1985).
Przyznać trzeba, że od trzydziestu lat muzycy robią wszystko, aby nie sprzyjać niskim gustom, ale z drugiej strony trudno byłoby stwierdzić, że ich twórczość jest całkowicie pozbawiona walorów komercyjnych. Owszem, nie tworzą przebojowych piosenek (od debiutu konsekwentnie nagrywają muzykę instrumentalną) i tym samym nie goszczą na listach przebojów, lecz mimo to ich dokonania znajdują rzesze nabywców. W każdym razie media nigdy nie informowały o tym, aby któremukolwiek z członków Djam Karet zaglądał w oczy głód. Do dzisiaj formacja wydała siedemnaście oficjalnych „pełnometrażowych” albumów (studyjnych i koncertowych), spośród których najwyżej ocenione zostały i zdobyły największą popularność produkcje z lat 90. ubiegłego wieku: „Burning the Hard City” (1991), „The Devouring” (1997) oraz swoista kontynuacja debiutu, czyli opatrzona deklaratywnym tytułem płyta „Still No Commercial Potential” (1998). To jednak wcale nie znaczy, że w XXI wieku Djam Karet spuściło z tonu, nadal zdarzało się Amerykanom nagrywać świetne krążki – jak chociażby „Recollection Harvest” (2005) czy „The Heavy Soul Sessions” (2010) – ale ich siła rażenia była już mniejsza.
W ostatniej dekadzie grupa coraz rzadziej zaglądała do studia nagraniowego, tym większym zaskoczeniem był fakt, że na kolejny – po ubiegłorocznym „The Trip” – album fani musieli czekać zaledwie kilka miesięcy. Ale też prace nad „Regenerator 3017” trwały wyjątkowo długo; pierwszą sesję muzycy odbyli jeszcze w czerwcu 2012, a ostatnią w grudniu 2013 roku. Zależało im jednak bardzo na tym, aby najnowsze wydawnictwo ujrzało światło dzienne w pierwszych miesiącach tego roku, miało ono bowiem uświetnić trzydziestą rocznicę powstania formacji. Ta informacja jest też kluczem do oceny płyty, ponieważ Gayle Ellett i spółka założyli sobie, że nagrają krążek, który utrzymany będzie w klimacie lat 70. i 80. ubiegłego wieku. Który będzie podróżą w czasy, gdy oni sami zaczynali interesować się muzyką rockową, gdy stawiali pierwsze kroki na scenie (najpierw amatorskiej, a następnie już zawodowej). To wymusiło na nich również pewną ascezę w studiu; zrezygnowali z wszelkiej obróbki komputerowej nagrań; mix i mastering odbywał się jedynie przy użyciu sprzętów analogowych.
I to wyraźnie słychać. Do tego stopnia, że nawet wyrobiony słuchacz, nie wiedząc, z czym ma do czynienia, mógłby dojść do wniosku, że „Regenerator 3017” powstało nie później niż trzy, cztery dekady temu. O tym, co nas czeka, informuje już, nie wprowadzając przy tym w błąd, pierwszy z siedmiu zawartych na krążku utworów – „Prince of the Inland Empire”. Utrzymany jest on w charakterystycznym dla drugiej połowy lat 70. XX wieku jazzrockowym i progresywnym klimacie, znanym z dokonań takich kapel, jak Jade Warrior, Brand X czy chociażby Camel (z okolic „Rain Dances” bądź „Breathless”). Nie brakuje tu też jednak wycieczek w rejony zarezerwowane dla klasycznego fusion spod znaku Weather Report i Return to Forever. W każdym razie za lekką i przyjemną melodią kryją się skomplikowane podziały rytmiczne i wysmakowane solówki – gitarowa i syntezatorowa. Jeszcze bardziej jazzrockowe oblicze ma kawałek o znamiennym tytule „Living in the Future Past”, w którym charakterystycznemu brzmieniu klawiszy i gitary elektrycznej towarzyszy prawdziwie funkowy bas. Dzięki niemu numer ten przez cały czas pulsuje niezwykłą energią. I nie zmienia tego fakt, że sekcję rytmiczną dopełnia stonowana, pastelowa partia perkusji.
W niezwykle klimatycznym „Desert Varnish” za tworzenie odpowiedniego nastroju odpowiedzialne są przede wszystkim mellotron i syntezator Mooga, które to instrumenty w drugiej części oddają jednak pola gitarze, dobrowolnie odsuwając się na plan drugi. W finale dochodzi zaś między nimi do specyficznego pojedynku – i jest to jeden z najmocniejszych fragmentów całego albumu! „Wind Pillow” otwiera partia klawiszy stylizowanych na flet; w ogóle syntezatory odgrywają w tym kawałku dużą rolę: z jednej strony tworzą klimatyczne tło, z drugiej – co chwila wybijają się na partię solową bądź raczą nas kosmicznymi dźwiękami. Ale gruszek w popiele nie zasypiają też gitarzyści, sprawiedliwie dzieląc między siebie kolejne wejścia. Tu warto wspomnieć, że każdy z „wioślarzy”, a jest ich w obecnym składzie Djam Karet aż trzech, dostał do dyspozycji osobną przestrzeń: partie Gayle’a Elletta usłyszeć możemy w kanale lewym, Mike’a Hendersona w prawym, a Mike’a Murraya pośrodku. Zamiast rywalizacji, mamy więc idealną symbiozę! W warstwie muzycznej przekłada się to na rock progresywny o mocno jazzowej proweniencji, co może nam przywodzić na myśl chociażby późniejsze dokonania czeskiego Jazz Q (vide album „Elegie” z 1977 roku).
„Lost Dreams” to najkrótszy, ale jednocześnie chyba najbardziej urokliwy, najbliższy też klasycznej balladzie rockowej, fragment na „Regenerator 3017”. Zawierają się w nim i harmonijne pasaże klawiszy, i wspaniała solówka na gitarze, której nie powstydziliby się tacy mistrzowie, jak Steve Hackett czy Andy Latimer. W podobnym kierunku Amerykanie podążają w będącym naturalnym rozwinięciem „Lost Dreams” – „Empty House”. Więcej tu jednak rocka progresywnego niż fusion; więcej gitar, wobec których instrumenty klawiszowe zdają się pełnić tym razem rolę służebną. Płytę zamyka, trwający osiem i pół minuty, utwór „On the Edge of the Moon”. Otwiera go krótka partia fortepianu, na którym dla odmiany gra basista Henry J. Osborne; po kilkudziesięciu sekundach wraca on jednak do swego podstawowego instrumentu, co jest równocześnie sygnałem do tego, aby teraz cały zespół zaczął ciężko pracować na przychylność fanów. Choć zdarzały się już muzykom Djam Karet kawałki znacznie dłuższe (by nie sięgać w odległą przeszłość, wystarczy wymienić czterdziestosiedmiominutowy „The Trip” z ubiegłorocznego albumu), na „Regenerator 3017” ten właśnie pełni rolę opus magnum i świetnie się w niej sprawdza.
Wsłuchując się w zakończenie krążka, można odnieść wrażenie, że dzieli się on – i to na tyle wyraźnie, że nie może to być przypadkiem – na dwie zróżnicowane części (trzydzieści lat temu mogłyby one odpowiadać dwóm stronom longplaya). Pierwsza – od „Prince of the Inland Empire” do „Wind Pillow” włącznie – jest zdecydowanie bardziej jazzrockowa, nieco lżejsza i jaśniejsza; druga – od „Lost Dreams” do samego końca – progresywna i rockowa, ostrzejsza i bardziej mroczna. „On the Edge of the Moon” ugruntowuje to wrażenie, choć i w tym kawałku nie brakuje momentów nieco delikatniejszych i nastrojowych (wspomniany już fortepian). O jego ogólnym wyrazie przesądzają jednak kolejne solówki gitarowe, będące zdecydowanie progresywnego pochodzenia, podobnie zresztą jak i partie syntezatorów. Cóż można rzec na zakończenie? Chyba tylko tyle, że „Regenerator 3017” to niezwykle udane uczczenie okrągłej rocznicy powstania zespołu.
koniec
4 marca 2014
Skład:
Gayle Ellett – gitara elektryczna (lewy kanał), instrumenty klawiszowe (Rhodes, Moog, Mellotron, Solina), buzuki, dźwięki natury
Mike Henderson – gitara elektryczna (prawy kanał), instrumenty perkusyjne
Mike Murray – gitara elektryczna (środek)
Henry J. Osborne – gitara basowa, fortepian, instrumenty klawiszowe
Chuck Oken, Jr. – perkusja, instrumenty perkusyjne, instrumenty klawiszowe, efekty elektroniczne
gościnnie:
Mark Cook – Warr Guitar (2)

