Tu miejsce na labirynt…: Goblinów ci u nas dostatek [Goblin Rebirth „Goblin Rebirth” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Fani włoskiej formacji progresywnej Goblin mają w ostatnich tygodniach sporo powodów do uciech. Najpierw ukazał się nowy album właściwego Goblina, później reaktywowanego nie tak dawno Cherry Five (z którego czterdzieści lat temu narodził się Goblin), aż w końcu do sprzedaży trafiła debiutancka płyta działającego od czterech lat zespołu o nazwie… Goblin Rebirth. I co najważniejsze, żadna ze wspomnianych produkcji nie jest słaba!
Tu miejsce na labirynt…: Goblinów ci u nas dostatek [Goblin Rebirth „Goblin Rebirth” - recenzja]Fani włoskiej formacji progresywnej Goblin mają w ostatnich tygodniach sporo powodów do uciech. Najpierw ukazał się nowy album właściwego Goblina, później reaktywowanego nie tak dawno Cherry Five (z którego czterdzieści lat temu narodził się Goblin), aż w końcu do sprzedaży trafiła debiutancka płyta działającego od czterech lat zespołu o nazwie… Goblin Rebirth. I co najważniejsze, żadna ze wspomnianych produkcji nie jest słaba!
Goblin RebirthUtwory | | CD1 | | 1) Requiem for X | 04:16 | 2) Back in 74 | 04:23 | 3) Book of Skulls | 06:07 | 4) Mysterium | 04:24 | 5) Evil in the Machine | 06:17 | 6) Forest | 06:26 | 7) Dark Bolero | 04:48 | 8) Rebirth | 07:36 |
Z tym Goblinem naprawdę można zwariować! W ciągu ostatnich dwóch miesięcy (z okładem) ukazały się płyty aż trzech formacji, które nawiązują do tradycji grupy utworzonej przed czterema dekadami przez klawiszowca Claudia Simonettiego (który zresztą w żadnej z nich się nie pojawia). Najpierw – pod koniec marca – ujrzał światło dzienne album właściwego Goblina „ Four of a Kind”, który obecnie tworzą czterej muzycy przed laty związani z grupą: gitarzysta Massimo Morante, klawiszowiec Maurizio Guarini, basista Fabio Pignatelli oraz bębniarz Agostino Marangolo. Następnie na początku czerwca wydany został drugi w dyskografii krążek reaktywowanego w ubiegłym roku zespołu Cherry Five, z którego w 1975 roku narodził się Goblin, zatytułowany „ Il Pozzo dei Giganti”. Wreszcie 29 czerwca do sklepów płytowych trafiło wydawnictwo istniejącego od 2011 roku projektu Goblin Rebirth, któremu ton nadaje sekcja rytmiczna Goblina właściwego, czyli… Pignatelli i Marangolo. Można się zastanawiać, jaki sens ma utrzymywanie przy życiu dwóch bliźniaczych kapel, w których na dodatek w części grają ci sami muzycy, ale z drugiej strony – zawsze jest to jakiś powód do radości. Tym bardziej że album „Goblin Rebirth” w niczym nie ustępuje płytom wymienionym wcześniej. Goblin Rebirth narodził się w 2011 roku, dwa lata po tym jak śmiercią naturalną zszedł z tego łez padołu projekt Back to the Goblin, w którym po kilku latach odpoczynku od siebie ponownie zeszli się panowie Morante, Guarini, Pignatelli i Marangolo. W tym samym czasie do starej nazwy postanowił wrócić również Claudio Simonetti i do spółki z Morantem i Guarinim (by poprzestać tylko na członkach starego składu) stworzyli formację New Goblin, która zresztą rozpadła się po dwóch latach, aby – dosłownie – rozmienić się na drobne. Morante i Guarini (wraz z Pignatelli i Maragnolo) reaktywowali Goblina, natomiast Claudio stanął na czele zespołu Claudio Simonetti’s Goblin. Niejako na marginesie tych wydarzeń wciąż istniał