Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 7 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Muzyka

Magazyn CCXXXV

Podręcznik

Kulturowskaz MadBooks Skapiec.pl

Nowości

muzyczne (wybrane)

więcej »

Zapowiedzi

muzyczne

więcej »

2066 & Then
‹Reflections›

EKSTRAKT:100%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułReflections
Wykonawca / Kompozytor2066 & Then
Data wydania1989
Wydawca Second Battle
NośnikCD
Czas trwania75:00
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Geff Harrison, Gagey Mrozeck, Dieter Bauer, Veit Marvos, Steve Robinson, Konstantin Bommarius, Wolfgang Schönbrot, Curt Cress
Utwory
CD1
1) At My Home7:57
2) Autumn9:06
3) Butterking7:17
4) Reflections on the Future 15:48
5) The Way That I Feel Today 11:11
6) Spring 13:02
7) I Wanna Stay 3:59
8) Time Can\'t Take it Away 4:40
Wyszukaj / Kup

Tu miejsce na labirynt…: Muzyka, co serca nam rozdziera
[2066 & Then „Reflections” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2

Sebastian Chosiński

Tu miejsce na labirynt…: Muzyka, co serca nam rozdziera
[2066 & Then „Reflections” - recenzja]

Trzeci z kolei „Butterking” zaczyna się jak spowolniony do granic możliwości rock and roll z lat 50. Po chwili jednak górę bierze typowo bluesowa rytmika. Utwór rozkręca się zresztą z każdą sekundą i co rusz zmienia się jego nastrój – raz mamy psychodeliczną balladę, to znów odjechany walczyk, wreszcie Sabbathowski riff z wokalem w stylu Ozzy′ego Osbourne′a. Tyle że głos Harrisona – i to jego niepowtarzalne chrypiące wibrato – ma tę głębię, której Ozzy′emu zawsze brakowało. Potrafi być niezwykle przejmujący, do tego stopnia, że aż ciarki przebiegają po plecach. Najlepiej słychać to jednak w stanowiącym opus magnum zespołu piętnastominutowym „Reflections on the Future”. Utwór ten momentami dosłownie wgniata w ziemię. Mrozeck gra swoją najlepszą solówkę na gitarze, a Bommarius wali w bębny ze wściekłością równą Bonhamowi w Zeppelinowym „Black Dog”. Swoje pięć minut mają również klawiszowcy, którzy – prócz tradycyjnie wykorzystywanych Hammondów i Mooga – umiejętnie budują klimat dodatkowymi wstawkami mellotronu i klawesynu. Nie brakuje też w końcówce narkotyczno-psychodelicznych wizji, od których roiło się na nagranym dwa lata wcześniej debiucie Tangerine Dream – „Electronic Meditation"… Piątym kawałkiem jest „The Way That I Feel Today” – pierwszy, którego nie znamy z oryginalnego wydania „Reflections on the Future”. A raczej który znamy w zupełnie innej, znacznie krótszej, niemalże piosenkowej wersji. I pod innym tytułem – „How Do You Feel”. Wersja pełnometrażowa (mająca ponad jedenaście minut) zachwyca zwłaszcza częścią instrumentalną – fortepianowym wstępem w stylu jazzowo-rockowego Chicka Corei i rozszalałą partią fletu w dalszej części. Swoje trzy grosze dorzuca tu także gitarzysta, który ponownie musi toczyć zaciekły bój o palmę pierwszeństwa z organistą.
„Spring” – utwór numer 6 – nie był wcześniej publikowany. Nagrany został podczas drugiej (czerwcowej) sesji zespołu w studiu Dietera Dierksa. Dlaczego trafił do archiwum – nie sposób zrozumieć. Jedyne rozsądne wyjaśnienie, jakie przychodzi mi do głowy, to z jednej strony brak miejsca na debiutanckiej płycie, z drugiej – obawa wydawcy przed publikowaniem dwupłytowego albumu grupy nikomu jeszcze wówczas nieznanej. Być może muzycy planowali wykorzystać utwór na następnym krążku. Tyle że przed jego wydaniem zespół przestał istnieć. „Spring” jest w całości instrumentalny i taki chyba właśnie miał być. Faktura utworu jest bowiem tak gęsta, że niezwykle trudno byłoby zmieścić w nim wokal. Pomijając czysto hardrockową dynamikę, ten numer to kolejna okazja dla solowych popisów Robinsona i Marvosa. Może nie wznoszą się oni na wyżyny wirtuozerii, ale krzeszą tyle ognia, że spokojnie starczyłoby go na ogrzanie tysięcy serc zagorzałych fanów progrocka. Gdzieniegdzie zahaczają też o klasykę, choć nie zdecydowali się na żaden konkretny cytat. Dwa ostatnie kawałki