Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Ruben Fleischer
‹Zombieland›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
70,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułZombieland
Dystrybutor UIP
Data premiery4 grudnia 2009
ReżyseriaRuben Fleischer
ZdjęciaMichael Bonvillain
Scenariusz
ObsadaJesse Eisenberg, Emma Stone, Woody Harrelson, Amber Heard, Abigail Breslin, Mike White, Bill Murray
MuzykaDavid Sardy
Rok produkcji2009
Kraj produkcjiUSA
CyklZombieland
Czas trwania88 min
WWW
Gatunekgroza / horror, komedia
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup

A zombie runą, runą, runą, i pogrzebią stary świat
[Ruben Fleischer „Zombieland” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Tak po prawdzie hasło „Komedia romantyczna z zombie w tle”, którym swego czasu był reklamowany „Wysyp żywych trupów”, znacznie bardziej pasuje właśnie do „Zombielandu”, historii koncentrującej się raczej na interakcjach między bohaterami, niż na pladze żywej śmierci.

Jarosław Loretz

A zombie runą, runą, runą, i pogrzebią stary świat
[Ruben Fleischer „Zombieland” - recenzja]

Tak po prawdzie hasło „Komedia romantyczna z zombie w tle”, którym swego czasu był reklamowany „Wysyp żywych trupów”, znacznie bardziej pasuje właśnie do „Zombielandu”, historii koncentrującej się raczej na interakcjach między bohaterami, niż na pladze żywej śmierci.