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Tu miejsce na labirynt…: Ente wcielenie Magmy
Sebastian Chosiński

26 IV 2024

Chociaż poprzednia płyta Rhùn, czyli „Tozïh”, ukazała się już niemal rok temu, najnowsza, której muzycy nadali tytuł „Tozzos”, wcale nie zawiera nagrań powstałych bądź zarejestrowanych później. Oba materiały są owocami tej samej sesji. Trudno dziwić się więc, że i stylistycznie są sobie bliźniacze.

więcej »

Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
Sebastian Chosiński

25 IV 2024

Arild Andersen to w świecie europejskiego jazzu postać pomnikowa. Kontrabasista nie lubi jednak przesiadywać na cokole. Mimo że za rok będzie świętować osiemdziesiąte urodziny, wciąż koncertuje i nagrywa. Na dodatek kolejnymi produkcjami udowadnia, że jest bardzo daleki od odcinania kuponów. „As Time Passes” to nagrany z muzykami młodszymi od Norwega o kilkadziesiąt lat album, który sprawi mnóstwo radości wszystkim wielbicielom nordic-jazzu.

więcej »

Tu miejsce na labirynt…: Oniryczne żałobne misterium
Sebastian Chosiński

24 IV 2024

Martin Küchen – lider freejazzowej formacji Angles 9 – zaskakiwał już niejeden raz. Ale to, co przyszło mu na myśl w czasie pandemicznego odosobnienia, przebiło wszystko dotychczasowe. Postanowił stworzyć – opartą na starożytnym greckim micie i „Odysei” Homera – jazzową operę. Do współpracy zaprosił wokalistkę Elle-Kari Sander, kolegów z Angles oraz kwartet smyczkowy. Tak narodziło się „The Death of Kalypso”.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.