Pochodzący z Hong Kongu Bracia Pang namieszali w kinie grozy swoim doskonałym „Okiem” i… rozmienili się na drobne. W następnych latach nakręcili jeszcze tylko trzy filmy, które można uznać za dobre. Jednym z nich jest „Zdjęcie śmierci”.
Śmierć zatrzymana w kadrze
[Oxide Pang Chun „Zdjęcie śmierci” - recenzja]
Pochodzący z Hong Kongu Bracia Pang namieszali w kinie grozy swoim doskonałym „Okiem” i… rozmienili się na drobne. W następnych latach nakręcili jeszcze tylko trzy filmy, które można uznać za dobre. Jednym z nich jest „Zdjęcie śmierci”.
Oxide Pang Chun
‹Zdjęcie śmierci›
Bracia Pang – Danny i Oxide – karierę filmową zaczęli dopiero po przeprowadzce do tajlandzkiego Bangkoku. Tam nakręcili swoje pierwsze filmy, i stamtąd z reguły mieli trzon ekipy realizatorskiej. Wspólnie piszą scenariusze do swoich filmów, wspólnie je produkują i na ogół wspólnie reżyserują. Dobrą markę wyrobili sobie świetnie zrealizowanym, posiadającym kilka wyśmienitych scen „Okiem”, do którego – na fali popularności – dokręcili jeszcze dwie, o wiele słabsze części. W następnych latach jeszcze tylko raz wspięli się na wyżyny talentu, kręcąc szalenie plastyczne i kompletnie surrealistyczne „Od-rodzenie”. Reszta ich produkcji na ogół nie zapada zbyt głęboko w pamięć, przez co rodzą się podejrzenia, że wysoka jakość wspomnianych filmów wynikła nie tyle z talentu Pangów, ile raczej z przypadkowego, nad wyraz szczęśliwego doboru współpracowników. W przekonaniu takim utwierdza kompletna klapa produkcji nakręconych przez braci w USA, gdzie nieskutecznie próbowali szczęścia wypuszczając mierny horror („
Posłańcy”) i mierny remake własnego filmu z początków kariery („
Ostatnie zlecenie”.
Z nieco słabszych, ale wciąż nieźle zrealizowanych filmów, warto pochylić się właśnie nad „Zdjęciem śmierci”. Wbrew pozorom nie jest to horror, a klasyczny dramat psychologiczny, przez większą część fabuły płynący spokojnym nurtem i objawiający stopniowe popadanie młodej dziewczyny, która na co dzień zajmuje się fotografią artystyczną, w obsesyjną fascynację śmiercią. Ciężko powiedzieć, co było bezpośrednim impulsem powodującym wpadnięcie w nałóg fotografowania umierających zwierząt i ludzi, jednak u podstaw tej przemiany leżało traumatyczne przeżycie z wczesnego dzieciństwa, wciąż odciskające silne piętno na psychice bohaterki. Dziewczyna zaczyna miewać halucynacje, przestaje rozpoznawać własne emocje, zaczyna mieć napady lękowe. Niemal w ostatniej chwili z psychozy wyciąga ją przyjaciółka, po to tylko jednak, by się przekonać, że to wcale nie koniec zabawy w śmierć. Bo w tym momencie, czyli mniej więcej w 3/4 objętości filmu, na scenie pojawia się jeszcze jeden gracz, który powoduje, że umiarkowanie spokojny dramat przeistacza się nagle w dość brutalny thriller.
Z jednej strony zmiana konwencji jest ciekawym zabiegiem, z drugiej jednak – kompletnie niepotrzebnym, bo w sztuczny sposób przedłuża zamkniętą już w sumie historię i sprawia wrażenie doklejonego garba. Przez to fabuła staje się pretensjonalna, zwłaszcza że końcówka, swoją drogą rzeczywiście brutalna i odwołująca się do kina żerującego na popularnym przekonaniu, że są na świecie świry mordujące ludzi tylko po to, by zarejestrować na kamerze ich agonię, w sposób pozbawiony finezji kopiuje hollywoodzkie wzorce i miast przydawać filmowi blasku czy głębi, co najwyżej obnaża pstrokatą edukację braci Pang.
Również od strony technicznej bracia wyczyniają dziwne rzeczy. Przykładowo – zdjęcia w filmie są przeciętnej jakości. Spora ich część jest ziarnista, niekiedy niedostatecznie nasycona kolorem, a kilkakrotnie wręcz przesycona jednym wybranym, co akurat – jak rozumiem – miało podkreślać artystyczne zapędy bohaterki. Jako że jest tu też kilka ujęć będących po prostu aranżacyjnymi i kolorystycznymi majstersztykami, jak na przykład widok zastawionego parującym jadłem stołu, można zacząć się zastanawiać, czy taki kontrast był zamierzony, czy raczej wynikał z niewielkiej troski o te ujęcia, które nie posiadają sprecyzowanego znaczenia dla fabuły. Skłaniam się raczej ku tej drugiej opcji, bo trafia się tutaj nawet scena żywcem przeklejona z „Leave Me Alone”, thrillera nakręconego mniej więcej w tym samym okresie przez Danny’ego (bo „Zdjęcie śmierci” reżyserował z kolei tylko Oxide).
Cała reszta jednak stoi na relatywnie wysokim poziomie. Aktorzy są kompetentni (ciekawe, kiedy da się tak napisać o którymś z nowych, polskich filmów), efekty – choć najczęściej wspomagają chaotycznie pokazane i praktycznie nieczytelne wizje – solidne, a oprawa dźwiękowa elegancka. Mimo to w ogólnym rozrachunku „Zdjęcie śmierci” nie zachwyca. Owszem, historia pogrążania się w szaleństwie jest ciekawa, ale już jej rozwiązanie co najwyżej banalne, podobnie jak rzucone tu i ówdzie „przemyślenia” bohaterki. Do tego nieco irytują wspomniane halucynacje, które prawdopodobnie znalazły się w fabule wyłącznie dla podtrzymania sugestii, że widz ogląda film grozy, a nie łzawy dramat. Na pozory horroru dali się złapać również pracownicy IDG, wydając obraz w serii Horrory Świata.
Przed włożeniem płyty do odtwarzacza należy się więc wpierw zastanowić, czy „Zdjęcie śmierci” rzeczywiście będzie dobrym pomysłem na wieczorny seans. Bo dreszczu emocji w nim jest tak na dobrą sprawę niezbyt wiele.