Jej życie nie należało do najszczęśliwszych. A jednak zdołała wydźwignąć się z nizin społecznych i zrobić karierę literacką. Choć prawdą jest, że zapłaciła za nią bardzo wysoką cenę. Po latach popadła w zapomnienie. Dzisiaj jej postać odkurza francuski reżyser Martin Provost w filmie zatytułowanym „Violette”. Jego bohaterką jest pani Leduc, jeden z symboli walki o prawa kobiet we Francji w latach 50. i 60. XX wieku.
Wzloty i upadki kobiety zawiedzionej
[Martin Provost „Violette” - recenzja]
Jej życie nie należało do najszczęśliwszych. A jednak zdołała wydźwignąć się z nizin społecznych i zrobić karierę literacką. Choć prawdą jest, że zapłaciła za nią bardzo wysoką cenę. Po latach popadła w zapomnienie. Dzisiaj jej postać odkurza francuski reżyser Martin Provost w filmie zatytułowanym „Violette”. Jego bohaterką jest pani Leduc, jeden z symboli walki o prawa kobiet we Francji w latach 50. i 60. XX wieku.
Martin Provost
‹Violette›
EKSTRAKT: | 70% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Violette |
Dystrybutor | Aurora Films |
Data premiery | 15 sierpnia 2014 |
Reżyseria | Martin Provost |
Zdjęcia | Yves Cape |
Scenariusz | Martin Provost, Marc Abdelnour, René de Ceccatty |
Obsada | Emmanuelle Devos, Sandrine Kiberlain, Olivier Gourmet, Catherine Hiegel, Jacques Bonnaffé, Olivier Py, Nathalie Richard, Stanley Weber |
Muzyka | Hugues Tabar-Nouval |
Rok produkcji | 2013 |
Kraj produkcji | Belgia, Francja |
Czas trwania | 132 min |
WWW | Polska strona |
Gatunek | biograficzny, dramat |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Nie zrobiła kariery na miarę Simone de Beauvoir czy Marguerite Duras, ale był okres, kiedy jej nazwisko umieszczano w gronie najgłośniejszych francuskich pisarek. Kiedy jej książki wywoływały skandale i spory, a sięgające po nie czytelniczki czerwieniły się ze wstydu, czytając opisy miłości lesbijskiej. Do jej przyjaciół i protektorów zaliczali się Jean Genet, Jean Cocteau, Jean-Paul Sartre, Albert Camus i – nade wszystko – de Beauvoir, z którą łączyły ją również inne, pozaliterackie fascynacje. Violette Leduc urodziła się w 1907 roku w Arras w północno-wschodniej Francji; była dzieckiem nieślubnym, co przez długie lata rodziło w niej poczucie niższości i odrzucenia. Po ukończeniu szkoły przeniosła się do Paryża, gdzie pracowała najpierw jako telefonistka, a następnie sekretarka w jednym z wydawnictw książkowych. Dzięki temu etatowi weszła do zupełnie innego świata; poznała między innymi Maurice’a Sachsa, pisarza pochodzenia żydowskiego, który choć skończył marnie i przysporzył Violette wiele cierpień, odegrał też jednak niebagatelną rolę w jej życiu – namówił ją do pisania.
Dalsze koleje losu Leduc pokazane są już w „Violette”, pod którą podpisał się, urodzony w nadmorskim Breście w 1957 roku, Martin Provost. To dopiero jego piąty pełnometrażowy obraz w ciągu ponad dwudziestoletniej kariery reżyserskiej; warto jednak pamiętać, że wcześniej udzielał się on przede wszystkim jako aktor. W swoim pierwotnym zawodzie wielkiego sukcesu nie odniósł; jako twórca filmów fabularnych też zresztą ciągle jeszcze czeka na dzieło, które go unieśmiertelni. Jak dotąd, najbliżej tego był, realizując „Serafinę” (2008), dramat biograficzny poświęcony, zmarłej w czasie drugiej wojny światowej, malarce Séraphine Louis. Swoją drogą, poznawszy tamten film, nie dziwi fakt, że to właśnie Provost podjął się trudu przybliżenia postaci Leduc. Życiorysy obu artystek wykazują bowiem zaskakująco dużo cech wspólnych: wywodziły się z bardzo ubogich rodzin, ich talent odkryty został trochę przypadkowo, borykały się z problemami psychicznymi. O ile jednak pisarka zdołała przezwyciężyć depresję, o tyle Louis za murami zakładu dla umysłowo chorych spędziła blisko dziesięć lat i w nim też zmarła.