na „Reflections” to singlowy duet „I Wanna Stay” – „Time Can′t Take It Away” (z 1972 roku) – ostatnie, jakie zespół nagrał przed rozpadem. Ogromne wrażenie robi zwłaszcza ostatni utwór, będący – nie boję się tych słów – prawdziwym majstersztykiem! Wokal Harrisona w refrenie dosłownie przyprawia o ciarki. Nieziemski wręcz smutek dodatkowo podkreśla natchniony, niebiański chórek. W końcówce natomiast – tuż po jazzującej solówce gitary i kolejnym refrenie – pojawia się żeński głos momentalnie przywodzący na myśl stylistykę rhythm′n′bluesa. Jakby tego było mało, perkusista wybija w tle afrykańskie rytmy. I to wszystko mieści się w niespełna pięciominutowym, niezwykle melodyjnym kawałku. Najprawdziwsze mistrzostwo świata!
Po każdym przesłuchaniu „Reflections” dręczy mnie nieodmiennie to samo pytanie: Dlaczego tak fenomenalny zespół przestał istnieć po wydaniu zaledwie jednej płyty? Jak sądzę, na zawsze pozostanie ono bez odpowiedzi. Muzycy 2066 & Then kontynuowali jednak karierę. Gagey Mrozeck jeszcze w 1972 roku został gitarzystą Kin Ping Meh i wziął udział w nagraniu drugiej płyty zespołu („No. 2”). Rok później ściągnął do grupy Geffa Harrisona i obu można usłyszeć na kolejnych dwóch albumach: „Virtues and Sins” (1974) oraz koncertowym „Concrete” (1976). Po wydaniu tej ostatniej Harrison odszedł z kapeli, Mrozeck natomiast zagrał jeszcze na „Kin Ping Meh” (1977) i wraz z pozostałymi muzykami rozwiązał zespół. Veit Marvos po rozpadzie 2066 & Then zagrał gościnnie na jedynej płycie folkowo-rockowego duetu Midnight Circus („Midnight Circus”, 1972), po czym dołączył do Emergency. Słychać go na krążku „Get Out of the Country” z 1973 roku, trzecim w dorobku kapeli, pierwszym zaś nagranym dla legendarnej wytwórni Brain. Drugi klawiszowiec, Steve Robinson (czyli Rainer Geyer), dołączył na krótko do Nine Days′ Wonder i jako gość wystąpił na płycie „Only the Dancers” (1974). Później pojawił się w składzie Aery – grupy, o której niewiele wiadomo. Perkusista Konstantin Bommarius jeszcze w 1972 roku zakotwiczył w zespole Abacus. Słychać go na dwóch jego albumach: „Everything You Need” (1972) oraz „Midway” (1973). Gdy kapela przestała istnieć, z otwartymi rękoma przyjęto go w Karthago. Ale i tam nie zagościł na długo, nagrywając z Kartagińczykami jedynie studyjny krążek „Rock′n′Roll Testament” (1974) oraz koncertowy „Live at the Roxy” (1976). Chciałoby się rzec, na szczęście. Gdyby bowiem został w grupie dłużej, wziąłby udział w realizacji fatalnego pod każdym względem „Love is a Cake” (1977).
Geff Harrison natomiast po rozstaniu z Kin Ping Meh znalazł przystań w Tritonus. Nie na długo jednak; po wydaniu drugiej płyty – „Between the Universe” (1977), na której Brytyjczyk zaśpiewał jako gość, zespół przeszedł bowiem do historii. Od tej pory było już tylko gorzej, gdyż występy w musicalach to chyba jednak nie jest – a przynajmniej nie był przed laty – szczyt jego możliwości. Charyzmatyczny wokalista stworzył wprawdzie własny Geff Harrison Band, który istnieje do dzisiaj, ale ograniczył się jedynie do chałturzenia i odcinania kuponów od dawnej świetności. Patrząc na współczesne zdjęcia dawnego frontmana 2066 & Then, nie sposób ukryć zażenowania. Szansą na wyjście z cienia i odbicie się od artystycznego dna było powołanie do życia supergrupy Harrison Panka Nadolny Band, w której – obok Geffa – znaleźli się dwaj muzycy innej legendy krautrocka, grupy Jane: perkusista Peter Panka oraz klawiszowiec Werner Nadolny. Niestety, tragiczna śmierć Panki w czerwcu ubiegłego roku przekreśliła wszystkie związane z kapelą nadzieje. Czy przekreśliła też szanse Harrisona na powrót do świata progresywnego rocka? Obawiam się, że tak. Już na zawsze.
koniec
« 1 2
8 lutego 2008
Skład:
Geff Harrison – śpiew;
Gagey Mrozeck – gitary;
Dieter Bauer – gitara basowa;
Veit Marvos – instrumenty klawiszowe;
Steve Robinson – instrumenty klawiszowe;
Konstantin Bommarius – perkusja;
Gościnnie:
Wolfgang Schönbrot – flet;
Curt Cress – perkusja;

