Chociaż oryginalny – w tym przypadku angielski – tytuł najnowszego obrazu Hinera Saleema nie ma nic wspólnego z jego polskim tłumaczeniem, czyli „Pewnego razu na Dzikim Wschodzie”, w tym przypadku można dystrybutorowi wybaczyć to najzupełniej świadome przeinaczenie. Dzieło Kurda pod wieloma względami nawiązuje bowiem do legendarnego spaghetti-westernu Sergia Leone.
Baran, z którym lepiej się nie tryknąć
[Hiner Saleem „Pewnego razu na dzikim wschodzie” - recenzja]
Chociaż oryginalny – w tym przypadku angielski – tytuł najnowszego obrazu Hinera Saleema nie ma nic wspólnego z jego polskim tłumaczeniem, czyli „Pewnego razu na Dzikim Wschodzie”, w tym przypadku można dystrybutorowi wybaczyć to najzupełniej świadome przeinaczenie. Dzieło Kurda pod wieloma względami nawiązuje bowiem do legendarnego spaghetti-westernu Sergia Leone.
Hiner Saleem
‹Pewnego razu na dzikim wschodzie›
EKSTRAKT: | 70% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Pewnego razu na dzikim wschodzie |
Tytuł oryginalny | My Sweet Pepper Land |
Dystrybutor | Vivarto |
Data premiery | 26 września 2014 |
Reżyseria | Hiner Saleem |
Zdjęcia | Pascal Auffray |
Scenariusz | Hiner Saleem, Antoine Lacomblez |
Obsada | Korkmaz Arslan, Golshifteh Farahani, Suat Usta, Mir Murad Bedirxan, Feyyaz Duman, Tarik Akreyî, Véronique Wüthrich |
Rok produkcji | 2013 |
Kraj produkcji | Francja, Irak, Niemcy |
Czas trwania | 100 min |
WWW | Polska strona |
Gatunek | dramat |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
To brzmi piekielnie egzotycznie – kurdyjski western! Ale w stwierdzeniu tym nie ma nawet krzty przesady. Choć oczywiście ktoś mógłby się przyczepić, że formalnie film wyprodukowany został przez kinematografią iracką (z pomocą Francuzów i Niemców). Miejscem akcji jest jednak Kurdyjski Okręg Autonomiczny, stamtąd też pochodzi reżyser obrazu, Kurdami są również wszyscy bohaterowie „Pewnego razu na Dzikim Wschodzie”. Tezę postawioną w pierwszym zdaniu da się zatem obronić. Twórca dzieła, Hiner Saleem, urodził się w 1965 roku w niewielkiej mieścinie w irackim Kurdystanie. Kiedy miał siedemnaście lat, wyemigrował do Włoch, a następnie przeniósł się – już na stałe – do Francji. Reżyserią zainteresował się na początku lat 90. ubiegłego wieku, po pierwszej wojnie w Zatoce Perskiej, która była skutkiem inwazji Saddama Husajna na Kuwejt. Uznał, że w ten sposób może skutecznie przybliżyć opinii międzynarodowej problem swojego narodu, z jednej strony uciskanego przez okrutnego irackiego dyktatora, z drugiej – prześladowanego przez rządy w Teheranie i Ankarze.
Jako reżyser Saleem zadebiutował w 1998 roku. Od tamtej pory – włącznie z „Pewnego razu…” – nakręcił dziesięć filmów pełnometrażowych (w tym między innymi głośny dramat wojenny „Kilometr zero” sprzed dziewięciu lat). Zdecydowana większość z nich poświęcona była sprawom kurdyjskim; wyjątkiem jest jedynie „francuski” (w i bez cudzysłowu) melodramat „Le toits de Paris” (2007), w którym główne role zagrali Michel Piccoli i Mylène Demongeot. Najnowsze dzieło reżysera, które miało światową premierę w maju ubiegłego roku w Cannes (gdzie zresztą zdobyło nominację w sekcji Un Certain Regard), pokazano następnie na kilkunastu festiwalach na całym świecie. Do Polski film trafił stosunkowo późno; po raz pierwszy zaprezentowano go latem na poznańskim „Transatlantyku”, za to, na szczęście, niezbyt długo musieliśmy czekać na wprowadzenie go do nieco szerszej dystrybucji (czyli do kin studyjnych). Hiner Saleem pozostał wierny swej ulubionej tematyce; tyle że tym razem miał możliwość opowiedzieć o swoich rodakach żyjących nie – jak dotąd najczęściej bywało – na emigracji, ale w Kurdystanie.
Można powiedzieć, że stało się to w ostatnim możliwym, jeszcze w miarę spokojnym, okresie. Dzisiaj, z uwagi na działalność dżihadystów z Państwa Islamskiego, kręcenie zdjęć w tym regionie byłoby prawdziwie samobójczą misją. Głównym bohaterem „Pewnego razu na Dzikim Wschodzie” jest Baran (w tej roli Korkmaz Arslan, aktor turecki od lat mieszkający i pracujący w Niemczech, znany z dramatu kryminalnego „In einer Nacht” Recepa Dumlu), dawny kurdyjski bojownik z czasów wojny z reżimem Husajna. Bohater partyzancki, który po obaleniu dyktatora, kierowany ideałami, postanowił zostać policjantem i służyć autonomii kurdyjskiej. Szybko jednak przekonuje się, że to nie dla niego. Po nieudanej egzekucji przestępcy skazanego na śmierć przez powieszenie, w której musi brać udział, postanawia zrezygnować z pracy. Owszem, niegdyś zabijał wrogów, ale byli to ludzie służący tyranowi, na dodatek uzbrojeni. Porzuciwszy służbę, Baran wraca w rodzinne strony, ale i tam nie zagrzewa długo miejsca. Matka mężczyzny postanowiła bowiem za wszelką cenę ożenić go i każdego dnia sprowadzała do domu coraz to nowe (i coraz brzydsze) kandydatki na żonę. Jedynym ratunkiem przed niechcianym ślubem wydał mu się więc powrót w szeregi policji.
