Bogowie z kosmosu: Seks aniołów z ziemskimi kobietami [Alfred Górny, Arnold Mostowicz, Bogusław Polch „Bunt olbrzymów” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Konrad Wągrowski „Bunt olbrzymów” to właściwie komiksowa adaptacja jednego z najbardziej intrygujących biblijnych apokryfów. Trudno się dziwić twórcom, że zechcieli poświęcić jedną ze swoich opowieści historii dramatycznych efektów erotycznej fascynacji Niebian do Ziemianek.
Konrad WągrowskiBogowie z kosmosu: Seks aniołów z ziemskimi kobietami [Alfred Górny, Arnold Mostowicz, Bogusław Polch „Bunt olbrzymów” - recenzja]„Bunt olbrzymów” to właściwie komiksowa adaptacja jednego z najbardziej intrygujących biblijnych apokryfów. Trudno się dziwić twórcom, że zechcieli poświęcić jedną ze swoich opowieści historii dramatycznych efektów erotycznej fascynacji Niebian do Ziemianek.
Kiedy ludzie rozmnożyli się, urodziły im się w owych dniach ładne i piękne córki. Ujrzeli je synowie nieba, aniołowie, i zapragnęli ich. Jeden drugiemu powiedział: „Chodźmy, wybierzmy sobie żony z córek ludzkich i spłódźmy sobie dzieci”. Szemihaza, który był ich dowódcą, powiedział do nich: „Obawiam się, że może nie zechcecie tego zrobić i że tylko ja sam poniosę karę za ten wielki grzech”. Wszyscy odpowiadając mu rzekli: „Przysięgnijmy wszyscy i zwiążmy się przekleństwami, że nie zmienimy tego planu, ale doprowadzimy zamiar do skutku”. Następnie wszyscy razem przysięgli i związali się wzajemnie przekleństwami. Był o ich wszystkich dwustu. (…) Te są imiona ich przywódców: Szemihaza, ich dowódca, Urakiba, Ramiel, Kokabiel, Tamiel, Ramiel, Daniel, Ezekiel, Barakiel, Asael, Armaros, Batriel, Ananiel, Zakiel, Samsiel, Sartael(…), Turiel, Jomiel, Araziel. Są to dowódcy dwustu aniołów i wszystkich innych z nimi. Wzięli sobie żony, każdy po jednej. Zaczęli do nich chodzić i przestawać z nimi. Nauczyli je czarów i zaklęć i pokazali im, jak wycinać korzenie i drzewa. Zaszły one w ciążę i zrodziły wielkich gigantów. Ich wysokość wynosiła trzy tysiące łokci. Pożerali oni wszelki znój ludzki, a ludzie nie potrafili ich utrzymać. Giganci obrócili się przeciwko ludziom, aby ich pożreć. I grzeszyli przeciw ptakom, zwierzętom, gadom i rybom. Pożerali mięso jedni drugich i pili zeń krew. Wtedy ziemia poskarżyła się na nieprawych. Azazel nauczył ludzi wyrabiać miecze, sztylety, tarcze i napierśniki. Pokazał im metale i sposób ich obróbki: bransolety i ozdoby, sztukę malowania oczu i upiększania powiek, bardzo cenne i wyszukane kamienie i wszelki [rodzaj] kolorowych barwników. I świat uległ zmianie. Nastała wielka niegodziwość i wielki nierząd. Pobłądzili, a wszystkie ich drogi stały się zepsute. Ludzie ginąc wołali, a głos ich doszedł do nieba. Alfred Górny, Arnold Mostowicz, Bogusław Polch ‹Bunt olbrzymów›Czwarta część serii „Bogowie z kosmosu” o tytule „Bunt olbrzymów” jest w gruncie rzeczy komiksową adaptacją apokryficznej księgi Henocha, której obszernym cytatem rozpocząłem tę recenzję. Co to w ogóle znaczy „księga apokryficzna"? To księga o temacie religijnym (czyli np. opowiadająca historie powiązane z opowieściami Starego Testamentu), która przez Kościół nie została oficjalnie zakwalifikowana do biblijnego kanonu (czyli nie uznana za natchnioną). Czemu taki los spotkał księgę Henocha, która przecież bardzo mocno wpasowuje się w tematykę najstarszych ksiąg biblijnych? Cóż, to chyba nikogo nie powinno dziwić? Aniołowi współżyjący seksualnie ziemskimi kobietami? Mający z nimi dzieci, którzy stawali się olbrzymami? To było zbyt odjechane. Ale też tak odjechane, że od dawna inspirujące twórców popkultury (wspomnijmy choćby niedawny komiks i film Darrena Aronofsky’ego o Noem, który chętnie sięgał do księgi Henocha). Ta opowieść – przez Mostowicza oczywiście traktowana jako zapis działań przybyszów z kosmosu na Ziemi – stała się źródłem fabuły „Buntu olbrzymów”. To zresztą narzuca się samo przez siebie – w końcu „synowie nieba” niekoniecznie muszą być aniołami. To określenie bardziej przywodzi jednak na myśl członków kosmicznej ekspedycji. Tak i pomysł, by współżyli z ludzkimi kobietami jednak bardziej pasuje do istot z krwi i kości niż bytów duchowych. Z punktu widzenia naszych twórców sprawa jest oczywista. Męska załoga kosmicznej ekspedycji, spragniona miłości fizycznej, uwodzi piękne ziemianki. Ale „na obraz