Rogacz w tunelu [Tomm Coker, David Elliot „Katakumby” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Mocna końcówka to za mało, by uratować film. Najlepiej można się o tym przekonać oglądając „Katakumby”, przeciętny thriller, który prawem kaduka jest sprzedawany jako horror.
Rogacz w tunelu [Tomm Coker, David Elliot „Katakumby” - recenzja]Mocna końcówka to za mało, by uratować film. Najlepiej można się o tym przekonać oglądając „Katakumby”, przeciętny thriller, który prawem kaduka jest sprzedawany jako horror.
Tomm Coker, David Elliot ‹Katakumby›Zważywszy na to, iż klaustrofobia – obok lęku wysokości – jest chyba jedną z najbardziej rozpowszechnionych fobii, zastanawia fakt tak rzadkiego sięgania przez filmowych twórców po ciasne, mroczne korytarze, w których na strach przed niewidocznym zagrożeniem nakładałby się lęk przed zamkniętą przestrzenią. Owszem, istnieje garstka filmów tego typu, a parę z nich nawet całkiem niedawno gościło na ekranach naszych kin (jak „ Lęk” czy „ Zejście”), jednak w stosunku do bezliku historii z żywymi trupami, wilkołakami, wampirami, duchami czy zdeformowanymi fizycznie mordercami, gdzie walka o życie odbywa się najczęściej w jakiejś willi, stodole czy zagajniku, jest to nad wyraz rzadkie zjawisko. Dziwi to tym bardziej, że galopujący środkiem ulicy wilkołak czy wyskakujący z szafy duch jest wymyślonym straszakiem i na co dzień mamy szalenie nikłą szansę zetknięcia się z czymś takim, podczas gdy klaustrofobia może nas dopaść w najmniej oczekiwanym momencie. I, szczerze mówiąc, do spotęgowania strachu wcale wtedy nie jest potrzebny żaden zbir dybiący z siekierą na nasze życie. Być może jedną z przyczyn powodujących tak niechętne sięganie przez twórców po historie, w których wycieńczony psychicznie bohater krąży w coraz większej panice po ciasnych, mrocznych korytarzach, jest trudność z należytym oddaniem atmosfery podziemi. Bo niby łatwo jest znaleźć odpowiednie, pogrążone w kompletnej ciemności pasaże, jednak nakręcić w nich klarowne zdjęcia, na których będzie dobrze widać akcję, to już nie taka łatwa sztuka. Trzeba mieć pod ręką wyśmienitego operatora kamery i dobrą ekipę od obróbki zdjęć. Bez tych dwóch elementów lepiej w ogóle nie zabierać się do robienia filmu, w którym gros akcji będzie się działo w pozbawionych światła tunelach. Niestety, twórcy „Katakumb” najwyraźniej o tym zapomnieli. Wymieniony wyżej film jest czymś w rodzaju melanżu młodzieżowego slashera z thrillerem i psychologicznym dramatem. Być może całość byłaby nawet całkiem znośna, gdyby nie dziwacznie skonstruowana fabuła. Otóż na zaproszenie studiującej w Paryżu dziewczyny przyjeżdża z Ameryki zakompleksiona, męczona rozmaitymi fobiami siostra. Zaraz następnego dnia obie – w ramach swoiście pojętej terapii – idą z paczką lokalnych obiboków na imprezę do paryskich katakumb. Tam bohaterka, zniechęcona do kolegów siostry, odłącza się od grupy i wkrótce gubi drogę w labiryncie korytarzy. Co gorsza – wszystko wskazuje na to, że gdzieś w tunelach czai się morderca z maską kozła na twarzy. Zaczyna się wyścig o życie. Od tego momentu niemal do samego końca historii cała intryga polega na krążeniu po rozległej sieci rozciągających się pod Paryżem katakumb w nadziei znalezienia drogi wyjścia. Zdawałoby się, że akcja powinna być całkiem zajmująca, jeśli nawet nie ze względu na paniczną ucieczkę bohaterki przed nie do końca sprecyzowanym zagrożeniem, to już na pewno z powodu świetnych plenerów, w jakich toczy się rozgrywka. Bowiem znany choćby z „Nędzników” Wiktora Hugo labirynt to w rzeczywistości stare, datujące się jeszcze na rzymskie czasy kamieniołomy wapienia. Część korytarzy zamieniono w końcu XVIII wieku w katakumby, przenosząc tam szczątki milionów paryżan ze zlikwidowanych miejskich cmentarzy przykościelnych. W komorach, które na co dzień są udostępnione do zwiedzania, można oglądać sięgające sklepienia warstwy starannie poukładanych kości, przedzielanych co pewien czas pasmami czaszek. Wymarzona wręcz scenografia do mrocznego horroru. Problem w tym, że w „Katakumbach” mroku jest wręcz nadmiar. W pozbawionych światła korytarzach nie tylko bohaterka nic nie widzi – bardzo często również widz nie jest w stanie stwierdzić, na co tak właściwie patrzy. Zaczyna to w pewnym momencie mocno drażnić. Dochodzi do tego, że miast śledzić fabułę, która – nie oszukujmy się – wyrafinowana nie jest, zostajemy postawieni przed koniecznością zabicia nudy w czasie oczekiwania na następną wyraźną scenę. Co więcej, w pewnym momencie bez śladu znika tropiący bohaterkę morderca, przez co poziom emocji, i tak niewysoki ze względu na brak krwawych czy budzących grozę scen, drastycznie opada. Jeśli dodać do tego niezbyt ciekawy wstęp, mało rozpoznawalne postaci poboczne, a w końcu oparcie historii na grze jednej osoby – Shannyn Sossamon (dziewczyna ma pecha do grania w kiepskich horrorach – wystarczy wspomnieć „ Zjadacza grzechów”, „ Pożartych” i amerykańskie „ Nieodebrane połączenie”), może się okazać, że „Katakumby” nie są w stanie zapewnić rozrywki na satysfakcjonująco wysokim poziomie. Nie zmienia tego nawet oryginalne, ładnie zakręcone zamknięcie fabuły. Tak po prawdzie ten film to rozciągnięta nad rozsądek suitka o zagubieniu w labiryncie paryskich katakumb, opatrzona miałkim wstępem oraz rzeczywiście mocnym, choć migawkowo pokazanym zakończeniem. Wszystko pomiędzy jest – dosłownie – błądzeniem po omacku.
|