Ruben Fleischer
‹Zombieland›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
70,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułZombieland
Dystrybutor UIP
Data premiery4 grudnia 2009
ReżyseriaRuben Fleischer
ZdjęciaMichael Bonvillain
Scenariusz
ObsadaJesse Eisenberg, Emma Stone, Woody Harrelson, Amber Heard, Abigail Breslin, Mike White, Bill Murray
MuzykaDavid Sardy
Rok produkcji2009
Kraj produkcjiUSA
CyklZombieland
Czas trwania88 min
WWW
Gatunekgroza / horror, komedia
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup
W czasie, gdy twórcy horrorów z wampirami i wilkołakami w roli głównej wciąż bezskutecznie szukają odpowiedniej recepty na uatrakcyjnienie rozrywki opartej na grasowaniu obdarzonego inteligencją (i kłami) drapieżnika, spece od zombie spokojnie odcinają kupony od jednego, ale niezwykle widowiskowego ulepszenia koncepcji człapiącego truposza – przyspieszenia jego ruchów. To głównie dzięki galopującym mózgożercom świetnie ogląda się zarówno „28 dni później”, nowy „Świt żywych trupów” jak i świeżutki „Zombieland”. Co ważniejsze – mimo rosnącej liczby filmów, w których bohaterowie mają trudności z umknięciem przed umarłymi, nie nastąpił jeszcze przesyt nową koncepcją, co świadczy albo o jej nośności, albo o obdarzonych nielichą wyobraźnią twórcach.
Jednak w przypadku „Zombielandu” aż tak różowo nie jest. Owszem, film ma świetne wprowadzenie, doskonałą koncepcję napisów początkowych i wizualizacji zasad, według których postępuje główny bohater, ma też perfekcyjnie wykonane efekty specjalne i po prostu całą furę rozmaitej maści odniesień do elementów życia codziennego, relacji społecznych i wytworów kultury masowej. Mnie osobiście za serce ujęła scena rozwałki w sklepie z indiańską cepelią, ewidentnie wzorowana na reklamach Sony, a także wystrój rezydencji Billa Murraya (ze szczególnym uwzględnieniem lekko zmodyfikowanej kopii obrazu Andy’ego Warhola). Wszystko to jednak są tylko i wyłącznie dodatki, z konieczności usiłujące osłodzić niezbyt wystrzałową fabułę, w której – wbrew tytułowi – daje się odczuć wyraźny niedostatek zombie (mimo, że chwilami widać ich całe hordy).
Sama fabuła też zresztą do najbogatszych nie należy. Ot, główny bohater, Columbus (wszyscy noszą tutaj imiona pochodzące od miast), samotnik, który przetrwał wyłącznie dzięki ścisłemu przestrzeganiu ułożonych przez siebie zasad, spotyka noszącego się po kowbojsku Tallahassee (Woody Harrelson), zagorzałego miłośnika batoników. Połączywszy siły jadą na Wschód, w nadziei znalezienia jakiegoś skrawka Ameryki bez plagi żywej śmierci. Po drodze napotykają jeszcze dwie cwane siostrzyczki, Wichitę i Little Rock, które dość poważnie zajdą im za skórę. I tyle. O nic więcej tu nie chodzi. Columbus podkochuje się w Wichicie, wszyscy robią sobie docinki, i tak mija minuta za minutą, urozmaicona od czasu do czas jakimś celnym onelinerem czy ciętą pyskówką. A wszystko to w otoczce skocznej, wesołej, choć pisanej na jedno kopyto, muzyczki.
W związku z tym można powziąć podejrzenie, że scenarzyści (i debiutujący reżyser) zbyt mocno zapatrzyli się w filmy Tarantino, koncentrując się raczej na smakowitej oprawie, przemyślanych dialogach, odrobinę bardziej wyrafinowanym humorze i inteligentnie wplecionych retrospekcjach, niż na odpowiedniej dawce emocji. Bo właśnie z emocjami jest tu największy problem. Niby jest tu kilka scen, w których pod dostatkiem jest głodnych, agresywnych zombie, jednak całość historii przytłaczają irytujące mielizny akcyjne w postaci niezbyt porywających dyskusji, ciągniętych częstokroć o dobrych parę chwil za długo. Przy okazji trudno uwierzyć, że tak beztrosko (oczywiście stosunkowo beztrosko) będzie wyglądało życie ostatnich niedobitków ludzkości w świecie zdominowanym przez żywe trupy. W tej materii chyba jednak bliższy ewentualnym realiom zagłady cywilizacji był „Świt żywych trupów”, a choćby i seria „Resident Evil”. Bo na przykład – gdzie podziały się te tysiące, czy wręcz miliony obywateli USA, skoro w kadrze widać ledwie jakieś pojedyncze jednostki? Gdzie ciała zabitych – bo raczej nie wszyscy wstali do nowego „życia”? Kiedy w ogóle miała miejsce epidemia i dlaczego wciąż działa elektryczność? Coś jest nie tak z kreacją tego świata, i jak bardzo by nie zachwycać się stroną wizualną, aktorstwem i lekkim podejściem do śmierci (co – swoją drogą – zastanawia), wciąż pozostaje drażniąca myśl gdzieś z tyłu głowy, co i rusz przypominająca, że w tym filmie czegoś brakuje. Może chodzi o wątpliwą prawdziwość bohaterów, którym zwisa los ludzkości? O brak ludzkich odruchów u nich? A może o to, że film jest emocjonalnie nijaki – ani ciepły (a taki był „Wysyp żywych trupów”), ani wgniatający w fotel ogromem tragedii (jak było w „Świcie żywych trupów” i „28 dni później”)?
Nic nie pomaga w tym momencie fenomenalna wręcz wyobraźnia scenarzystów, podsuwająca widzowi kompletnie zwariowane pomysły likwidacji truposzy, bogata scenografia czy choreografia walk. Niewiele również pomagają doskonałe zdjęcia, realistyczne efekty specjalne i porządna gra aktorska. I jeśli nawet „Zombieland” wymknął się schematom klasycznego horroru, w którym ktoś kogoś gania, i przysiadł okrakiem na kinie drogi i komedii romantycznej, nie zaproponował równocześnie żadnej nowej wartości. Owszem, momentami można się na tym filmie świetnie bawić (prawdę powiedziawszy takich momentów jest wręcz bez liku), ale obawiam się, że nie pozostanie po nim większy ślad w pamięci widzów, bo prócz fajnych scen i niezłego humoru nie ma nic więcej do zaproponowania. A wielka szkoda.
koniec
4 grudnia 2009