Przypisy:
1) Ciekawa jest zresztą geneza tej nazwy. Nawiązano w niej do bitwy pod Hastings, w której normański książę Wilhelm Zdobywca pokonał króla Anglii Harolda Godwinsona, po czym zajął jego miejsce. Bitwa miała miejsce w 1066 roku, a muzycy dorzucili do tej daty jeszcze tysiąc lat i wyszło im 2066 (And Then).
2) Jeśli muzycy mieli ambicje stworzyć własną rockową wersję „Czterech pór roku”, to zabrakło im jedynie „Lata”. A może nagrali też utwór zatytułowany „Summer”, tyle że nie miał on do tej pory szczęścia ujrzeć światła dziennego.
3) Chodzi o pierwsze wcielenie brytyjskiej grupy Renaissance, którą powołali do życia między innymi dwaj byli muzycy The Yardbirds – Keith Relf i Jim McCarty. Skład ten pozostawił po sobie dwie płyty: „Renaissance” (1969) oraz „Illusion” (1970). Trzeci krążek – „Prologue” (1972) – nagrano już w zupełnie innym zestawieniu (ze słynną Annie Haslam w miejsce Jane Relf na wokalu). Z pierwotnego składu nie pozostał żaden muzyk.
4) „Bema pamięci żałobny rapsod” doczekał się zresztą wersji anglojęzycznej. Jako „Mourner′s Rhapsody” ukazał się w RFN na płycie tak właśnie zatytułowanej. Tyle że miało to miejsce dopiero w 1974 roku, a więc dwa lata po rozpadzie 2066 & Then.

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Tu miejsce na labirynt…: Wpływ tykwy na rozwój światowej muzyki
Sebastian Chosiński

7 V 2024

Będący wirtuozem kory Dawda Jobarteh przybył do Europy z Gambii. Duńczyk Stefan Pasborg to z kolei jazzman, którego fascynują rytmy afrykańskie. Mieszkając w Kopenhadze, prędzej czy później – musieli się spotkać. Po kilku latach od wydania albumu „Duo” odnowili współpracę, by pograć razem „na żywo”. Efektem tego stał się najnowszy krążek tego niezwykłego jazzowo-folkowo-rockowego duetu – „Live in Turku”.

więcej »

W starym domu nie straszy
Sebastian Chosiński

2 V 2024

Choć szwedzki pianista Adam Forkelid aktywny jest na scenie jazzowej od dwóch dekad, „Turning Point” to dopiero czwarte wydawnictwo, na którego okładce ukazuje się jego nazwisko. Mimo że płyt nagrał przecież znacznie więcej. Wszystkie utwory, jakie znalazły się na najnowszym krążku, są jego autorstwa, ale w ich nagraniu wspomogli go trzej inni doświadczeni artyści.

więcej »

Tu miejsce na labirynt…: Od smutku do radości
Sebastian Chosiński

30 IV 2024

Wydany przed dwoma laty jazzowo-ambientowy album „Ghosted” Orena Ambarchiego, Johana Berthlinga i Andreasa Werliina był dla mnie nadzwyczaj miłym zaskoczeniem. Dlatego z wielkimi oczekiwaniami przystępowałem do odsłuchu jego kontynuacji. I tu również czekało mnie zaskoczenie, choć niekoniecznie takie, na jakiej liczyłem. Ale w końcu nie wszystko – na to, co dobre – musi powalać nas na kolana, prawda?

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.