Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 27 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Tractor

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułTractor
Wykonawca / KompozytorTractor
Data wydaniagrudzień 1976
NośnikCD
Czas trwania60:33
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Jim Milne, Steve Clayton
Utwory
CD1
1) All Ends-Up 6:46
2) Little Girl in Yellow 8:09
3) The Watcher 1:59
4) Ravenscroft’s 13 Bar Boogie 3:25
5) Shubunkin 3:05
6) Hope in Flavour 2:47
7) Everytime it Happens 5:54
8) Make the Yourney 9:50
9) Lady of Astorath 2:52
10) Stony Glory 3:12
11) Overture (Peterloo Part 1 & 2; With Hunt12:14
Wyszukaj / Kup

Tu miejsce na labirynt…: Ulubieńcy Johna Peela
[Tractor „Tractor” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Trudno byłoby chyba znaleźć dla kapeli rockowej z ambicjami nazwę bardziej nieprzystającą do jej charakteru niż… Tractor. Nie zmienia to jednak faktu, że nazwa ta kryje jeden z najbardziej oryginalnych i zarazem niedocenionych zespołów w historii brytyjskiego rocka progresywnego. Jego debiutancki album – odkrywczo zatytułowany „Tractor” – to najprawdziwsza muzyczna perełka.

Sebastian Chosiński

Tu miejsce na labirynt…: Ulubieńcy Johna Peela
[Tractor „Tractor” - recenzja]

Trudno byłoby chyba znaleźć dla kapeli rockowej z ambicjami nazwę bardziej nieprzystającą do jej charakteru niż… Tractor. Nie zmienia to jednak faktu, że nazwa ta kryje jeden z najbardziej oryginalnych i zarazem niedocenionych zespołów w historii brytyjskiego rocka progresywnego. Jego debiutancki album – odkrywczo zatytułowany „Tractor” – to najprawdziwsza muzyczna perełka.