Komentarze

« 1 2 3 4 »
04 XII 2009   12:55:47

1. Kurczę, to jest komedia łączona z horrorem - ona nie ma WYŁĄCZNIE bawić. A co do scen z zombie - nie wiem, u mnie jakoś napięcia większość z nich nie budziła. Może dlatego, że wyczuwało się, iż skrypt nie przewiduje uczynienia bohaterom żadnej krzywdy?
2. W takim świecie masz wiele do stracenia - własne życie. To, o czym mówisz, to już tendencje do samobójstwa. A o ile pamiętam, ludzie mają wdrukowany w DNA pęd do przetrwania. I właśnie to przetrwanie za wszelką cenę widać bodaj we WSZYSTKICH filmach z zombie, tylko nie tutaj. Innymi słowy - "Zombieland" na milę jedzie sztucznością.
3. Columbus formalnie bliskich nie miał. Do rodziców jedzie z nudów lub z przyzwyczajenia, a nie z rzeczywistej potrzeby (co wynika i z jego wcześniejszych słów, i z zachowania). Scena "żalu" po informacji, że miasto jest wypalone (LA jakoś świetnie się trzyma - zniszczeń praktycznie nie widać, to czemu Columbus spłonęło?), tym mocniej dziwi.
Poza tym - scena "refleksji" w willi Murraya? "Ojej, przepraszam"? Wolne żarty! Tak samo z czasem powstania Zombielandu - masa rzeczy jest świeżych, prąd ciągle płynie (szyldy, lunapark, oświetlenie), ale praktycznie nigdzie nie ma śladów krwi, zwłok, a bohaterowie się zachowują, jak fachury, które od miesięcy rżną truposzy. Nie kupuję tego.
5. Refleksja - według słownika jp "głębsze zastanowienie się nad czymś, wywołane silnym przeżyciem". Wiesz, te zasady Columbusa to kwestia rozumowej kalkulacji na zimno, a nie jakiejś mitycznej refleksji.

04 XII 2009   13:14:41

Zgadzam się w całej rozciągłości z recenzentem, chociaż obniżyłbym ocenę o 10%. Dla mnie problemem było nic-nie-dzianie-się w środkowej części filmu, tzn. od przybycia do LA do wyruszenia do wesołego miasteczka. Interakcji z zombiakami zero, a interakcje między postaciami nie frapowały. Trwający niespełna 90 minut nie może sobie niestety pozwolić na 20 (30?) minut dłużyzny.

@Jarosław: Zwykle komplementujesz w swoich recenzjach ładne aktorki, a o Emmie Stone ani słowa. Osochozi? :)

04 XII 2009   13:19:07

@ Dobry
Nie, nie zasypiałem, ale w drugim (i w sumie w trzecim też, bo była tam tylko nudna rozwałka, bez humoru jak na początku) akcie raczej się nudziłem.
Cytując przedmówcę: "Dla mnie problemem było nic-nie-dzianie-się w środkowej części filmu, tzn. od przybycia do LA do wyruszenia do wesołego miasteczka. Interakcji z zombiakami zero, a interakcje między postaciami nie frapowały. Trwający niespełna 90 minut nie może sobie niestety pozwolić na 20 (30?) minut dłużyzny."