i koncertował… Goblin Rebirth, który po czasie odcinania kuponów od dawnej sławy, postanowił w końcu dać coś od siebie i zarejestrować premierowy materiał. Co stało się faktem na początku 2015 roku. Poza wspomnianymi już parokrotnie basistą i pałkerem, w grupie tej znaleźli się jeszcze trzej muzycy: gitarzysta Giacomo Anselmi oraz dwaj klawiszowcy Aidan Zammit i Danilo Cherni. Wszyscy mają już spory staż na w branży muzycznej, choć nie wszyscy związani byli dotychczas ze sceną rockową. Anselmi udzielał się głównie jako muzyk sesyjny wspomagający swym talentem wykonawców popowych (nagrywał między innymi z Gazebo, Andreą Febo i Davidem Colaiacomo); Zammit natomiast dał się poznać jako współtwórca sukcesów grup Adika Pongo (pop) i Mystic Diversion (chillout/ambient). Jedynie Cherni – dzisiaj kojarzony przede wszystkim jako kompozytor muzyki filmowej i muzyk sesyjny – znany był przed laty w światku rockowym. W latach 1977-1984 współtworzył progresywną formację Opus (nawiązującą do stylistyki Yes i Genesis), potem działał w jazzrockowych grupach Baba-Yoga i Anima, popowo-rockowym Radio FM, elektronicznym Soundquake Project oraz kilku popularnych w Italii cover-bandach (Nobody Home, No Jazz at All, Fluido Rosa i Dyesis). Biorąc pod uwagę różnorodność dotychczasowych doświadczeń artystycznych piątki panów, można było mieć pewne obawy, czy stworzą rozumiejący się kolektyw. Na szczęście okazały się one płonne. Muzycy Goblin Rebirth udowodnili, że nie tylko są profesjonalistami w każdym calu, ale także że potrafią znaleźć wspólny język i tym samym wykrzesać z siebie energię, jakiej mogłoby im pozazdrościć wiele młodych neoprogresywnych zespołów. Kto nie wierzy – niechaj sięgnie po debiutancką płytę grupy opublikowaną przez amerykańską (rodem z Filadelfii) wytwórnię Relapse Records. Na „Goblin Rebirth” składa się osiem kompozycji, których łączny czas nie przekracza czterdziestu pięciu minut. Jak widać, muzycy są przyzwyczajeni do formatu sprzed lat, kiedy muzykę wydawano przede wszystkim na krążkach winylowych (takiej edycji zresztą także doczekała się płyta Pignatelliego, Marangolo i kolegów). Wydawnictwo otwiera utwór zatytułowany „Requiem for X”, który od pierwszych taktów definiuje zawartość albumu. Trudno byłoby bowiem wyobrazić sobie wstęp bardziej Goblinowski w klimacie. Niepokojące, choć brzmiące bardzo niewinnie, syntezatory z miejsca przywołują ducha płyt „Profondo Rosso” i „Suspiria”. Za leniwie snującą się, przesłodzoną melodią kryje się jednak mrok i drzemiące w nim demony, o czym przypominają rozlegające się w tle, przyprawiające o ciarki na plecach, dziewczęce szepty („odpowiada” za nie żona Aidana, Dorraine Zammit Lupi). Z czasem syntezatory ustępują miejsca kościelnym organom, a do klawiszowców dołącza reszta zespołu. I właśnie w tym momencie Goblin Rebirth udowadnia niepodważalnie (między innymi za sprawą gitarowej solówki Anselmiego), że jest zespołem progresywnym z prawdziwego zdarzenia i że – jak mało które wcielenie klasycznej formacji – zasługuje na człon „Goblin” w swojej nazwie. „Back in 74” ma nieco lżejszy charakter. Charakteryzuje się nawet pewną przebojowością, którą podkreśla energetyczna partia fortepianu. W opozycji do tej kompozycji stoi kolejna – „Book of Skulls”, znacznie mroczniejsza, nadająca się (bez większych przeróbek) do