Tractor

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułTractor
Wykonawca / KompozytorTractor
Data wydaniagrudzień 1976
NośnikCD
Czas trwania60:33
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Jim Milne, Steve Clayton
Utwory
CD1
1) All Ends-Up 6:46
2) Little Girl in Yellow 8:09
3) The Watcher 1:59
4) Ravenscroft’s 13 Bar Boogie 3:25
5) Shubunkin 3:05
6) Hope in Flavour 2:47
7) Everytime it Happens 5:54
8) Make the Yourney 9:50
9) Lady of Astorath 2:52
10) Stony Glory 3:12
11) Overture (Peterloo Part 1 & 2; With Hunt12:14
Wyszukaj / Kup
Nie da się przecenić roli, jaką w ocaleniu od zapomnienia wartościowych kapel rockowych z przełomu lat 60. i 70. ubiegłego wieku odegrało niemieckie wydawnictwo Repertoire Records. To ono jako pierwsze zdecydowało się na początku lat 90. – a więc w czasach, kiedy nad Wisłą płyty kompaktowe uchodziły jeszcze za towar luksusowy – przypomnieć na krążkach CD albumy nagrane dwie dekady wcześniej przez zespoły, których nazwy pamiętali już tylko nieliczni fani. Wśród nich znalazł się także brytyjski – pochodzący z Rochdale nieopodal Manchesteru (historycznie przynależącym do hrabstwa Lancashire) – duet Tractor. Jak się okazało, miejsce zamieszkania odegrało w karierze panów Jima Milne’a oraz Steve’a Claytona niebagatelną rolę. W Rochdale bowiem, po zakończeniu służby wojskowej, przez rok (od 1959) mieszkał i pracował w przędzalni jedwabiu słynny w przyszłości prezenter radiowy John Peel. W 1960 roku opuścił on Anglię i wyemigrował na siedem długich lat do Stanów Zjednoczonych, a gdy wrócił do ojczyzny, postanowił kontynuować rozpoczętą za Oceanem karierę radiowca. Najpierw nawiązał współpracę z pirackim Radio London, a kiedy zostało ono zamknięte, przyjął ofertę pracy w nowo tworzonej stacji muzycznej BBC Radio One. Dwa lata później (w 1969 roku), gdy był już znany na całym świecie, stworzył własną firmę płytową – Dandelion Records. W ciągu niespełna czterech lat jej istnienia wydał dwadzieścia siedem albumów osiemnastu wykonawców. Żaden z nich nie zawojował wprawdzie rynku muzycznego, ale trzem udało się wybić na listy przebojów – w tej trójce znalazł się również duet Tractor ze swoim debiutanckim i w zasadzie jedynym oryginalnym krążkiem (najwyższej dotarł on do osiemnastej pozycji na liście Radia Luksemburg).
Korzenie Tractora sięgają 1966 roku, kiedy to czwórka uczniów Balderstone School w Rochdale powołała do życia grupę The Way We Live. Byli to: wokalista Alan Burgess, basista Michael Batsch oraz – wspomniani już wcześniej – gitarzysta Jim Milne i perkusista Steve Clayton. Niebawem jednak kwartet został zredukowany do duetu, co jednak nie zahamowało jego rozwoju, ponieważ – jak się okazało – Milne i Clayton byli wyjątkowo zdolnymi multiinstumentalistami. We dwóch nagrali demo i wysłali je Peelowi; ten zaś nie mógł pozostać obojętny na zespół pochodzący z miasta, w którym niegdyś mieszkał. Najważniejsza była jednak, oczywiście, muzyka. Gdyby ta nie przypadła prezenterowi BBC do gustu, nic by przecież zespołowi nie pomogło i o kontrakcie płytowym chłopcy mogliby jedynie pomarzyć. Peel, słuchając demówki, nie mógł uwierzyć, że materiał – brzmiący jakby nagrywał go siedmioosobowy zespół – zrealizowało zaledwie dwóch młodzieńców. Postanowił więc kuć żelazo póki gorące i zaciągnął kapelę do swojej stajni. Pierwszy album, „A Candle for Judith”, nagrali w ciągu zaledwie dwóch dni i wydali – jeszcze pod starą nazwą – w styczniu 1971 roku. Rok później natomiast ukazał się krążek zatytułowany „Tractor”. W międzyczasie zespół zmienił też nazwę na prostszą i tym samym łatwiejszą do zapamiętania. Była ona pomysłem… Johna Peela, który pewnego dnia, siedząc w kuchni w swojej posiadłości Peel Acres w Suffolk, przyglądał się jeżdżącemu po polu traktorowi sąsiada i pomyślał, że byłaby to całkiem intrygująca nazwa dla kapeli rockowej. Jak udało mu się przekonać do tego Jima i Steve’a – nie mam pojęcia. Pal licho zresztą nazwę, najważniejsze, że to właśnie Peel był motorem napędowym kariery zespołu i być może gdyby nie on, nie powstałaby nigdy płyta, którą obowiązkowo powinien znać każdy fan rocka progresywnego.
Skoro już doszliśmy do klasyfikowania muzyki – Tractor najczęściej bywa wrzucany właśnie do worka z rockiem progresywnym. Nie do końca słusznie. W twórczości kapeli bardzo często bowiem dochodziły do głosu również wpływy folku (elektryczny Bob Dylan, wczesne utwory duetu Simon & Garfunkel, Spirogyra, The Strawbs), psychodelii (vide najwcześniejsze kawałki Pink Floyd z Sydem Barrettem), hard rocka (w stylu Led Zeppelin i Grand Funk Railroad), a nawet prekursorów amerykańskiego punka (MC5, The Stooges). Nieprawdopodobne? A jednak. Wyobraźnia Jima Milne’a i Steve’a Claytona nie miała granic, o czym dobitnie przekonuje debiutancki album. Trwa on zwyczajowo, jak na tamte czasy, około czterdziestu minut, ale bogactwem pomysłów, brzmień i emocji Tractor mógłby obdarować dziesiątki współczesnych kapel progresywnych. Płytę otwiera szaleńczy „All Ends Up” – najbardziej dynamiczny utwór na krążku. Przesterowana gitara, nadająca potwornie szybki rytm perkusja, wreszcie śpiew Milne’a na pograniczu krzyku pozostawiają niezatarte wrażenie. Dla kontrastu następny numer, „Little Girl in Yellow”, rozpoczyna się bardzo spokojnie, od gitary akustycznej i wokalu stylizowanego na Paula Simona. Ale to tylko pozór, po chwili do akcji wkracza bowiem gitara elektryczna. Jim nie był może wirtuozem tego instrumentu, ale potrafił wykrzesać ze strun nie mniej żaru, niż czynili to Jimmy Page czy Jeff Beck. Końcowe fragmenty tego trwającego ponad osiem minut utworu mogą zresztą przywodzić na myśl „Dazed and Confused” z pierwszego albumu Zeppelinów.