04 XII 2009   13:23:15

1. Więc wyłącznie nie bawi, ale nie musi SMUCIĆ. Co do krzywdy - ja na przykład dałem się nabrać na scenę z ręką (piszę ogólnikowo, żeby nie spojlować), Ty nie? No i w lunaparku nie było dla mnie tak oczywiste, kto przeżyje.
2. Nie rozumiem - każdy chce tu przetrwać, dziewczyny wielokrotnie powtarzają, że mogą ufać tylko sobie i robią w konia facetów. Poza tym cała ekipa wszędzie łazi z gunami, rozluźnia się tylko u Murraya, gdzie żadnych zombiaków nie widać, więc myślę, że pęd do przetrwania mają wdrukowany w DNA (obok pędu do zabawy).
3. Jak dowiedziałem się, jak wyglądało wcześniejsze życie Columbusa (słowne wspomnienia, retrospekcje z sąsiadką), to mnie to wcale nie dziwi. Ale to już osobiste doświadczenia - moi starzy też by nie zauważyli mojego braku - powodowanego inwazją zombie czy nie; i vice versa - też bym za nimi specjalnie nie tęsknił. Tu jest komicznie, a zarazem inteligentnie przedstawiony żywot nastolatka-nerda - poczytuję to tylko za plus.
4. "Ojej, przepraszam" - nie, nie, to było kapitalne komediowo, ale mi chodzi o wspomnieniowe refleksje Tallahassee. "Bohaterowie się zachowują, jak fachury, które od miesięcy rżną truposzy" - tylko Tallahassee, Columbus jest przecież dość nieporadny (choć konsekwentnie spisuje swój podręczny zombie survival - bardzo zabawny i wykpiwający konwencje, swoją drogą).
5. Wiesz, jakbym oglądał filmy, a w szczególności komedie, a w szczególności komedie o zombie ze słownikiem języka polskiego w ręku, czyhając tylko, na jakim to błędzie mogę twórców przyłapać, to pewnie na żadnym filmie nie bawiłbym się dobrze.

04 XII 2009   13:30:03

@Borys & JG "nic-nie-dzianie-się w środkowej części filmu, tzn. od przybycia do LA do wyruszenia do wesołego miasteczka"

Dla mnie to z kolei najlepszy akt z bodaj najlepszym epizodem tego roku. No ale jak zwykle - kwestia gustu - o niego się w sumie rozbija wszystko i być może też film nie podobałby mi się tak bardzo, gdybym w Columbusie nie zobaczył siebie sprzed lat - osobiste doświadczenie rzutują chyba najbardziej na odbiór, z tym się pewnie zgodzicie.

04 XII 2009   13:38:10

Muszę zgodzić się z recenzją. Film ogólnie nie był zły, ale mógłby być dużo lepszy. Ja również nie czułem żadnego emocjonalnego związku z postaciami. Poza tym, film mocno przewidywalny pomimo wielu świetnych pomysłów.

04 XII 2009   13:44:57

@ Borys
Errm... Nie wspomniałem, bo niczym konkretnym mnie nie ujęła. Jest milutka i ładna, ale niewiele ponad to. Może to trochę głupie, ale już bardziej przypadła mi do gustu Amber Heard (406). ;)

@ Dobry
1. No masz, naturalnie, że nie musi smucić, ale nie pogniewałbym się na przykład na sceny, podczas których obgryzałbym z niepokoju paznokcie. A scena z ręką była świetna, swoją drogą. :)
2. No właśnie nie. Niby chcą przetrwać, a robią rozmaite kardynalne błędy. Często nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że bohaterowie przeżywają wyłącznie dlatego, że w tej akurat scenie scenarzysta nie przewidział zombie.
3. Nawet jeśli założymy, że wszyscy są społecznymi wyrzutkami (wciąż dlatego m.in. nie rozumiem postaci Tallahassee, która jest tu ni przypiął, ni przyłatał), nie są mordercami z urodzenia, i z pewnością mieli więcej, niż jednego znajomego, którego warto by żałować i choc jednym słowem wspomnieć.
4. Ale to wszystko jest podawane z jajem, które zaczyna męczyć, bowiem w pewnym momencie okazuje się, że nie ma tu żadnej postaci z krwi i kości, a jedynie mające bawić widza marionetki. Zaś co do strzelania - jakoś nikomu nie drży ręka, gdy celuje w człowieka (nie liczę spotkania obu bohaterów).
5. Przeca ja nie chcę nikogo przyłapywać na błędach, ja chcę się tylko dobrze bawić. Nad błędami zaczynam myśleć dopiero wtedy, gdy podczas seansu zaczyna mi coś doskwierać. :)

