Niekiedy odnoszę wrażenie, że jeśli tylko w USA pojawia się jakiś kiepski film SF, nasi dystrybutorzy czym prędzej kupują na niego licencję. Z nieznanych przyczyn dobre filmy ich nie interesują. Jedną z firm, które celowały w takich działaniach, była Universal Pictures, która, prócz „
Pajęczyny” i „
Inwazji”, zaserwowała polskiemu kinomanowi również „Liczebność krytyczną”.
Ćma zapada nad światem
[Chuck Bowman „Liczebność krytyczna” - recenzja]
Niekiedy odnoszę wrażenie, że jeśli tylko w USA pojawia się jakiś kiepski film SF, nasi dystrybutorzy czym prędzej kupują na niego licencję. Z nieznanych przyczyn dobre filmy ich nie interesują. Jedną z firm, które celowały w takich działaniach, była Universal Pictures, która, prócz „
Pajęczyny” i „
Inwazji”, zaserwowała polskiemu kinomanowi również „Liczebność krytyczną”.
Chuck Bowman
‹Liczebność krytyczna›
To fascynujące podejście do sprawy, bo przecież posiadając zasobne archiwa filmowe można było wybrać jakąś inną niskobudżetową produkcję, ale wielokroć mądrzejszą, czy też może raczej – nie aż tak bzdurną. Widać jednak nikogo z Universal Pictures nie obchodziła jakość dystrybuowanych filmów, bo przecież polski klient i tak nie ma nic do gadania. Że mu się nie podoba film? Że płyta nie ma żadnych dodatków, a tłumaczenie jest niechlujne? No i co z tego? I tak zostawi pieniądze w sklepie czy wypożyczalni. Całe szczęście, że firma wycofała się z Polski w 2005 roku. Dzięki temu podniósł się średni poziom kina fantastycznego serwowanego w kraju na DVD.
A „Liczebność krytyczna” jest filmem bardzo słabym. Zarówno pod względem fabuły, jak i sposobu realizacji. Pracujący przy naprawie teleskopu Hubble’a kosmonauta zostaje zraniony małym meteoroidem (nie meteorem, jak chciałby dystrybutor). Kamyk udaje się wyjąć po powrocie na Ziemię, jednak w ciele kosmonauty – o czym nikt nie wie – dojrzewają larwy drapieżnych ciem. Gdy zyskują dojrzałość, wygryzają się na wolność i już jako dojrzałe owady ruszają w miasto na łowy. Ich zadaniem jest bowiem przemiana wybranych osobników homo sapiens w skrzyżowanie człowieka z… Załóżmy, że z pająkiem. Ogólnie chodzi o to, że napadniętemu delikwentowi przybywa wówczas w okolicach żeber para włochatych kończyn zakończonych szczypcam, a w jamie ustnej ssawka do wstrzykiwania ofiarom soków trawiennych i do późniejszego odsysania rozpuszczonych organów. Z kolei wszyscy przemienieni będą musieli zadbać o to, by odhodować jeszcze więcej ciem, co pozwoli stopniowo zmienić Ziemię w ogromny szwedzki stół. Jedynymi, którzy mogą przeciwstawić się inwazji, jest para naukowców.
Że fabuła niemądra? Może i tak, ale w takim razie co powiedzieć na temat realizacji? Włochate macki są normalnie niewidoczne, bowiem siedzą wewnątrz klatki piersiowej, w specjalnych kieszeniach. Wyskakują na zewnątrz tylko podczas ataku, co jest swoją drogą zabawne, bo po drodze mają do pokonania np. koszulę i garnitur. Co w tym zabawnego? Ano to, że macki wyskakując i wskakując sobie do podżebrowych kieszeni wcale nie niszczą ubrania, ani nawet go nie brudzą. A przecież nikt z przemienionych nie rozpina koszuli przed atakiem. Podobnie jest ze ssawką. Gdy nie jest używana, chowa się gdzieś w jamie ustnej. Ciężko jednak zgadnąć, gdzie, bowiem posiadacz ssawki wysławia się bez najmniejszego kłopotu. Posiada również niezmieniony komplet ludzkich zębów i język. Co więcej – „obcy” wciąż postępują wedle ziemskiej logiki, myślą po ludzku i zachowują się praktycznie tak, jak przed przemianą (kobieta np. przygotowuje mężowi obiad). Oczywiście informacja o zagrożeniu jest utajniona, a nad sprawą pracuje DWÓJKA naukowców. Bo po cóż w sumie kłopotać większą ilość specjalistów? W końcu wiadomo – im mniej mózgów w ekipie, tym łatwiej myśleć. Do tego jak diabeł z pudełka wyskakuje w losowo wybranych momentach tajemniczy agent rządowy, który sporo rzeczy wie nawet wcześniej, niż prowadzący badania bohaterowie. Z drugiej strony – jako niezamierzony akcent humorystyczny – jest to strzał w dziesiątkę. Bo bzdurna fabuła naprawdę w pewnym momencie potrafi widza przytłoczyć.
Innym ciekawym elementem scenariusza jest informacja, że „świat” (nie wiadomo, konkretnie, która jego część) jest bardzo zaniepokojony rozwojem sytuacji. USA dostaje ultimatum – jeśli w ciągu 48 godzin nie rozwiąże samodzielnie problemu, skażone ćmami Houston zostanie wyżarzone ładunkiem atomowym. Bo to jedyny sposób powstrzymania obcej formy życia przed rozprzestrzenieniem się na cały glob.
Całość jest wykonana słabo, nawet jak na produkcję telewizyjną. Zdjęcia są marne i miejscami nieprzyjemnie ziarniste, większość aktorów odwala fuszerkę, fabuła grzęźnie w pseudo-romansach i popada co pewien czas w koślawy dramat rodzinny, a dialogi denerwują opisowością. Film jednak daje się nawet obejrzeć, ale pod warunkiem, że nie bierze się fabuły zbyt serio. W innym przypadku może rozboleć głowa. Innymi słowy obraz poziomem nie odstaje do wspomnianych na początku „Pajęczyny” i „Inwazji”, które również – będąc produkcjami stricte telewizyjnymi – z niewyjaśnionych przyczyn trafiły u nas na DVD.
Na koniec dwie uwagi. Pierwsza – coś mi nie pasuje z tytułem. W sieci nie sposób znaleźć prawidłowego określenia na biologiczny mechanizm podpowiadający owadom, kiedy mają się wyroić, ale raczej nie jest to „liczebność krytyczna”. Prawdopodobnie chodzi o „liczbę progową”, ale to tylko zgadywanie z mojej strony. Druga uwaga tyczy się dystrybutorskiego opisu filmu. Przytoczę jego pierwsze dwa zdania: „Załoga statku kosmicznego powraca z dalekiej wyprawy i przywozi ze sobą jajo Obcego. Niebawem rodzi się z niego kosmita, który w ziemskich warunkach zaczyna bardzo szybko się rozmnażać.” Zupełnie, jakbyśmy oglądali dwa różne filmy. Na szczęście na okładce płyty znalazł się już bardziej sensowny opis, aczkolwiek również nie wolny od błędów (mowa tam o cząsteczce meteoru, choć w istocie była to chmura meteoroidów). Jak rozumiem – nie było się co wysilać do takiej miernoty, jak „Liczebność krytyczna”…
![koniec](/img/i_koniec.gif)