Miniatura „The Watcher” to typowy akustyczny folk, dostarczający słuchaczom odrobiny wytchnienia. A przyda się ono, ponieważ chwilę później Tractor przejedzie się po nich jak walec nieco humorystycznym „Ravenscroft’s 13 Bar Boogie” – bluesem, którego nie powstydziłby się sam Muddy Waters. Utwór ten to zresztą mrugnięcie okiem do wydawcy płyty, Johna Peela, którego prawdziwe nazwisko brzmiało właśnie… Ravenscroft. Kolejne dwa numery to połączone ze sobą instrumentalne, nieco awangardowe w brzmieniu, „Shubunkin” oraz folkowo-psychodeliczna piosenka „Hope in Flavour”. W podobnym klimacie utrzymane jest „Everytime it Happens”, w którym Milne miejscami zawodzi jak Bob Dylan lub Joan Baez. Początkowo śpiewa tylko przy akompaniamencie gitary akustycznej, dopiero później w tle odzywa się gitara elektryczna, która stopniowo wysuwa się na plan pierwszy. Jej smętne dźwięki – przywodzące na myśl późniejszy styl gry Steve’a Hacketta z Genesis czy też Andy’ego Latimera z Camela – niemal przyprawiają o dreszcze. Odmienny klimat ma natomiast zamykający album prawie dziesięciominutowy „Make the Yourney” (sic!). Jest to nie tylko najdłuższy, ale i najbardziej zróżnicowany numer na płycie. Zaczyna się jak popowa piosenka, typowa dla lat 60. ubiegłego stulecia, później jednak atakuje nas feeria nieco schizofrenicznych dźwięków – znów mamy do czynienia z przesterowaną gitarą i wybijającą jednostajny, transowy rytm perkusją. W sumie to bardzo znaczące podsumowanie całej płyty, która – jakbyśmy do niej nie podchodzili – wymyka się jednoznacznym klasyfikacjom i ocenom. Po części spowodowane jest to nietypowym jak na rock progresywny brzmieniem, za które odpowiada niezwykle chwalony przez Peela inżynier dźwięku John Brierley. Kapele progresywne zazwyczaj dopieszczały swoje płyty, tymczasem nagrania Tractora brzmią bardzo surowo, by nie rzec – undergroundowo. Owszem, jedną z przyczyn tego stanu rzeczy był zapewne pośpiech, w jakim krążek nagrywano, ale mimo to wydaje się, że Brierley specjalnie tak „ustawił” zespół, chcąc nadać mu pewne cechy indywidualne.
Na kompaktowej reedycji dokonanej przez Repertoire Records w 1990 roku znalazły się jeszcze trzy bonusowe utwory. „Lady of Astorath” to najbardziej przebojowy kawałek w całej twórczości Tractora. Aż dziw, że nigdy nie podbił on list przebojów. Mimo chwytliwej melodii piosenka ta ma jednak rockowy pazur, do czego przyczynia się przede wszystkim – po raz kolejny zresztą – gitarowe solo Milne’a. „Stony Glory” – na innych wydawnictwach zespołu znaleźć można tytuł: „Stoney Glory” – pochodzi natomiast z pierwszej EP-ki zespołu. Radosny i banalny, zahaczający o country kawałek miał promować album, mimo że ostatecznie na niego nie trafił. Dzięki niemu zwrócono jednak na kapelę uwagę. Na zakończenie otrzymujemy trzyczęściowy utwór zatytułowany „Overture”. To jedynie fragment większej całości – suity „Peterloo”, która w pełnej (ponad dwudziestominutowej) wersji znalazła się dopiero na wydanej w 1995 roku płycie „Worst Enemies” (zbierającej różne rzeczy nagrane przez Milne’a i Claytona między 1973 a 1991 rokiem). I jest to w zasadzie jedyny utwór, któremu z czystym sumieniem można przypiąć łatkę „rock progresywny w najczystszej postaci”. Tekst opowiada o niezwykle dramatycznych wydarzeniach, które rozegrały się w Manchesterze 16 sierpnia 1819 roku, kiedy to pokojowo nastawioną manifestację, zwołaną przeciw planowanym reformom politycznym i celnym, rozpędziła szarża kawalerii. Ci sami żołnierze, którzy cztery lata wcześniej bohatersko walczyli z Napoleonem Bonaparte pod Waterloo, teraz zaatakowali bezbronny tłum – w efekcie spowodowali śmierć jedenastu osób, około czterysta natomiast ranili. Milne postanowił oddać hołd zabitym, komponując suitę. Pobrzmiewają w niej dalekie echa Genesis i Yes (zwłaszcza w warstwie wokalnej, gdyż Jim śpiewa podobnie do Jona Andersona); po raz pierwszy też muzycy użyli na taką skalę instrumentów klawiszowych, co przecież jest jednym z wyznaczników rocka progresywnego.
Po wydaniu albumu zespół nie przestał istnieć, ale stopniowo zaczął odchodzić w zapomnienie. Nie mogąc utrzymać się z muzyki, obaj panowie poszukali nowych zajęć – Jim Milne został nauczycielem fizyki w gimnazjum, natomiast Steve Clayton próbował swych sił w poezji i malarstwie. Okazjonalnie spotykali się w studiu nagraniowym, zbierali stare utwory, sporadycznie nagrywali nowe. Wreszcie w połowie lat 90. – aby ocalić cały swój dorobek muzyczny – założyli wytwórnię płytową Ozit/Morpheus Records. To z jej sygnaturą wyszły kolekcjonerskie reedycje starych płyt i nowe kompilacje z archiwalnymi materiałami: „The Way We Live” (2003; pierwszy album z 1971 roku w całości plus jedenaście bonusowych piosenek), „Tractor” (2000; drugi krążek z 1972 roku z trzema bonusami, będący w zasadzie powtórką z katalogu Repertoire Records), „Worst Enemies” (1995), „Before, During and After the Dandelion Years, Through to Deeply Vale and Beyond” (1998), „Steve’s Hungarian Novel” (2000; zbierający kawałki z lat 1969-1974, kończący się zaś szesnastominutową suitą „The Stream” z 1999 roku) oraz „John Peel Bought as Studio Gear and a P.A.” (2006). Warto też wspomnieć o krążku DVD sprzed czterech lat, na którym wydano dwa koncerty zespołu na festiwalu Deeply Vale. To też zresztą ciekawostka, albowiem od kilku lat Tractor pojawia się dość regularnie na brytyjskich festiwalach, podczas których grywają gwiazdy rocka progresywnego sprzed lat – między innymi w Glastonbury (2002), Canterbury i właśnie Deeply Vale (2003). Kilka kolejnych koncertów w Anglii zapowiedzianych jest na jesień tego roku. Może więc choć nielicznym z Was uda się jeszcze zobaczyć tę niezwykłą formację na żywo…
koniec
15 września 2007
Skład:
Jim Milne – śpiew, gitara, gitara akustyczna, gitara basowa
Steve Clayton – perkusja, instrumenty perkusyjne, fortepian, flet, basowa