wykorzystania w ścieżce dźwiękowej psychologicznego horroru. Zammit i Cherni po raz kolejny dają popis swego kunsztu – i to do tego stopnia, że nawet staremu fanowi nie będzie specjalnie brakowało w zespole Claudia Simonettiego. Wszak nieco młodsi artyści potrafią go bardzo godnie zastąpić. Numer ten brzmi zresztą tak, jakby powstał w latach 70. ubiegłego wieku, choć oczywiście jego produkcja jest na jak najbardziej współczesnym poziomie. Następny mocny punkt albumu to „Mysterium”, znaczone wyeksponowanym basem i jeszcze jednym pełnym niesamowitości pasażem syntezatorów. Po raz kolejny też daje o sobie znać nieprzeciętny talent Anselmiego; jego solówka jest tak rasowo progresywna, że aż trudno pojąć, co gitarzysta takiego formatu robi u boku wykonawców spod znaku popu i disco (poza tym, że zarabia pieniądze). W „Evil in the Machine” po raz pierwszy (i nie ostatni) pojawia się wokal, choć chyba bardziej precyzyjne byłoby określenie: głos Aidana Zammita przepuszczony przez wokoder. W mechaniczny, robotyczny sposób melodeklamuje on tekst, który idealnie wpisuje się w klimat rocka elektronicznego lat 80. XX wieku. Nie mniej intrygujący jest utwór „Forest”, w którym po długim syntezatorowym (a następnie także organowym) wstępie pojawia się nastrojowa żeńska wokaliza Roberty Lombardini (wokalistki „pożyczonej” przez Cherniego z Soundquake Project), która w finale ustępuje miejsca kolejnej urzekającej urodą solówce gitary. W „Dark Bolero” instrumentarium zespołu zostaje natomiast wzbogacone o wiolonczelę (na której gra jazzman Francesco Marini) i instrumenty perkusyjne (które „obsługuje” Arnaldo Vacca z folkowej formacji Xicrò), co ma uzasadnienie – głównie w pierwszym przypadku – o tyle, że – zgodnie z tytułem – kawałek ten zahacza o muzykę klasyczną. Nie można też przy jego okazji wspomnieć o partii gitary akustycznej Anselmiego, który z dużym wyczuciem akompaniuje pani Lombardini. Krążek zamyka najdłuższy w całym zestawie utwór „Rebirth”, który – dzięki wybijającym się na plan pierwszy przestrzennym, niemal kosmicznym syntezatorom – stanowi swoisty powrót do tradycji Goblina (choć w warstwie instrumentalnej ponownie wzbogacony o gitarę akustyczną i perkusjonalia). Podsumowując: „Goblin Rebirth” to zaskakująco dobra płyta. Niespodzianka jest tym większa, że przecież klonom słynnych formacji rzadko udaje się stworzyć oryginalną muzykę, która dorównywałaby pierwowzorowi. Tym razem tak właśnie jest. Takiego albumu na pewno nie powstydziłby się Goblin z lat 70.! Swoją drogą ciekawe, czy nastąpi teraz jakaś odpowiedź ze strony Claudia Simonettiego. Chyba nikt nie miałby nic przeciwko temu, gdyby dawny lider grupy wypuścił w końcu na rynek wydawnictwo z premierowym materiałem i tym sposobem udowodnił, że wciąż potrafi dużo więcej, niż tylko nagrywać kolejne wersje „Profondo Rosso”, „Suspirii”, „Rollera” i „Zombi”. Skład: Giacomo Anselmi – gitara elektryczna, gitara akustyczna, buzuki Danilo Cherni – instrumenty klawiszowe, programowanie Aidan Zammit – instrumenty klawiszowe, programowanie, wokoder (5) Fabio Pignatelli – gitara basowa, instrumenty klawiszowe, programowanie Agostino Marangolo – perkusja gościnnie: Dorraine Zammit Lupi – szepty (1) Roberta Lombardini – śpiew (6,7) Francesco Marini – wiolonczela (7) Arnaldo Vacca – instrumenty perkusyjne (7,8)
|