Jeżeli pojawią się porównania „Pana Lazhara” do „Stowarzyszenia Umarłych Poetów”, należy – mimo wszystkich różnic – odnieść się do tych uwag ze zrozumieniem. Podobnie jak obraz Petera Weira, również film Philippe’a Falardeau opowiada o przełamywaniu uprzedzeń. Od siebie Kanadyjczyk dodaje jeszcze – wcale nie prostą – receptę na poszukiwanie własnej drogi do samorealizacji i oswojenia traumy.
Oswajanie śmierci
[Philippe Falardeau „Pan Lazhar” - recenzja]
Jeżeli pojawią się porównania „Pana Lazhara” do „Stowarzyszenia Umarłych Poetów”, należy – mimo wszystkich różnic – odnieść się do tych uwag ze zrozumieniem. Podobnie jak obraz Petera Weira, również film Philippe’a Falardeau opowiada o przełamywaniu uprzedzeń. Od siebie Kanadyjczyk dodaje jeszcze – wcale nie prostą – receptę na poszukiwanie własnej drogi do samorealizacji i oswojenia traumy.
Philippe Falardeau
‹Pan Lazhar›
EKSTRAKT: | 80% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Pan Lazhar |
Tytuł oryginalny | Monsieur Lazhar |
Dystrybutor | Vivarto |
Data premiery | 1 lutego 2013 |
Reżyseria | Philippe Falardeau |
Zdjęcia | Ronald Plante |
Scenariusz | Philippe Falardeau |
Obsada | Mohamed Fellag, Sophie Nélisse, Émilien Néron, Marie-Ève Beauregard, Vincent Millard, Seddik Benslimane, Louis-David Leblanc, Gabriel Verdier, Marianne Soucy-Lord |
Muzyka | Martin Léon |
Rok produkcji | 2011 |
Kraj produkcji | Kanada |
Czas trwania | 94 min |
WWW | Polska strona |
Gatunek | dramat, komedia |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Philippe Falardeau (rocznik 1968) pochodzi z, będącej niegdyś częścią miasta Gatineau, miejscowości Hull, położonej we francuskojęzycznej części Kanady. Na uniwersytecie w Ottawie studiował nauki polityczne, a na Uniwersytecie Lavala w Quebeku – stosunki międzynarodowe. Jako filmowiec zaczynał od kręcenia krótkich, pięciominutowych dokumentów w ramach organizowanego przez telewizję konkursu podróżniczego dla amatorów „La course destination monde” (1992). Pięć lat później zrealizował swój pierwszy profesjonalny obraz – średniometrażowy dokument „Pâté Chinois”, którego bohaterami byli chińscy imigranci w Kanadzie. W 2000 roku wkroczył do świata fabuły, realizując bardzo popularną w ojczyźnie komedię „La Moitié gauche du frigo”; kolejnym dziełom – „Congorama” (2006) oraz opartym na powieści Bruno Héberta „To nie ja, przysięgam!” (2008) – nadał nieco poważniejszy ton, ale wciąż nie rezygnował z charakterystycznego dla siebie subtelnego humoru. Nie inaczej jest w nakręconym przed dwoma laty dramacie psychologicznym „Pan Lazhar”, za podstawę którego Falardeau obrał opublikowaną w 2004 roku sztukę, młodszej od siebie o siedem lat, kanadyjskiej pisarki i aktorki Évelyne de la Chenelière. Na film spłynął deszcz nagród; zabrakło jednak, mimo nominacji, tej najważniejszej – Oscara (w kategorii: najlepszego obrazu nieanglojęzycznego). Ale też trudno się temu dziwić i psioczyć na werdykt Amerykańskiej Akademii Filmowej, skoro głównym konkurentem „Pana Lazhara” było „Rozstanie” – irańskie arcydzieło Asghara Farhadiego.
Miejscem akcji jest niewielka szkoła podstawowa w Montrealu. Specyficzna, ponieważ większość uczniów to dzieci imigrantów, choć niekoniecznie w pierwszym pokoleniu. Jak można się domyślać, nauka w niej przebiega bezstresowo, co ma zarówno swoje dobre, jak i złe strony. Przede wszystkim wpływa na relacje pomiędzy nauczycielami a uczniami. Gdy dochodzi do tragedii, o dziwo jednak jej ofiarą pada nie dziecko, ale osoba dorosła. Jedenastoletni Simon, pojawiwszy się w szkole w czwartek rano, ma obowiązek odebrać kartoniki z mlekiem dla całej klasy i zanieść je do sali lekcyjnej. Drzwi do niej zastaje zamknięte, a kiedy zagląda przez szybkę do środka, jego oczom ukazuje się niecodzienny i wstrząsający widok – wisielec. Samobójczynią okazuje się nauczycielka języka angielskiego Martine Lachance. Chłopiec zachowuje się na tyle rozsądnie, że natychmiast informuje o zdarzeniu pracowników szkoły, dzięki czemu dzieci zostają natychmiast wyprowadzone na dziedziniec szkolny – choć w ten sposób można uchronić je przed spodziewaną traumą. Chociaż nie wszystkie, klasowa koleżanka Simona, Alice L’Écuyer, mimo ostrzeżeń, korzystając z zamieszania, jakie zapanowało na korytarzu, podchodzi do drzwi i, podobnie jak wcześniej chłopak, zagląda do środka. Czy kieruje nią ciekawość? To mało prawdopodobne. Bardziej liczy chyba na odnalezienie jakiegoś znaku, wskazówki, która rozproszyłaby jej wątpliwości, pozwoliła zrozumieć, czy winna tego, co się stało – oczywiście na płaszczyźnie moralnej – jest osoba, co do której ma podejrzenia.