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Tu miejsce na labirynt…: Ente wcielenie Magmy
Sebastian Chosiński

26 IV 2024

Chociaż poprzednia płyta Rhùn, czyli „Tozïh”, ukazała się już niemal rok temu, najnowsza, której muzycy nadali tytuł „Tozzos”, wcale nie zawiera nagrań powstałych bądź zarejestrowanych później. Oba materiały są owocami tej samej sesji. Trudno dziwić się więc, że i stylistycznie są sobie bliźniacze.

więcej »

Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
Sebastian Chosiński

25 IV 2024

Arild Andersen to w świecie europejskiego jazzu postać pomnikowa. Kontrabasista nie lubi jednak przesiadywać na cokole. Mimo że za rok będzie świętować osiemdziesiąte urodziny, wciąż koncertuje i nagrywa. Na dodatek kolejnymi produkcjami udowadnia, że jest bardzo daleki od odcinania kuponów. „As Time Passes” to nagrany z muzykami młodszymi od Norwega o kilkadziesiąt lat album, który sprawi mnóstwo radości wszystkim wielbicielom nordic-jazzu.

więcej »

Tu miejsce na labirynt…: Oniryczne żałobne misterium
Sebastian Chosiński

24 IV 2024

Martin Küchen – lider freejazzowej formacji Angles 9 – zaskakiwał już niejeden raz. Ale to, co przyszło mu na myśl w czasie pandemicznego odosobnienia, przebiło wszystko dotychczasowe. Postanowił stworzyć – opartą na starożytnym greckim micie i „Odysei” Homera – jazzową operę. Do współpracy zaprosił wokalistkę Elle-Kari Sander, kolegów z Angles oraz kwartet smyczkowy. Tak narodziło się „The Death of Kalypso”.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.