Swemu przełożonemu stawia jednak warunek – chce być wysłany tam, gdzie naprawdę będzie potrzebny. W efekcie opuszcza Irbil, stolicę autonomii kurdyjskiej, i przenosi się daleko na północ, do położonego tuż przy granicy z Turcją miasteczka Qamarian, gdzie obejmuje stanowisko komendanta miejscowej policji. Z powodu zniszczonego przez wojska tureckie mostu na górskiej rzece ostatnie kilometry zmuszony jest pokonać konno, wraz z czekającym na niego zastępcą, Reberem (gra go Suat Usta). W drodze spotykają idącą pieszo w tym samym kierunku piękną Govend (Iranka Golshifteh Farahani, wcześniej widziana między innymi w „
Półksiężycu” Bahmana Ghobadiego, „Co wiesz o Elly?” Asghara Farhadiego oraz „
Kurczaku ze śliwkami” Marjane Satrapi i Vincenta Paronnauda), nauczycielkę, która po krótkim pobycie w domu rodzinnym wraca do pracy. Robi to mimo początkowego sprzeciwu ojca i braci, uważających, że powinna raczej wyjść za mąż, zająć się rodzeniem dzieci i prowadzeniem domu. Ale Govend nie po to przecież kończyła studia, aby dać zamknąć się w kuchni i sypialni. Jest kobietą świadomą własnych atutów, pragnącą stanowić o sobie. Dlatego, choć nie jest w Qamarian mile widziana, nie poddaje się presji otoczenia.
Baran i Govend, co jest oczywiste od samego początku, przypadają sobie do gustu. I nic dziwnego – mają podobne, silne charaktery, potrafią walczyć o swoje i niełatwo ich złamać. Chociaż, jak to w klasycznym westernie, gdzie mamy wyrazisty podział na dobrych i złych, bywa, znajdują się tacy, którym przeszkadza zarówno wyemancypowana nauczycielka, jak i niedający się skorumpować gliniarz. A przeciwnik jest potężny. To lokalny wielmoża, Aziz Aga (Tarik Akreyî), który rządzi całą doliną i kontroluje przemyt towarów do i z Turcji oraz Iranu. Nie chce na swoim terenie ani samodzielnie działających policjantów, ani partyzantów (tak się składa, że z oddziału poznajemy jednak tylko kobiety), walczących o prawa Kurdów na terenie Turcji. Jedni i drudzy przeszkadzają mu w robieniu intratnych interesów. Oś konfliktu jest jasno zarysowana, a sam spór rozegrany według klasycznych reguł opowieści z Dzikiego Zachodu. Mimo że wiemy, jak potoczy się akcja i jesteśmy w stanie przewidzieć, kto ostatecznie wyjdzie zwycięsko z finałowego pojedynku (a raczej: pojedynków) – film Saleema ogląda się z niekłamaną przyjemnością do ostatniej sekundy.
Kurdyjski reżyser, nawet jeżeli w końcówce niepotrzebnie przyspiesza moment rozwiązania, potrafi utrzymać napięcie. Udaje się to także dzięki temu, że do schematu westernowego dorzuca wątek społeczny, związany z walką o wyzwolenie kobiet. Robi to na tyle wyraziście, że w zakończeniu bardziej drżymy o los Govend niż Barana. To także zasługa wyśmienitej w roli upartej nauczycielki (gdyby Kurdowie znali Stefana Żeromskiego, można by rzec: siłaczki) Golshifteh Farahani, obecnie największej gwiazdy kina rodem z Iranu. Bez większego problemu przejmuje ona władanie nad widzem, urzeka go tak samo, jak kruszy serce twardego gliniarza. Filmowi Hinera Saleema można oczywiście wytykać potknięcia; dowodzić, że w porównaniu z Sergiem Leone nie potrafi wygrać do końca najdramatyczniejszych momentów, że poza Azizem Agą pozostali bandyci nie są odpowiednio czarnymi charakterami. Ale kto wie, może taki właśnie był autorski zamysł. Bo że Kurd parokrotnie mruga do widza okiem – nie można mieć wątpliwości. Wystarczy wspomnieć, że w ścieżce dźwiękowej znalazły się kompozycje bezpośrednio nawiązujące do dokonań Ennia Morricone i Gorana Bregovicia; te ostatnie pojawiają się we fragmentach, których celem jest ewidentnie wzbudzenie uśmiechu. Jakby reżyser zdawał sobie sprawę, że opowiedzenie tej historii w sposób śmiertelnie poważny może wywołać efekt odwrotny od oczekiwanego.
„Pewnego razu na Dzikim Wschodzie” spełnia dwa najważniejsze cele: dostarcza rozrywki i zwraca uwagę na istotny problem, jakim jest sytuacja kobiet w krajach Bliskiego Wschodu. Przy okazji mówi też o kilku innych niebłahych sprawach, jak chociażby nierozwiązany problem mniejszości kurdyjskiej w Turcji czy kolaboracja części społeczeństwa kurdyjskiego z reżimem Husajna. Nie bez znaczenia jest również fakt, że Saleem po raz kolejny udowadnia, iż naród bez państwa może mieć własną kulturę, a nawet – choć jej istnienie wspomagane jest przez innych – kinematografię.