04 XII 2009   14:02:55

1. Po prostu za wiele wymagasz (tym bardziej, że od debiutanta). Dziwię się tym bardziej, że przy horrorach, które recenzujesz "na co dzień", to jest ARCYDZIEŁO :-).
2. Że robią kardynalne błędy? Szalony twardziel, dwoje nastolatków i dziecko? No tak, faktycznie dziwne.
3. No tak, z linijkami typu "A pamiętasz Jarka? To był dobry kumpel..." z pewnością byłby to lepszy film. Robisz klasyczny błąd krytyka filmowego - czepiasz się filmu za to, czego w nim nie ma, a nie za to, co jest. Ty byś wspomniał znajomych, bohater nie wspomniał - no i co z tego, przecież nie był stworzony na wzór i podobieństwo Jarosława Loretza. Nie jest to błąd logiczny ani żaden inny.
4. "Jakoś nikomu nie drży ręka, gdy celuje w człowieka" - i znowu, Tobie by drżała, komuś innemu nie musi. Poza tym sam wymagasz od bohaterów "pędu do przetrwania", więc się zdecyduj - albo drżenie rąk i śmierć z rąk zombie, albo odstrzał i przeżycie.

04 XII 2009   14:25:55

1. To już chwyt poniżej pasa. ;>
2. Nie chodzi o to, że robią te błędy, tylko że wciąż żyją mimo popełniania tych błędów. W rzeczywistości już dawno, dawno temu stanowiliby karmę zombie.
3. Chodzi o to, że w ten sposób - bez wspominków, bez zagrożenia, bez jednej łezki u bohatera - dostajemy postaci, których nie sposób "zobaczyć" i "poczuć", nie sposób przejąć się ich losami. A bez takich postaci film jest nijaki. I głównie o to mam pretensję.
4. Komu nie musi? Każda śmierć to ogromne przeżycie. Dla każdego. Wystarczy poczytać trochę relacji z procesów (trauma u ludzi, którzy zabijali w obronie własnej) czy choćby pamiętników wojennych (im wyraźniej widzisz twarz zabijanej osoby, tym silniej to przeżywasz). A co mamy tutaj? Columbusa, który lekką ręką - i zaskakująco celnie - żongluje deklem od rezerwuaru (tak na marginesie - wydawało mi się, że takie rzeczy są jednak przykręcane). Natomiast dlaczego nie mieści Ci się w głowie drżenie rąk _i_ odstrzał? Czy, na przykład, choć minimalne wyrzuty sumienia u postaci?

04 XII 2009   14:51:55

2. Tak jak bohaterowie innych zombie movies - pamiętasz dziewczynę, która w "Świcie żywych trupów" poleciała po pieska i nic jej się nie stało? Podobne przypadki można by mnożyć. Realistyczny film o inwazji zombie trwałby pewnie ze dwie minuty (w pierwszej poznajemy bohaterów, w drugiej bohaterowie zostają zabici przez zombie).
3. "Bez wspominków"? A Amber Heard? A piesek i synek? A dziewczyny naciągające kolesiów na stacjach benzynowych? "Bez zagrożenia"? Ja je czułem cały czas, wyjąwszy czas spędzony w willi Murraya (chociaż i tu nie byłem do końca przekonany, czy jak pójdą spać, jakiś zombiak się nie przypałęta). "Bez jednej łezki"? "Nie płakałem tak od czasu Titanika".
4. Hej, spokojnie - relacje z procesów, pamiętniki wojenne - za chwilę zejdziemy na kino moralnego niepokoju? Nie kumam braku dystansu, z jakim podchodzisz do "Zombielandu". "Natomiast dlaczego nie mieści Ci się w głowie drżenie rąk _i_ odstrzał?" Oczywiście, że mi się mieści, ale jestem w stanie sobie wyobrazić, że po pewnym czasie to już jest rutyna - sam Tallahassee nazywa siebie już weteranem w walce z zombie czy coś w tym stylu. "Czy, na przykład, choć minimalne wyrzuty sumienia u postaci?" Cóż, po jakimś czasie (bo przecież na początku to Columbus głównie ucieka przed Amber i bardzo ją co chwilę przeprasza, że musi zrobić jej krzywdę) są świadomi, że zabijają już nie ludzi, a zombie - i na szczęście nie stają przed dylematem odstrzelenia członka rodziny (jak u Romero czy Snydera). Zauważ, że gdy Tallahassee poznaje Columbusa, to mówi mu, że lepiej się ze sobą nie zżywać, bo nigdy nic nie wiadomo.