Akcja „Violetty” rozpoczyna się na początku lat 40. ubiegłego wieku. Trwa wojna; żydowski pisarz Maurice Sachs zostaje wykupiony przez swoich przyjaciół z rąk niemieckich i przerzucony przez granicę do strefy wtedy jeszcze bezpośrednio nieokupowanej. Na wsi towarzyszy mu niemłoda już, trzydziestopięcioletnia Violette Leduc – jego kochanka i opiekunka. Związek z Sachsem nie należy jednak do szczęśliwych; przeżywający załamanie nerwowe artysta myśli tylko o sobie, w kobiecie widzi zaś przede wszystkim wierną służkę i adoratorkę jego pisarskich poczynań. Nawet gdy zachęca ją do pisania, to kieruje nim głównie egoistyczna złośliwość i przekonanie o własnej wyższości. Jak niewiele znaczy dla niego Violette, udowadnia, gdy pewnego dnia bez uprzedzenia pakuje się i wraca bez niej do Paryża. Leduc wkrótce podąża jego śladem, ale nie będzie już dane im się spotkać. W stolicy, aby związać koniec z końcem, kobieta handluje żywnością na czarnym rynku; robi to zresztą również po zakończeniu wojny. Nawet gdyby nie chciała tego robić, to z czego będzie żyć?
W tym samym czasie w tajemnicy przed wszystkimi Violette pisze, przelewając na papier swoje wojenne przeżycia. Postawiwszy ostatnią kropkę, znajduje w sobie odwagę, by oddać rękopis w ręce Simone de Beauvoir. To zdarzenie już na zawsze zmienia jej życie; staje się pierwszym krokiem na drodze ku wewnętrznej przemianie. Słynna autorka, wtedy już znana dzięki powieściom „Zaproszona” i „Cudza krew”, jest pod wrażeniem wspomnień Leduc; daje jej rady, wreszcie sprawia, że manuskrypt Violetty trafia w ręce Alberta Camusa i zostaje opublikowany przez wydawnictwo Gallimard. W dalszym ciągu filmu śledzimy losy początkującej pisarki; obserwujemy jej nieliczne wzloty i nader częste upadki. Ale to nie kolejne dane z biografii bohaterki są tutaj najważniejsze. Martin Provost stara się bowiem nade wszystko sportretować epokę – nie tak przecież odległą – w której za dążenie do wywalczenia równych praw dla kobiet panie nierzadko płaciły niezwykle wysoką cenę. Z de Beauvoir – arystokratką z pochodzenia, mającą możnych przyjaciół i pokaźny majątek – świat musiał się liczyć; z wywodzącą się z nizin społecznych, notorycznie klepiącą biedę Leduc już niekoniecznie.
„Violette” to, opowiedziana w siedmiu rozdziałach i zamknięta na przestrzeni dwudziestu dwóch lat, historia pisarki, na której wątłe barki spadł ogromny ciężar. Która, w dużej mierze wbrew sobie, stała się symbolem wojującego feminizmu i walki z zakłamaniem. Która rozpaczliwie szukała miłości i nigdy jej nie znalazła. Reżyser nie unika kontrowersji, chociaż trzeba przyznać, że odmalowując środowisko francuskiej bohemy literackiej, użył raczej barw pastelowych. Dowiemy się z filmu co prawda całkiem sporo na temat preferencji i doświadczeń seksualnych pojawiających się w nim znanych osób (Leduc, de Beauvoir, Jean Genet, Jean-Paul Sartre), ale przedstawione zostało to w taki sposób, by nie prowokować waśni ani nie uderzać w autorytety. W efekcie najwyrazistszą postacią jest tytułowa bohaterka, znakomicie zresztą zagrana przez pięćdziesięcioletnią Emmanuelle Devos (znaną między innymi z „Coco Chanel” Anne Fontaine i „Dzikich traw” Alaina Resnais). Na jej tle dystyngowana i zdystansowana wobec otoczenia Simone de Beauvoir wypada bardziej blado, ale to wcale nie oznacza, że przed wcielającą się w nią Sandrine Kiberlain (główna rola w „Zuchwałym Beaumarchais” Édouarda Molinaro) stało łatwiejsze zadanie aktorskie.
Najnowszy obraz Martina Provosta nie jest wprawdzie aż tak udany jak wspominana już „Serafina”, ale świetnie wpisuje się w obrany przez reżysera przed kilku laty kierunek poszukiwań (z którego nie powinien w przyszłości rezygnować, nawet za cenę swoistego zaszufladkowania). I dobrze się też stało, że to właśnie mężczyzna nakręcił biografię Violette Leduc. Podchodząc do tematu z większym, jak można sądzić, dystansem, nie skupił się jedynie na tym, co mogłoby być szokujące. Nie szedł na starcie, lecz starał się w swojej bohaterce uwypuklić cechy najwrażliwsze. Te, od których mogłaby starać się uciec reżyserka-feministka. Ale to tylko „gdybanie”. Zamiast tracić na nie czas, zdecydowanie lepiej wybrać się do kina.
Z cyklu "nie znam się, to się wypowiem" (bo filmu jeszcze nie widziałam): faktycznie gdybanie. Dlaczego reżyserka miałaby uciekać od wrażliwości, wątku poszukiwania miłości? Dla mnie to właśnie są cechy/problemy bardzo kobiece; jakbym miała kręcić film, to o nich chciałabym opowiadać. Miło, że reżyser płci męskiej też się zajął tymi sprawami, a nie, jak np. w "Życiu Adeli", szokowaniem scenami, które moim zdaniem były typowo męską wizją kobiecego seksu. Choć oczywiście mogę się mylić. Pozdrawiam :)