i podobieństwo” nie oznacza pełnej genetycznej zgodności – stąd też – delikatnie mówiąc – problemy u potomstwa. O ile tak można określić gigantyzm i psychopatię. Swoją drogą ta kwestia stawia pod dużym znakiem zapytanie rzekomą wybitną inteligencję Wielkiego Mózgu. Jak tak doskonały komputer mógł wpaść na pomysł, by na wieloletnią wyprawę kosmiczną wysłać załogę składającą się z samych mężczyzn i jednej kobiety? No chyba, że w tych sprawach Desańczycy są dużo bardziej wstrzemięźliwi niż Ziemianie? „Bunt potworów” jednak na to nie wskazuje – męska część załogi korzysta z uroków ludzkich kobiet z ochotą. Enes i Zan, którzy zarządzają Atlantydą (gdzie nadal trwa eksperyment i toczą się główne wydarzenia) niespecjalnie panują nad tą całą sytuacją, a na domiar złego Ais i Chat zostają odwołani na Des i rozpoczynają długą podróż do domu. Sytuację skwapliwie wykorzystuje Satham, który na czas walki o planetę z insektami (patrz poprzedni tom) gdzieś się przyczaił, a obecnie wraca do gry. Wspiera go dwóch asystentów – Azazel i Tamiel (porównajcie imiona z tymi z cytowanego powyżej apokryfu, a będziecie wiedzieli skąd się wzięły), a olbrzymy – niestabilne emocjonalnie owoce związków kosmitów i ziemianek – stają się idealnym narzędziem w szatańskich (nomen omen) planach Sathama. Na szczęście Ais i Chat dostają informację, że na Ziemi źle się dzieje („Ludzie ginąc wołali, a głos ich doszedł do nieba”) i zawracają na naszą planetę. Rozpoczynają się krwawe zmagania, z których nie wszyscy główni bohaterowie wyjdą bez szwanku. To będzie kolejna – po wydarzeniach z „Walki o planetę” – śmierć jednej z głównych pozytywnych postaci. Nie ostatnia. Terror olbrzymów to nie wszystko. Czas panowania nad Atlantydą Satham i jego słudzy wykorzystują na pracę organiczną. I znów odwołajmy się do testu księgi Henocha: „Azazel nauczył ludzi wyrabiać miecze, sztylety, tarcze i napierśniki. Pokazał im metale i sposób ich obróbki: bransolety i ozdoby, sztukę malowania oczu i upiększania powiek, bardzo cenne i wyszukane kamienie i wszelki rodzaj kolorowych barwników. I świat uległ zmianie. Nastała wielka niegodziwość i wielki nierząd. Pobłądzili, a wszystkie ich drogi stały się zepsute”. Abstrahując już od kwestii jak wielkim nierządem jest używanie biżuterii i nakładanie makijażu (przy takim podejściu nasze dzisiejsze czasy można by uznać za prawdziwe piekło rozpusty) i przyznając, że nie o upiększaniu i malowaniu mówią Górny i Mostowicz, lecz o promowaniu pijaństwa, hazardu i przemocy, trzeba przyznać, że efekty tych działań będą miały na ludzkość dużo większy wpływ niż krótkotrwały bunt olbrzymów. I choć więc sytuację udało się opanować, to trzeba przyznać, że mleko się już rozlało i ludzkość nie będzie już nigdy niewinna. I tak zostanie aż do dziś. „Bunt olbrzymów” to jednak lekki spadek formy twórców cyklu. Nie ze względu na brak dramatycznych wydarzeń czy nudę, ale na fakt, że bitwa z olbrzymami w scenerii starożytnych świątyń kojarzy się bardziej z fantasy niż science fiction, a to jednak owa fantastycznonaukowa sceneria decydowała do tej pory o frajdzie, jaką miało się z lektury cyklu. To odbija się też na rysunkach Polcha – właściwie tylko wnętrze statku kosmicznego, którym odlatują Ais i Chat na Des oddaje jego największe umiejętności. Poza tym mamy sceny w plenerze, a do takich rysownik zawsze nieco mniej się przykładał. Nie znaczy to wszystko, że – przy wszystkich wcześniej punktowanych wadach całego cyklu – komiks jest zły. Mamy dużo akcji, walki, emocji, a zaplątanie różnych mitologii i wierzeń w jedną opowieść nadal utrzymuje spójność.
|
To w sumie ciekawe, że wiele mitologii wspomina o konflikcie z olbrzymami w zamierzchłych czasach. Czasem puszczam wodze fantazji i wyobrażam sobie, że to ślad po neandertalczykach (którzy, jak mnie uczono, byli więksi od Homo sapiens).
Kiedy czytałam "Życie mózgu" był tam diagram - ślady kopalne człowiekowatych. Krótko po pojawieniu się naszego gatunku, pozostałe linie się urywają. Moja pesymistyczna interpretacja jest taka, że wytrzebiliśmy inne gatunki nam pokrewne. Stąd wypływa kolejna pesymistyczna konkluzja, że byliśmy najbardziej bezwzględnym, skłonnym do przemocy i działania na całkowite wyniszczenie konkurencji gatunkiem homo. Ale to tylko luźne spekulacje, ciekawe, co na ten temat powiedziałby antropolog.