Śmierć Martine nie pozostaje bez wpływu na dzieci. Szkoła podejmuje więc typowe w tego typu sytuacjach działania – spotyka się z uczniami i ich rodzicami, wprowadza zajęcia z psychologiem. Ściany klasy, w której doszło do tragedii, zostają przemalowane na inny kolor. Najważniejszą zmianą jest jednak nowy wychowawca klasy. Kilka dni po zdarzeniu w szkole pojawia się bowiem niejaki Bachir Lazhar; w czasie rozmowy z dyrektorką zapewnia ją, że ma zgodę na stały pobyt w Kanadzie oraz duże doświadczenie zawodowe, zanim przybył do Ameryki Północnej przez dziewiętnaście lat uczył w swoim ojczystym kraju, czyli Algierii. Gotów jest podjąć pracę nawet natychmiast – na pół, cały, a nawet dwa etaty, w zależności od tego, jaka będzie potrzeba. Dyrektorka wyraża zgodę, wie przecież, że lukę po Martine należy jak najszybciej wypełnić, że tylko nowy, pragmatycznie podchodzący do życia nauczyciel zdoła okiełznać rozedrgane emocje uczniów – a pan Lazhar takie właśnie wrażenie sprawia. Początki jego pracy wcale jednak nie należą do łatwych. Dzieci, choć inteligentne i pracowite, nie potrafią poradzić sobie z tym, co się zdarzyło; nie inaczej dzieje się z ich rodzicami. Z biegiem czasu Bachir zdaje też sobie sprawę z tego, że za samobójstwem pani Lachance kryje się jakaś tajemnica – i że jego uczniowie mają tego świadomość. Niejako na marginesie wydarzeń szkolnych, poznajemy również historię życie pana Lazhara, nie mniej dramatyczną, ba! do bólu wstrząsającą. Chociaż wypełnia ona drugi plan, ma bezpośredni wpływ na to, co dzieje się na planie pierwszym. Algierczyk zdaje się bowiem realizować misję. Pytanie tylko, czemu ona służy? I do czego ma doprowadzić?
Pan Lazhar to nauczyciel z innego świata – nie tylko dlatego, że urodził się w Afryce Północnej i wychował w zupełnie innej kulturze. Uczy dzieci francuskiego, opierając się na Honoriuszu Balzaku. Używa staroświeckiego języka i stara się – niekiedy dość niesfornych – jedenasto- i dwunastolatków również wychowywać. Skupia się więc nie tylko na realizacji podstawy programowej, co zostaje mu zresztą wytknięte przez rodziców jednej z uczennic, którzy nie życzą sobie tak głębokiej ingerencji obcego człowieka w proces wychowawczy ich dziecka. Reżyser nie rozstrzyga, który wariant funkcjonowania współczesnej szkoły jest lepszy czy odpowiedniejszy, ale mimo to zdaje się optować za przekonaniem, że w sytuacji ekstremalnej – a taką przecież jest samobójstwo nauczycielki – lepsze efekty osiąga się, stosując sprawdzone metody. Może i staroświeckie, ale nacechowane większą empatią i zrozumieniem. Dlatego też Bachir Lazhar – w którego wciela się algierski komik Mohamed Saïd Fellag, uciekinier z ogarniętego wojną domową kraju – zdaje się być całkowitym zaprzeczeniem bohatera granego przez Robina Williama w „Stowarzyszeniu Umarłych Poetów”. John Keating kreował się na rewolucjonistę, przełamywał bariery, walczył ze sztampą, genetycznie był uwarunkowany na przewodnika stada; skromny Algierczyk nie ma takich ambicji – bardziej odpowiada mu rola balsamu kojącego niezabliźnione jeszcze rany. Inna sprawa, że trudno „kapitanować” gromadce dzieciaków, prawda?
Nie zmienia to jednak faktu, że, choć bardzo wzruszająca, historia spisana przez Toma Schulmana, a następnie przeniesiona na ekran przez Petera Weira, pobrzmiewa odrobinę fałszem i ocieka typowym dla kina hollywoodzkiego lukrem i patosem. W przypadku „Pana Lazhara” nie ma o tym mowy. I nawet jeśli zamysł fabularny sztuki zrodził się od początku do końca w głowie Évelyne de la Chenelière – jest w obrazie Philippe’a Falardeau więcej prawdy niż w opartym ponoć na faktach „Stowarzyszeniu Umarłych Poetów”.