« 1 2 3 4 »

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Co nam w kinie gra: Monster
Kamil Witek

17 V 2024

„Czy przeszczepiając człowiekowi mózg świni, będzie on jeszcze człowiekiem czy już świnią?” – zdanie wypowiedziane przez jednego z nastoletnich bohaterów „Monstera” spokojnie mogłoby posłużyć za oś scenariusza w filmie Davida Cronenberga.

więcej »

Klasyka kina radzieckiego: Co tam dolary, gdy można zarabiać ruble!
Sebastian Chosiński

15 V 2024

Przyznaję, że filmowymi ekranizacjami powieści Brunona Jasieńskiego „Człowiek zmienia skórę” zająłem się nie „po bożemu”, bo od końca. Najpierw przedstawiłem pięcioodcinkowy miniserial z 1978 roku, a dopiero teraz zabieram się za nakręconą dwie dekady wcześniej dwuczęściową kinową epopeję autorstwa Rafaiła Perelsztejna.

więcej »

Fallout: Odc. 8. Optymizm też bywa zabójczy
Marcin Mroziuk

13 V 2024

Z zainteresowaniem obserwujemy, jak rodzeństwo MacLeanów niezależnie od siebie poznaje prawdę o Krypcie 31. A choć obecna sytuacja Lucy i Norma wygląda zupełnie inaczej, to każde z nich staje przed trudną decyzją. Kolejnych cennych wyjaśnień dotyczących działalności Vault-Tec dostarczają zaś widzom wspomnienia Coopera Howarda.

więcej »

Polecamy

Nurkujący kopytny

Z filmu wyjęte:

Nurkujący kopytny
— Jarosław Loretz

Latająca rybka
— Jarosław Loretz

Android starszej daty
— Jarosław Loretz

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Inne recenzje

SPF – Subiektywny Przegląd Filmów (11)
— Jakub Gałka

Tegoż twórcy

Krótko o filmach: Indianiątko Jonesiątko
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Kto ty jesteś? Symbiont mały!
— Sebastian Chosiński

Krótko o filmach: Białe oczka i uśmiechnięta paszcza
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Esensja ogląda: Luty 2013 (Kino)
— Miłosz Cybowski, Gabriel Krawczyk, Alicja Kuciel, Konrad Wągrowski

Tegoż autora

Kości, mnóstwo kości
— Jarosław Loretz

Gąszcz marketingu
— Jarosław Loretz

Majówka seniorów
— Jarosław Loretz

Gadzie wariacje
— Jarosław Loretz

Weź pigułkę. Weź pigułkę
— Jarosław Loretz

Warszawski hormon niepłodności
— Jarosław Loretz

Niedożywiony szkielet
— Jarosław Loretz

Puchatek: Żenada i wstyd
— Jarosław Loretz

Klasyka na pół gwizdka
— Jarosław Loretz

Książki, wszędzie książki, rzekł wół do wieśniaka
— Jarosław Loretz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.